czwartek, 30 kwietnia 2020

babelot

Babelot jeszcze 2 dni temu ledwo dychał a ja z niepokoju odchodziłam od zmysłów.
a od wczoraj....od wczoraj zaczyna się normalność, czyli mały tyran wstaje z kolan :)
-trafiłam do piekła. bo nie ma z kim gadać, kogo podglądać, cicho, pusto na oddziale. tylko we dwie z inną pacjentką na sali.
-jeść, jeść dać. masła, dżemy, tłusto, słodko i dużo. a tu nie nada. cukrzyca.
a mówiłam!? Mówiłam!  i co? i nico! dzieciakiem pokierujesz, ustawisz dietę a Babelotu ni hu!
foch, histeria, groźby wezwania policji itd.
teraz to mi już to lotto. ważne że żyje. i teraz to może sobie kwękać, stękać do woli. w szpitalu nie porządzi choć już Jej się nie podoba. najpierw cudnie teraz be.
i nic to że wirus, wg mnie bardziej wirtualny niz serio, serio, nic to żem ograniczona ruchowo - dać jeść, dać jeść!
ostatecznie nie dziwne, bo jest na jadle nfz-towskim to i wiadomo, takim do stadium mumifikacji.

a na działku powstał na razie szkielet cieplarenki.
w nocy padało i to nawet całkiem przyjemnie.
posadzone pyrki, buroki, marchew, pietrucha, koper.
ubiegłoroczny szczaw hula.
sałata zaczyna się wykluwać, rzodkiewka dzielnie zielenieje. cebula i czosnek idą w zielone. truskawki kwitną i pojawiają się pierwsze owoce, to samo na agrescie. porzeczki zwane z ruska - smorodina - obwieszone girlandami kfiotków. niech no ino mróz nie zwarzy. rabarbar się rozposciera. wrotycz szaleje, lawenda czeka na podzielenie i rozsadzenie. rozsady pomidorów i papryki w domu koczują czekając na lepsze czasy. kabaczki, cukinie i dynie też. słonecznik puszcza listowie.
eksperymentalnie posadziłam fenkuła i koper włoski.
brakuje mi szpinaku i miejsca do posadzenia.

co muszę?
chciał nie chciał musze dokupić ziemi i do cieplicy i na grządki i na cito montować kolejne.
no niestety. w tym roku pełnego wjazdu na działkę nie będzie. jadlo ludzkie je zaanektuje. tym razem nie będę się bawiła w grządki. pójdę w wały. zobaczym jak to wyjdzie.
no i kupię bryzgacz wodny obrotowy. niech lata dokoła i leje. szkoda czasu na latanie z wężem czy ustawianie wahacza wodnego.

a tera nach Babelot. z karmą dla ozdrowieńca.

niedziela, 26 kwietnia 2020

do poogladania

https://www.youtube.com/watch?v=1134tIRI5Ss

https://www.youtube.com/watch?v=EaGMEJ-yt-s

https://www.youtube.com/watch?v=PQiXG8x7dVQ

https://www.youtube.com/watch?v=9w_t_oKjXik

https://www.youtube.com/watch?v=gncziX7t-N0

https://www.youtube.com/channel/UCK06e_lG4DKOSWAgusjlvRA

https://www.youtube.com/channel/UCf_4XCeULUxJ5HN0l66NPaA

https://www.youtube.com/channel/UCzOO9bNJl2iw9wCIE82lUQg

https://www.youtube.com/channel/UCnBpiySdWT7rU9P633emjDA

https://www.youtube.com/channel/UCIMXKin1fXXCeq2UJePJEog

https://www.youtube.com/channel/UCGA3IP8u32OBxMjATZ5PMhg

https://www.youtube.com/channel/UCHkkUuVWTSwN82IHIhxq_jg

https://www.youtube.com/channel/UCOA0SQjC323Ib5JZf2huZRQ

https://www.youtube.com/channel/UCa93gWFdETnaPKYbZxbgzJQ

https://www.youtube.com/channel/UCC7sAOWeNmSTOCgF_-YyO-Q

https://www.youtube.com/channel/UCaL97quKgUh9WbUN_Vlnbhg

https://www.youtube.com/channel/UCN8h1RLo-FIIZGviAWviyEA

https://www.youtube.com/channel/UCy-5magaBiKZLOX0waIDTmg

https://www.youtube.com/channel/UC6UU_yF4LkUJ6hZQO7uCyqg

https://www.youtube.com/channel/UCAwlDPH-eGcX5KH5pTnipfw

https://www.youtube.com/channel/UCOrDKCLCrUuPUFZ-bIxxirg

https://www.youtube.com/channel/UCNrEc7T4qhGL2hl4jVv2dhQ

https://www.youtube.com/channel/UCGUgJ_eGck7LUJd2Rc6278Q   

https://www.youtube.com/channel/UC0Mf1FlTi-UWgT_k9uNOcrA

https://www.youtube.com/channel/UCQwRlx8hVI-CFv_E-v5s84Q

https://www.youtube.com/channel/UC_JSczbzwFvJdoSXP69EVfA

https://www.youtube.com/channel/UCAdOYqz8oqwNSGYE0uBEzzw

https://www.youtube.com/channel/UCnEv7KTEI9IUGMNybDZQaCg

blogowisko

patrząc dokoła na skończone dzieła, wypielęgnowane ogródki, samochody, wnętrza domów za worki kredytów - człek popada w traumę, ze taki nieudolny, że bidny a jak bidny to i goopi. że szuka metod i środków jak coś możliwie najtaniej zrobić, jak wykorzystać to co jest. tak do końca.
i rodzinne niewsparcie a dołowanie - jakby sam nie miał problemów, jakby domownicy byli źródłem nieustającej fontanny radości. tak,tak - mieszkam w slamsach! tak mówią!
pierdolić to!
dla równowagi od tych co to mieszkają w swoich - cudzych pałacach - wynajmowanych za worek monet i to nie małych - ja wolę swoje slamsy. i humor mi się poprawia każdego miesiąca, że nie muszę wydawać tego wora. i tyrać na niego. wolę swoje slamsy.
a dla podniesienia swojego morale i ogólnie samopoczucia z upodobaniem oglądam ruskie, białoruskie, ukraińskie blogi. blogi ludzi bez kredytów, za to z chutorami kupionymi za odłożone  pieniądze. zaczynający życie w kurnych, wymagających ciężkiej pracy chatach i zagrodach. i co najpiękniejsze - nie bojących się jej.
jasne, nie jest to życie dla wszystkich. nie każdy tak lubi. ale ruskie lubią, i daczę i przyrodę i normalność. otoczenie rodziną, wzajemna pomoc na wsi.
taki Max np z Leningradu. informatyk. kończy studia. dusił się w tym pięknym mieście, gdzie wiecznie wiatry i deszcz,gdzie smog, gdzie śniegu nie zobaczysz. i co? szukał i znalazł chatę z banią i kawałkiem ziemi  dla siebie i rodziny. wśród lasów, niedaleko miasta. jest szczęśliwy. na swoim. skromnym i wymagającym pracy ale ogarnia.prowadzi kanał, reklamuje różne produkty czy to czterochody -wiecie co to jest?, czy sprzęt wędkarski, kursy, broń myśliwską. hoduje kury i króliki i dostarcza mięsko pod wskazany adres. tak! tam dba się o zdrowie. iwan czaj, czaga, własne warzywa z daczy, jajca, drób i króliki.
drugi. niezwykle sympatyczny i pogodny człek. niegdyś przedstawiciel jednej z sieci komórkowych. kilka domów  w tym jeden na ukończeniu ze wszystkimi szykanami. ogrzewaniem podłogowym itd.i co? a kupił chutor. pogłębił staw, hoduje ryby.ma świnki, owce, kozy. dokupił ziemi.
jest szczęśliwy choć zajęć ma do licha i ciut, ciut.
a życie znajomych mych?
pozamykani w klatkach. przechodzą dla pieniędzy z jednej do drugiej. sfrustrowani odreagowują  wydając kasę i angażując się w kasochłonne, bez korzyści i zabezpieczenia finansowego czy bytowego działania. chleją jako metoda rozładowania stresu, radości, rozpaczy.
a ja ciągle mam przed oczami dawnych klientów, którzy zrozpaczeni mi się zwierzali, że bardzo żałują że nie myśleli o starości, że imprezowali, wywalali pieniądze, jak wtedy to określali - w błoto, że wozili się po kurortach, zmieniali samochody jak rękawiczki a teraz MOPS i bieda.

ja często mam doły, zbyt często. zastanawiam się po co tu jestem. wiecznie ze wszystkim sama.
że teraz mama już serio, serio i do końca będzie wymagać opieki.
że nie wiem jak to będzie? czy dam radę? czy jeszcze będzie się samodzielnie poruszać czy już jest ten czas, gdzie trzeba myć, zmieniać pampersy? czy podołam?
i już zupełnie nie wiem co z Młądą. zagubiłam się totalnie. ona też.
że bycie na wciąż razem,jak to mówi Agnieszka, moja terapeutka, generuje konflikty. ze to normalne, że byle drobiazg wyprowadza z równowagi, że trzeba mieć swoją przestrzeń, czas tylko dla siebie. i nie godzinkę czy dwie. a kilka w ciągu dnia. dla  zdrowia psychicznego i dobrych relacji. że na dzień dzisiejszy ja muszę wszystko ogarnąć bo jestem najzdrowsza. że z Młądą trzeba delikatnie, a mi puszczają tamy, że  jak z malutkim dzieckiem.powtarzać po 1000 razy do utrwalenia. a mi trudno to patrząc na jej dojrzałość fizyczną.
że z Młądą jest coraz gorzej i pewnie to moja wina, bo pękam. zwyczajnie pękam.
ze już przestałam prosić o cokolwiek bo przeważnie jest odmowa.
że mam dość kopania się z koniem a muszę.

a mała rzecz  jak - zza płota - podejdź wieczorem po pomidory bo mi się za dużo nasiało i zwykła rozmowa - dodaje skrzydeł. że jeszcze ktoś mnie widzi, że żyję.
bo dla reszty sąsiadów, choć znamy się od dziesięcioleci jestem powietrzem, ew powodem do kpin i plotek.

no dobra.
ulżyłam sobie.
teraz czas na życie w realu,

sobota, 25 kwietnia 2020

Krótka wizyta w Warszawie.
Babelot w kontakcie i nawija jak zawsze. Dyryguje pełen pretensji.

Kazisko mega problemy z pamięcią 😪 79 lat.

Dostałam pomidorki do rozsadzenia od sąsiadki.

Muszę napisać odwołanie w sprawie orzeczenia Młądej.

Pójść do Orange.

Przekopać to i owo. Podlać.
Jak to wszystko wyjdzie? Nie wiem. Nie mam obornika.

czwartek, 23 kwietnia 2020

Minął kolejny, zwyczajny dzień.

70 zeta taxi do kliniki z rzeczami Babelota.
Nic to. Słam monetami. A ciuchy, środki czystości itd trzeba dać i tyle.
Wczorajszą próba założenia stentów sztuk 3 się była nie powiodła. Zbyt pokręcone naczynia krew noszące. Za to krwiak na pół ręki i pieroński ból - z opowiadań mamy, udany jak najbardziej.
Dziś była kolejna próba. Przez tętnicę pachwinową. Założone 2. Będzie jeszcze jeden lub dwa ale za kilka dni. Na razie obserwacja. To tyle w kwestii stentów.
Inaczej się ma rzecz z pachwiną. Tu kurła faul na całej linii. Rozpierdzielili matce tętnicę udową. Ale, ale - My to ogarniamy, opanowane, a za chwilę - postaramy się to opanować. Tylko czy mać się opanuje? Czy da radę wyleżeć plackiem bez ruchu pierwsze kilka godzin?
Bo jak to powiedział doktorek, tego się nie ceruje tylko ściska i samo się naprawia. Kurła, czarna masa jestem w tym temacie.
No i jak to u nas. Jedno dobrze reszta spierdzielona.

ile %?

matka na kardiologii, to wiecie.
ale jak działa teraz system?
w ilu % w naszym przypadku?
1 telefon - skucha/ podać melisę i będzie gites. faul!
2 telefon -podać melisę i coś pod język. w żadnym przypadku sugestii czy polecenia wezwania karetki. wręcz przeciwnie. odradzanie.
3 telefon - wywiad. przyjeżdża karetka. lekarz pyta, sanitariusz  odradza wyjazd do szpitala. decyzja matki i moja - jedzie.

i trochę nawet byłoby to śmieszne, gdyby konsekwencje nie byłyby ostateczne.
przez telefon lekarz mądrze mówi - ze słowotoku wyławiam - zawał.
lekarz karetkowy zwija ekg - proszę o wytłumaczenie, opis - czytam - blok i mnóstwo medycznych zwrotów, których nie ogarniam. w końcu lekarz wydusza z siebie. zawał. ale kiedy - to on nie wie. no miała. i kurła durnie pytają czy chce jechać do szpitala zamiast na gwizdku z nią jechać.
o co kaman?
bo były wręcz sugestie żeby została w domu. pozawerbalne, ale łatwe do odczytania.
dodzwaniam się do kliniki.
nic nie powiedzą przez telefon.
dzwonię drugi raz. mówię jak krowie na rowie, żem balkonikowa, żem autobusowa.
gada - czy pani wie, że mama miała zawał 3 dni temu. mniej więcej wiem. tzn teraz już wiem.

nie myslę o tym jakie spustoszenia w sercu zrobiło opóźnione leczenie.
bo nic nie wymyslę.
bierzemy to co jest i żyjemy dalej.

a jednak

poranne zamulenie i nagle "odkrycie" - pitoli tylko jeden ptak.fakt że przed świtem, ale jakby mało,
zwykle jest tak - noc,i drze się 2 do 3 skrzydlatych. potem półgodzinna cisza i świtem zaczynał się jazgot, koncert ptasi.a teraz jeden w porywach dwa.
w ubiegłym roku o tej porze śmigały wróble,sikorki, kawki, sójki,gawrony przybłędy, sroki i jeszcze jakieś ktosie. stadnie. teraz pojawiają się tylko pojedyncze sroki.
nie ma much. nie ma pszczół. chwilę latały motylki ale po kolejnym chemitrals i one znikły. polatują bąki.tyle.
sąsiad mnie pytał czy widziałam pszczoły. 
czereśnia okryta kwiatami i ani jednego owada. nie nie buczy wśród gałęzi.


babelot po koronografii. świeży 3 dniowy zawał.
i znów "kompetencja" 999 wyłazi na wierzch.
przykazane dzwonic. więc dzwonię. opisuję objawy.mówię jakie ciśnienie. - e, to nic takiego. melisę proszę podać i będzie dobrze. podaję. w końcu ten ktoś na końcu słuchawki ma większe kompetencje odemnie.
kolejny dzień czyli wczoraj.
znów wysokie ciśnienie. dzwonię na 999. inna kobietka.podać melisę razem z lekiem pod język. to  na szczeście mam. za radą koleżanki lekarz wypisał dla mnie. najniższą możliwą dawkę. ale jest.czekam godzinę. ciśnienie się obniżyło, babelot bardziej dziarski, gada jak najęta a potem znów lipa. cisnienie się podnosi, ona słabsza. dzwonię. ja gadam w słuchawkę. babelot gada. przyjeżdża karetka.
dziś albo balonik w naczynie serdeczne, albo inny rozpornik naczyniowy i wypad do domu z receptami i zaleceniami.
a póki co to  chyba muszę tam pojechać.

środa, 22 kwietnia 2020

Dla siebie ku pamięci.

Babelot w szpitalu. Serduszko. Zawał. Planowana koronografia.
A ja wracam do leków.
Za dużo wszystkiego.
Zbyt dużo. 

wtorek, 21 kwietnia 2020

E tam!

Pandemia? Jaka pandemią?
Siedzę na działce i mój mózg nie rejestruje niczego z żadnych kataklizmów. Co najwyżej małe, domowe.
Rano wyściubiam nos za drzwi - zimniochu - zmiatam do środka. Czekam aż słońce ogrzeje okoliczności przyrody.
Pandemia? Jaka pandemia?
Czereśnia kwitnie, szafirki kwitną, czosnek wyłazi, jarmuż dalej zielony tak jak i kępy trawy, rzodkiewka daje czadu. Buraki wyłażą.
Coś się zmieniło od ubiegłego roku? Ludzie padają jak muchy? Coś mi umyka?
Paczę na wschodzące słońce, dziś nie będzie zbyt ciepło. Skąd wiem? Po kolorze nieba o świcie.
Pandemia? Gdzie ta pandemia?
Ludzie dłubią w ogródkach, siedzą w domach, niektórzy idą/jadą do pracy. Dzieciaki mają wcześniejsze wakacje. Mniej autobusów. Mniej ruchu na ulicach.
Tu nie ma pandemii. Karetki nie latają na sygnale. Nikt nie dezynfekuje klamek - bo i po co? Nikt obcy ich nie chwyta. Na ulicach wszyscy zamaskowani. Między bruzdami normalność.
A u mnie tradycyjny pierdolnik. W domu. Wszystko czeka na moje ręce.
W sumie nie ma tego złego. Jak się zmęczę walę się do wyrka i zalegam. Powoli dłubię w grządkach już bez panicznego napędu jak w ubiegłym roku. Bo i pewne rzeczy w ziemi są porobione. Powoli po kawałeczku skopuję grządki. Porządkuję przestrzeń.
Sionka do Berdyczowa uzyskała funkcję również kuchenną. Po wodę latam na drugą stronę pod kran. W Arktyce jest wszystko w kuchni. Ja wolę tak. Nie cierpię tamtego domu! I nie tylko ja. Zachodzimy tam tylko w celu prania i zapełnienia/opróżnienia lodówki i zamrażarki.
Słoneczko już na łokieć nad horyzontem. Zaczyna zaglądać w okna i grzać.
Czy mi źle? Przeciwnie.
Tu czuję się w miarę dobrze. Nie lubię wychodzić poza działkę. Duszę się od razu a jeszcze w masce?
Więc gdzie ta pandemia? W merdiach i ustawach. W realu jej nie ma. 

wtorek, 14 kwietnia 2020

niedziela, 12 kwietnia 2020

Wielkanocnie

Skończył się gaz.
Jest to.

I doopa. Na szybko podgrzewam z sercem na ramieniu kuraka, żeby cokolwiek ciepłego mieć do zjedzenia.
Na szybko, na wcisk składane rury.
Smrodzi to, trzeszczy, dym wali każdą szczeliną. Chłopa tu panie trza. Chłopa. A ch) opa nawet na lekarstwo.
Jak tu żyć panie, jak tu żyć? 🤣🤣🤣

Zabawa w chowanego

Przyjechałyśmy na działkę z dobytkiem. 3 psy i 3 koty.
W ubiegłym roku piesy były puszczane na żywioł. Całą bandą. Niekoniecznie to było fajne. Pierwsze - Lala nie lubi spacerów z pozostałą dwójką i odmawia czegokolwiek. A drugie to to, że rwą pazurami trawę w sposób koszmarny.
W tym roku inaczej. Pojedynczo wypuszczane, szczególnie Drabeł z Alaską, ponieważ Alusia sama sobą ma takiego spida że za 3 psy wystarczy a w pakiecie z Dziobiastym armagedon czyni. Wszystko fruwa, tabuny kurzu unoszą się wszędzie. Więc Basta, zwłaszcza, że sypnęłam trochę trawy i koniczyny. Niech spokojnie rośnie.
Zostały koteły. Próba wyjścia dziewczyn nie powiodła się. Bu z napuszonym ogonem prawie zawału dostała. Kotolota ma w nosie spacerki, za to Wikary!
Ten to główny penetrator przestrzeni.
Pierwszego dnia ostrożnie, można rzec na paluszkach obchodził działkę. Złapać gada i zawlec do domu to zabawa na minimum pół godziny. Nauczył się w domu zabawy w ganianego z Młądą no i teraz jest problem. Jak wygląda zabawa - koteł ucieka, Młądą goni. I odwrotnie. I teraz na działce też się bawi.
Drugiego dnia już macho śmiało po włościach ganiał. Zaliczył daszek na komórce, skąd chciał kicnąć do sąsiada. Szczęściem pies go zniechęcił. Z drugiej strony pieseł wyjechany - więc czemu nie? - hyc do drugiego sąsiada. Młądą prawie zawał bo to Jej ukochany kotecek. Za kotem przez płot i zabawa w ganianego. Dokoła domu.
Wczoraj trzeci dzień ogarniania świata. Wylądował najpierw u sąsiada po skosie. Pies go pogonił. Polazł 2 działki dalej. To samo.
Uparta bestia nie dała za wygraną. Polazła na sąsiednią ulicę. Psy oburzone nowym i nierespektowaniem ich rewirów podniosły jazgot do nieba. A nam oczywiście koteł znik. Poszły my na ogląd sytuacji. Ni ma łazika. Młąda trzyma się twardo ale w środku herzklekot - co też z koteckiem.
Sprawdzamy energetycznie. Jest łajza gdzieś przy domu. Kamień z serca. Na działce jeszcze raz sprawdzamy. Młąda nic nie czuje, mi znów łapa opada od ciężaru ( pierwszy raz z taką energią się spotykam. Ciężka, mocna, dominującą). Idę do płota. Zaglądam zań a tam typek siedzi w sąsiedzkich skrzynkach w dawnym kojcu po piesku. Cwana bestia! Wołam gada a ten na mnie tylko łyp okiem - nie przeszkadzaj! Ogarniam!
Podszedł do bramki z prętów, delikatnie łeb wystawił - bezpiecznie? Niebezpiecznie?
Młąda znów przez płot. Cap Wikarego na ręce. Przekazuje mi typka a ten niekoniecznie zadowolony z rączek. By se poszedł.
Siedzi teraz w sypialni i odsypia stresy.
Pierwsze spotkanie z psami zaliczone. Doopka cała. Gorzej jak spotka się z wytrawnymi kocimi wojownikami. Obcięte pazury i krzywy zgryz kiepsko rokują.
No i ulica nie tak daleko.
Trzeba pilnować mocium Pana.

środa, 8 kwietnia 2020

Ogarniania cd

Przyszedł ozonator. Mały, poręczny, fajniusi. Będzie działać.
Podlewam ogródek bo to że posiane nie wschodzi - pal licho, ma czas. Gorzej że trawa sucha jak pieprz. Trza polewać bo dosiałam trawy. Potem jeszcze sypnę koniczyną.
Chyba już czas na sadzenie Pyrków. Mam mieszane uczucia. Poczekam jeszcze trochę.
No i w Arktyce dzieje się.
Ale od początku.
Pierwszego wieczora coś napierdzielało tak że ściana zadrżała, ale do Berdyczowa nie wlazło.
Jak pisałam - światło w Arktyce i wogle korki pizgły. No ciemność normalnie. A zięciu zrobił dobrze. Była jasność jesienią. Wszędzie.
Sprawdzam co jakiś czas ubytki korkowe w jasności i korki są ok.
Wczoraj wieczorem a w zasadzie nocą przychodzi Młąda do mnie - mamo, światło się świeci w dużym pokoju - w Arktyce.
Zapalałaś? Ni! Nie wchodzę, nie zaglądam, chyba że muszę. Użytkuję kuchnię, łazienkę i kibelek. Tylko. Nikt tam nie wchodził. Ani ja, ani Babelot a Młąda tym bardziej. Zresztą już w tamtym roku się tam działo. Chałasy, ruszanie kołdry którą byłam przykryta czy babcia. Babelot wogle nie mógł spać nocami.  Ciągłe się działo w tym pokoju.
Jakoś mnie to nie zdziwiło albowiem ciotka mówiła że po śmierci będzie pilnować domu. A niech pilnuje jak musi. Ja jej nie bronię. Sprawdziłam który to korek, wyłączyłam światło i po zabawie.
Więc mamy ducha! 

poniedziałek, 6 kwietnia 2020

No i znów

Ucisk i pieczenie w sercu, obręcz dokoła klatki piersiowej i brak możliwości złapania pełnego oddechu.
I znów izba przyjęć. Ekg, rtg - bo może zapalenie płuc, wszelkie możliwe badania krwi.
Na izbie poza krótkim spięciem najpierw o ankietę z lekarzem, a potem o możliwość wyjścia na chwilę na powietrze, było zadziwiająco dobrze. Zaskoczona przemile salową, która kock do przykrycia przyniosła, pobieraniem krwi - nigdy tak totalnie bezboleśnie nie było to zrobione.
Co do ankiety - piany dostałam, że muszę podpisać świst, że zgłaszam się z powodu podejrzenia zarażenia koronawirusem. No nie. To nie przeszło.
Na ankiecie dopisałam - przywieziono mnie z powodów kardiologicznych a nie z powodu j.w. I tyle.
Finalnie dowiedziałam się, że mam powiększone serce, oskrzeliki jak 29-to groszówki - lekarz to określił jako rozedmę płuc, a ja biorę inhalacje rozszerzające je. Ale chooj. No i z rzeczy o których wiem, a doktor się zdziwił, że nie chcą mi zdiagnozować - cukrzycę. Ostatecznie ten wiecznie podwyższony cukier nie bierze się znikąd.
Matka zdenerwowana, o Młądej nie będę wspominać bo mi Jej zwyczajnie szkoda. Bardzo przeżywa wszystko choć stara się być spokojna i opanowana w czym leki pomagają.
Złości się na mnie, że wiecznie coś robię, ale przecież inaczej się nie da.
Matka nie ma siły i oszczędza się żeby pożyć jak najdłużej, ona lubi pospać a i leki ją wyciszają - no cóż, wracamy z terapią od początku - i też nie czuję się najlepiej. A ktoś musi - zrobić zakupy, ugotować, sprzątnąć.
Jej Bohu, jakbym z pieśnią na ustach rwała robotę ile się da, jak dawniej. Bo i czas po temu. Jest czas. Dużo czasu.

A dziś przyjeżdża ozonator. Trudno. Ten zakup jest niezbędny, żeby wytłuc wszystko zbędne w domu po ciotce - grzyby, pleśnie i nie fajne zapachy. Jak będzie ciepłej to i w Berdyczowie. Bo to po ozonowaniu trzeba konkretnie wywietrzyć. A dziadostwa mus się pozbyć bo nastanie na włościach pierwsze wnuczę z Pierworodną. A gdzie takiego malca w taki syf włożyć. Nie nada!

Jakby co to dziewczyny są zaopatrzone w jadło na długo. Pieszy mają żarcia na minimum 2 tygodnie. Koteły na tydzień. Mi kasa się kończy. No i zacznie szkołę przetrwania. Bo z ZUSu jak to z ZUSu - martwa cisza. 

niedziela, 5 kwietnia 2020

Hipotetycznie po wirusie.

Leżę właśnie w szpitalu. Znów na izbie przyjęć.
Na wstępie dostałam ankietę do wypełnienia, że zgłaszam się z powodu podejrzenia zarażenia koronką. A przecież karetka przywlekła mnie z powodów kardiologicznych. Bez podpisania tej ankiety nie uzyskałabym pomocy. Więc dopisał am na niej że zgłaszam się z powodów kardiologicznych. Tylko.
Jeśli każdy w kraju zgłaszający się do szpitala dostaje taki papier to faktycznie, liczba podejrzanych codziennie statystycznie wzrasta. I tak powstaje pandemią. Choojemia a nie pandemia. 

piątek, 3 kwietnia 2020

No i doopa

Siedź na doopie - mówią, siedź na doopie. Siedzę. Do czasu. Bo zakupy jednak trzeba zrobić. Same się nie zrobią.
Dzwonię do marketu, tego fajnego, bo proponują dowóz zakupów. No i kicha.
Dzwonię do piekarni, zakupy on-line bez rejestracji. Szybko, łatwo i przyjemnie. Miało być. Nic z tego. Serwer nie wytrzymał. A zakupy same się nie zrobią.
Więc wyruszyłam w te marsze.
Pierwsze. Cukier i mąka. Po 10kg. Huk z piekarnią. Chleb se upiekę. Prodiż stojący na stole w kuchni mruga zachęcająco szklanym oczkiem.
Kupiłam, odstawiłam do domu. Bez drożdży. Bo ponoć w hurtowniach nie ma.
Czas na drożdże. No i polazłam do delikutasów. Drożdże drogie 😁😁 - rachunek na ponad 200 i surprise. Za dobry rachunek gratis za grosik - moja ukochana czekolada z okienkiem. Ten mój chodzik to czyste błogosławieństwo. Bo i siedzisko ma i koszyczek pod siedziskiem. Teraz robi za wózek zakupowy 😁.
A potem apteka i ogrodnik. U ogrodnika przyłbica na łeb. Ta która wyjdzie poza działkę będzie w pełni zabezpieczona. Stoperów w aptece nie mieli.
Ale babelot pojedzie w pełnym rynsztunku. Przyłbica, rękawiczki, maska, wata w uszy i atomizer z płynem dezynfekcyjnym 😁
Potem tylko do Grosika po żarcie dla psów i kotów i ziemniaki.
Nie powiem gdzie mam nogi. Nie powiem co mnie boli, bo to i tak nic nie zmieni.
Czemu ja i tylko ja po zakupy?
Babelot z oczywistych względów. Wiek, słabość i tendencja do specyficznych zakupów.
Młąda nie - kupiłaby część niezbędnych rzeczy oraz furę słodyczy i chipsów.
Z zakupowych atrakcji doszła koza. Nie rogata a piecyk. Czemu? Nie mam pewności że dowiozą mi gaz w butli. Sąsiad radośnie - przecież na stacji benzynowej można kupić. Tia.... cóż to takiego przytargać przez parę kilometrów taki nabój na chodziku. Się nie pomyślało Panu. Bo pan ma samochód.
Teraz tylko do budowlanego po taśmę termiczną i jakieś spoiwo żaroodporne. Hm...chyba mam z ubiegłego roku.
Padłam jak pies Pluto.
Młąda nadaje wypominki. O wszystkich naszych zwierzętach. Byłych - na szczęście nie wszystkich. Bo bym osiwiała.

W sumie jest fajnie. Kot na memłonie, drugi na oparciu liże łapę, Lala pochrapuje, Babelot zmęczony gadaniem Młądej przysypia, Kluchość. poburkuje, Bu w końcu śpi, i Drabeł też. Piec cichutko mruczy.
A Młąda chce spotkać Matkę Bożą i dobrych kosmitów. Żeby ich poznać ich planetę. Itd, itp. Ogląda Sulejmana i nadaje. To się nazywa integracja rodzinna.
A miałam strajkować!

środa, 1 kwietnia 2020

strajk

od dzis oglaszam domowy strajk. na jak dlugo? nie wiem.

nie     jestem      niewolnikiem



koniec z wyzyskiem!