Babelot jeszcze 2 dni temu ledwo dychał a ja z niepokoju odchodziłam od zmysłów.
a od wczoraj....od wczoraj zaczyna się normalność, czyli mały tyran wstaje z kolan :)
-trafiłam do piekła. bo nie ma z kim gadać, kogo podglądać, cicho, pusto na oddziale. tylko we dwie z inną pacjentką na sali.
-jeść, jeść dać. masła, dżemy, tłusto, słodko i dużo. a tu nie nada. cukrzyca.
a mówiłam!? Mówiłam! i co? i nico! dzieciakiem pokierujesz, ustawisz dietę a Babelotu ni hu!
foch, histeria, groźby wezwania policji itd.
teraz to mi już to lotto. ważne że żyje. i teraz to może sobie kwękać, stękać do woli. w szpitalu nie porządzi choć już Jej się nie podoba. najpierw cudnie teraz be.
i nic to że wirus, wg mnie bardziej wirtualny niz serio, serio, nic to żem ograniczona ruchowo - dać jeść, dać jeść!
ostatecznie nie dziwne, bo jest na jadle nfz-towskim to i wiadomo, takim do stadium mumifikacji.
a na działku powstał na razie szkielet cieplarenki.
w nocy padało i to nawet całkiem przyjemnie.
posadzone pyrki, buroki, marchew, pietrucha, koper.
ubiegłoroczny szczaw hula.
sałata zaczyna się wykluwać, rzodkiewka dzielnie zielenieje. cebula i czosnek idą w zielone. truskawki kwitną i pojawiają się pierwsze owoce, to samo na agrescie. porzeczki zwane z ruska - smorodina - obwieszone girlandami kfiotków. niech no ino mróz nie zwarzy. rabarbar się rozposciera. wrotycz szaleje, lawenda czeka na podzielenie i rozsadzenie. rozsady pomidorów i papryki w domu koczują czekając na lepsze czasy. kabaczki, cukinie i dynie też. słonecznik puszcza listowie.
eksperymentalnie posadziłam fenkuła i koper włoski.
brakuje mi szpinaku i miejsca do posadzenia.
co muszę?
chciał nie chciał musze dokupić ziemi i do cieplicy i na grządki i na cito montować kolejne.
no niestety. w tym roku pełnego wjazdu na działkę nie będzie. jadlo ludzkie je zaanektuje. tym razem nie będę się bawiła w grządki. pójdę w wały. zobaczym jak to wyjdzie.
no i kupię bryzgacz wodny obrotowy. niech lata dokoła i leje. szkoda czasu na latanie z wężem czy ustawianie wahacza wodnego.
a tera nach Babelot. z karmą dla ozdrowieńca.
a od wczoraj....od wczoraj zaczyna się normalność, czyli mały tyran wstaje z kolan :)
-trafiłam do piekła. bo nie ma z kim gadać, kogo podglądać, cicho, pusto na oddziale. tylko we dwie z inną pacjentką na sali.
-jeść, jeść dać. masła, dżemy, tłusto, słodko i dużo. a tu nie nada. cukrzyca.
a mówiłam!? Mówiłam! i co? i nico! dzieciakiem pokierujesz, ustawisz dietę a Babelotu ni hu!
foch, histeria, groźby wezwania policji itd.
teraz to mi już to lotto. ważne że żyje. i teraz to może sobie kwękać, stękać do woli. w szpitalu nie porządzi choć już Jej się nie podoba. najpierw cudnie teraz be.
i nic to że wirus, wg mnie bardziej wirtualny niz serio, serio, nic to żem ograniczona ruchowo - dać jeść, dać jeść!
ostatecznie nie dziwne, bo jest na jadle nfz-towskim to i wiadomo, takim do stadium mumifikacji.
a na działku powstał na razie szkielet cieplarenki.
w nocy padało i to nawet całkiem przyjemnie.
posadzone pyrki, buroki, marchew, pietrucha, koper.
ubiegłoroczny szczaw hula.
sałata zaczyna się wykluwać, rzodkiewka dzielnie zielenieje. cebula i czosnek idą w zielone. truskawki kwitną i pojawiają się pierwsze owoce, to samo na agrescie. porzeczki zwane z ruska - smorodina - obwieszone girlandami kfiotków. niech no ino mróz nie zwarzy. rabarbar się rozposciera. wrotycz szaleje, lawenda czeka na podzielenie i rozsadzenie. rozsady pomidorów i papryki w domu koczują czekając na lepsze czasy. kabaczki, cukinie i dynie też. słonecznik puszcza listowie.
eksperymentalnie posadziłam fenkuła i koper włoski.
brakuje mi szpinaku i miejsca do posadzenia.
co muszę?
chciał nie chciał musze dokupić ziemi i do cieplicy i na grządki i na cito montować kolejne.
no niestety. w tym roku pełnego wjazdu na działkę nie będzie. jadlo ludzkie je zaanektuje. tym razem nie będę się bawiła w grządki. pójdę w wały. zobaczym jak to wyjdzie.
no i kupię bryzgacz wodny obrotowy. niech lata dokoła i leje. szkoda czasu na latanie z wężem czy ustawianie wahacza wodnego.
a tera nach Babelot. z karmą dla ozdrowieńca.