niedziela, 17 czerwca 2018

Na zakupy

Pisałam, że w pobliskim kerfurze może z 5 rodzajów polskich warzyw można nabyć?
Że produktów pl jest procentowo mniej niż z innych krajów?
Zamkłam oczy i poszłam do małego, naszego sklepiku. Arbuza mi się zachciało. O fak! Szit! Język mi zdrętwiał po onym.
- gdzie pani widziała polskie arbuzy? - pyta sprzedawca. Generalnie wychodzę na nawiedzoną kretynkę.
Robicie zakupy w megamarketach. Znacie system. Towar-torebusia-wlepa cenowa. Przy kilku-kilkunastu produktach, okazuje się w domu, że jesteśmy posiadaczami pierdyliona plastików.
Pić mi się zachciało, wody mi się zachciało. Mówię Młądej-idę po wodę. Lekko zagotowana oglądam butelki pod kątem oznaczeń. PET, H-cośam, L-cośtam. Ni, ni ma dawnych. Wszędzie PET i cyferki. Wg najnowszych ustaleń najmniej szkodliwe są z numerami 2 i 5. Najmniej szkodliwe a więc mimo wszystko szit. Boć woda nie powinna truć a truje.
Nabyłam we szkle. Cena jak za złoto. Gzie te czasy gdy nabierałam kubkiem wodę ze studni? Czysta, zimna, pyszna.
Na dodatek Młąda postanowiła mnie dobić.
- a paczyłaś na opakowaniu na nabiale?
Popaczyłam. PET.
Wiem, wiem - wczoraj nie zeszłam z drzewa. Można przerobić na polary czy gacie.
Tylko już wieki temu mać pedała, że tłuste + plastik to ee, be, trucizna, krótko mówiąc.
Te para coś tam, te ftalany i inne przenikają do wszystkiego z czym mają kontakt. Co że mleko we szkle, skoro plastikiem leciało. Co że mięsiwo z certyfikatami, skoro zafoliowane.
No i co?
Zadanie jest do wykonania.
Zdrowo karmić młode i od pełzaka uczyć, wbijać w szurpate łebki abc przetrwania.
Pokochać rolników, u nich się zaopatrywać. Tyle. i aż tyle.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz