echo w ludówku mobilizuje. zastanawiam się gdzie po zakupy? Biedronek? nie. bio? nie. hala? nie.
w końcu coś się odklapkowało i jest, strzał w punkt. bazar na Wawrzyszewie. Świeże warzywa, wybór nabiału dosyć duży. itd
mówię , żeby zabrać wózek zakupowy. nie. a po co? dam radę. ok. jak dasz to dasz. ja targać w rękach nie będę.
z każdym stoiskiem przybywa ciężaru. plecak ma już wypakowany na maxa. torba zakupowa też przyrasta kilogramami. targa dzielnie.
o pierdołach w stylu ziemniaki pisać nie będę. z fajniejszych produktów udało się nabyć świeże zioło majeranku, tymianku i o dziwo kolendrę, w doniczce, o którą jakoś trudno w tym roku. pachnie to wszystko obłędnie. no i na próbę pyłek kwiatowy.
Zbieramy się już do domu. sugeruję jeszcze jakieś mięcho. wabię- może chociaż że dwa kotlety schabowe. wiesz. w paniereczce i te rzeczy. Młada rzuca okiem na ladę i podniecona krzyczy:
-golonkę!
no tak. drobna chudzina kocha golonkę :D
będzie jedzone standardowo. ja kawałek skórki, bo lubię. ona mięsko, którego z golonki nie lubię.wilk syty, owca cała. przynajmniej wiem, że coś zje. bo prawie nic nie jada.
wieczorem rosół juz mruga w saganie. na kolację jajka faszerowane. dzieło Młądej. ja w standardzie dodaję musztardę Dijon. mam na nią fazę od lat. żadna inna tylko ta. ostra, wyrazista w smaku.
we związku z odświeżaniem mieszkania postanowiłam pozbyć się pierdyliona przydasi. przez chwilę było przestronnie. potem doszły słoiki z suszonymi ziołami, zioła dydnadją na obsranym już przez muchy łańcuszku. przybyło sprzętu. a to sagan elektryczny do ryżu, a to robot kenwooda.
z tym robotem to śmieszna historia. a to mega sagan z serii - niezbędny w domu - nabytek Macią. patrzę na tego potwora i w zasadzie gdyby nie to, że wydała na niego majątek, to pizdłabym między bruzdy. no bo powiedzcie, komu poczebny sagan 25 litrowy????? na co? co ja w nim będę gotować. sam sobą waży odpowiednio. kocham zakupy mamuśki!
z serii - myślę inaczej - nabyła ostatnio pierdylion ręczników. ładne, nie powiem. porozkładała dokoła siebie i - mata. wybierajta, która chce jaki? grzeczna byłam. ograniczyłam się do jednego, żeby jej przykrości nie robić. wybrała dla siebie. reszta - ten dla Alaski, ten dla Lali, ten dla Drabka. no kufa! kto bogatemu zabroni ładować nowiuśkie ręczniki psom pod doopska? wyszłam bo byłabym bardzo niemiła.
pojechałam pewnego dnia do sklepu po zakupki w stylu mały chemik. brakowało mi blachy cynkowej. nie ocynkowanej ale cyn ko wej. można kupić mizerny kawałek za 3 dyszki z górką, ale jakoś mnie to nie kręciło.i tak mijając sklepy w onej okolicy i hurtownie, postanowiłam zajrzeć do kontenera na odpady. bo może coś tam? no i był. wyebany nowiutki robot kenwooda ze wszystkimi dodatkami. więc zgarnęłam ustrojstwo z myślą, że pewnie zepsuty, ale naprawa będzie tańsza niż nowy. dobry był, sprawny. i szczerze nie ogarniam tematu. no nie ogarniam. jak można wypierdzielić sprzęt NOWY za ponad 1000zł do śmieci.
jednemu zbytek, dla mnie zysk. mam super sprzęt. łącznie z michą i mieszadłem do wyrabiania ciasta o czym w cichości serca marzyłam od chwili gdy zobaczyłam ten wynalazek.
w przedpokoju szafa na środku otulona folią. komoda zafoliowana. malujemy w końcu. bo w końcu zrobiło się chłodniej. malowanie =ból. ból głowy. i z powodu tych torebek międzykręgowych, co to se lubią pękać przy skrętach i przechyłach i z powodu zatrucia gruntem do ścian.
zostało tylko pomalowanie i już się boję.
o reszcie nie ma co mówić bo wersja standardowa. mycie. przestawianie szafy. a klamot waży pińcet. o pińcet za dużo.
wieczorem seans filmowy. czasem tak mam, że ciurkiem oglądam 2-3 filmy. telewizor szczęściem szlag trafił. najbardziej doskwiera jego brak Babci. ja jeszcze mam odruch, gdy wracam do domu, żeby go odpalić. nie ma i nie będzie. no może monitor żeby na dvd coś obejrzeć. ale bólu nie ma.
ból jest tylko z brakiem gotówki a raczej z możliwością jej zarobienia. 2 oferty pracy a w zasadzie 3 poszły w pireneje. jedna bo zobowiązałam się pewnej osobie czasowo. słowo to słowo.
pozostałe szlag trafił z prozaicznego powodu. brak kasy na dojazdy. a i tak jestem mistrzem przetrwania. 2 tygodnie z Młądą i stadem zwierzaków za 100zł.
na pierdylion - tak, chcę pracować, te 3 pozytywne. ale nie ma co się łamać. tak w życiu jest ze na 100 wysłanych aplikacji, 100 taków, jest jedna odpowiedź. standard. im więcej się wyśle tym większe szanse na sukces. a jak do tego dołoży sie wędrówka z cv po różnych instytucjach to szanse jeszcze rosną. więc spoko. nie ma bólu doopy.