sobota, 23 czerwca 2018

Żyję - nie padłam.

Uprzejmie donoszę, że zakupy poczynione. Zielona pasza głównie. Kapucha, pomierdoły, kuperek i nać. Czereśnie i wiśnie na zupkę. Kartofelki i rybka oraz białe czyli serek, kefiru, śmietana i jogurt oraz flaszka mleka koziego. Oj, czuję już że mam kiszkę!
W końcu nabyłyśmy wózek zakupowy. Przepastny, z ogranicznikami po bokach - to ważne, bo utrzyma zawartość w pionie.
Jajca nabyte i tytuń i hurtowe ilości szpinaku. Ojć, będzie się działo!
Kapustka już pyrkocze, rybka się smaży i gitara :)
Czereśnie kąsnięte. Pyszota!
Upal znik i dobrze, można troszkę odsapnąć. A we wtorek znów nach arbeit i 150 celcjuszów. Przeżyję.
Babelot wyjechał, ciotka coś bąka, że potrzebna jej jakakolwiek pomoc. O co kaman?  Babelot z nią! Służby zastępu chce?
Nic to, choćby się waliło i paliło, tego roku choćby  nawet przepisały na mnie Otwock, ja się nie przeniosę. Muszę mieć czas na siew i zagospodarowanie działki.
Ponoć wszystko ma być moje, buachachacha. Dobry żart! Jak będę na wózku czy o kulach mam zajmować się ruiną?
Bo niestety tu już wymaga mega pracy i jeszcze więcej kasy. A co będzie za kilka lub kilkanaście kat?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz