środa, 28 marca 2018

Udałosie

No udało się dotransportować ciotkę do domu. Z pomocą znajomego dziadka i jego córki. A póki co  niespecjalnie mam siłę się wkurzać ani chęci. Jeno ciągle mnie dziwią idiotyzmy. bo to z oddziału na wózku trzeba wyjechać.  inaczej się nie da po operacji. I tu zaczyna się zabawa albowiem system zakłada obligatoryjne posiadanie rodziny lub przyjaciół. Bowiem osoba po operacji powinna odtransportować wózek z powrotem na oddział. Kolejna frajda to zapisy do chirurga i na rehabilitację. Obie rejestracje w piwnicach, w różnych budynkach oddalonych od siebie. Bryła szpitala skutecznie je rozdziela. Niby windy są ale drzwi automatycznych już nie. Co się naszarpałam z wózkiem dosiadanym ciotką, to moje. Wystarczy centymetrowa nierówność i stop. Nie pojedziesz. Musiałam odwracać pojazd tyłem i dużymi kołami pokonywać nierówności. Jak mówi klasyk - wszystko jest po coś. Zostawienie przez ciotkę jej prywatnych kul w szpitalu też. Pewnie po to by dziadek Rysio 75+ mógł  zbierać na niebo.
 
W końcu dom. W domu wylęgarnia pingwinów bo nie palone od tygodnia. Usiłuję się skupić,. Co w jakiej kolejności zrobić, jak dedykować i komu inne zadania. A tu koopa.  ok. Herbata, potem piec. Przypominam sobie jak się pali. Niby tak samo jak w kaflowym ale inaczej. A o wajcha do popielnika, a to odpowietrzyć rury. I atrakcja. Węgiel do kopciucha przytargać. Ok. Jara się. Więc zakupy, gotowanie, mycie saganów.  i już po 18-ej mogę ruszać do domu. Po 20-ej w końcu upragniona kąpiel. Ale i tu musiało być pod górkę. Za je bi ście!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz