wtorek, 30 maja 2017

po kolei

praca jak praca. robi się. nie sama. ręcami.
szef, jak to szef, dogląda. wpadnie raz, dwa razy dziennie i tyle. obowiązków ma w bród. a my sobie we dwie rzeźbimy. dobrze nam razem. ani ja, ani Ona nie mamy parcia do konfliktów. co innego w domu. nie ma dnia bez draki. rence opadajom i wszystko inne. draka mniejsza lub większa musi być. zmęczonam tym.
w standardzie robienie obiadu. potem inne radości życia. dziś np wypad do Złotych po pralkę. małą, lekką, plastikową. kroi się tym co się ma. a w domu typowe kobiece zajęcie. wymiana i podłączenie obsadki do żarówki

czwartek, 25 maja 2017

ja, cymbał grzmiący

czy mozna zapomnieć, ze zmęczenia, o ryju tkwiący w plecach? można. jestem tego najlepszym przykładem.
dziś złapałam oddech po sobotnich pracach ręcznych i po poobiedniej drzemce wywiało mnie z domu do domowego.
domowy wysłał do pielegniarki. pielęgniarka oczkiem wypatrzyła żyjącego jeszcze gada i odesłała do lekarza.
lekarz z bólem wypisał skierowanie na SOR. jupi....już lecę i zawijam kiecę! z kleszczem w plecach będę siedziała do jutra na SORze a rano do pracy? tak? a może zostanę przyjęta dopiero za 24 godziny boć w regulaminie SORu jest to wpisane jako standardowy/dopuszczany czas oczekiwania na wizytę. ja dziękuję. bardzo dziękuje. na jutro umówiona jestem do weta. wydłubie. a jak trzeba będzie zrobi nacięcie i wyjmie gada. bo w przychodni rejonowej nie na skalpela ani nawet igły :D, lepiej, jak mi pani doktor rzekła, nikt tego nie zrobi, bo jakby były komplikacje to moge ich pozwać.
ja się już nawet nie pytam po chooja pana oni tam siedzą. dla kasy i zachowywani procedur i ochrony własnych doop. i ja mam się tu leczyć? za buka jedynego!!!!

sobota, 20 maja 2017

cd

jakoże wstało się po czwarty bo na 9 do roboty ( tak mam. Praca mnie zrywa przed budzikiem ), jestem lekko przywiędła. Zwisłam w formie ukwiału na schodach Solidarności/chałubińskiego.
i wymyśliłam co z robalem w plecach zrobić. Do poniedziałku nic. A w poniedziałek do weta. Niech krwiopijca krwi mi upuści i przyluka pod mikroskopem. Mnożą się te boreliozy czy nie. A potem kłują, skalpel i won dziada. Innego wyjścia nie widzę. Bo jak mam latać od jednego lekarza do drugiego a ostatecznie ruski rok czekać na ostrym dyżurze to ja to za przeproszeniem czniam.
taki chitry pomysł mam.

dupa poszła no i dupa blada

sezon na zielsko trwa. szlajanko za zielskiem też takie tam drobnice jak zwisy klonowe, troche wierzby, kilka pęków pokrzywy dotargane do domu. a w gratisie kleszcz.
wczepił się piekielnik tuż pod łopatką. problemu nie ma. łapą sięgam ale z wyjęciem gorzej bo zły kąt do uchwycenia i wogle nie widzę. słowem nieporęcznie. bezmyślnie budze Młądą.
-kleszcza mam.
nadstawiam plecy.
-weź no go wyciągnij
no i wyciągnęła. odwłok. reszta została.
nic dziwnego. bladym świtem instrukcja: powoli, ruchem obrotowym i delikatnie ku sobie nie dociera. w środku dnia pewnie też by nie dotarła, bo ona wie lepiej. co jej tam będzie kretyn tłumaczył.
finał: dłubanie w mem ciele igłom w celu wydłubania resztek. konsekwencja: wlaz głębiej. morał: umiesz liczyć, licz na siebie.
poranne darcie ryja, na mnie, na mać. bo to moja wina, że tak rano, że poprosiłam o usunięcie i wogle zamknąć paszcze bo złe.
siedze z resztką robala i zastanawiam się co dalej.polezę na wołoską a tam chirurga nie będzie. i czekaj ludziu huk wi ile. będzie, nie będzie? bo tu już chirurg. żadna piguła nie znieczuli, dziurki nie zrobi i nie wyjmie.
poczekać do poniedziałku i  poleźć do przychodni? przeca nie pomogą.
XXIw. Warszawa. i kleszczowy problem. bo gdybym była psem to kasa w łapę i problem od ręki załatwiony.
pocieę, że może nie ma goowna w sobie, pocieszam się, że ten urwany odwłok to nie wina Młądej. pocieszam się.
oreliozę się zdycha.
 pierdzielić. co ma być to będzie.




niedziela, 14 maja 2017

taram!

niniejszym ogłaszam, że zarówno mydło potasowe jak i szampon w oparciu o nie są gotowe.
czas na test ;)


przydługa niedziela

ogarnąwszy najpotrzebniejsze rzeczy, bo wiadomo, sobota i niedziela, to dnie wolne od pracy. zarobkowej. ugór domowy ciut ogaręłamć.
więc przeprałam co się dało i w końcu w łazienku luz. o tyle jest to czasochłonne, że jeszcze nie dorobiłam się pralki. może kiedyś?
carbonara na obiad.
 wkurcz na Młądą. przy niedzieli.
i w zasadzie chciałam do góry odwłokiem. bo jutro nach arbeit. ale gdzie tam?! kolejna przepierka, mydło musowo zrobić. tym razem z rozmarynem lekarskim. siedzi na razie w powijakach i żeluje.
dodatkowo czas loka umyć. czym? orzechy się skończyły, pokrzywy ani mydlnicy nie mam. czas na mydło potasowe. przymierzałam się do niego jak pies do jeża. bo trza stać przy gadzie, mieszać i pilnować. ale po kilku godzinach już jest gotowe do używania. więc wysiłek się opłaca. na tluszczach które mi pasują. wszechstronnie użytkowe jeśli z samych olei. a mnię się z rozpędu zrobiło budyniek z mniszka lekarskiego, więc sory, ale podłóg nim szorować nie będę. to będzie klasyczne, ludzkie mydło. po rozrzedzeniu i dodaniu aromatów, koniecznie naturalnych, wywarów różniastych sie otrzyma szampoon. własny, osobisty. własnymi ręcami ukręcony.

rano polezłam z Drabełem na spacer. uś...śmietnik na Polach. młodzież się nocą bawiła. porozstawiane grille. kupki węgla czernieją na trawie. dokoła koszy na śmieci wszystko porozwalane. państwo gawroństwo się pożywia. wszędzie pełno flaszek po róznych %. masakra. szczęściem panowie z firmy sprzątającej się pojawili i zaczeli ogarniać ten chlew. strach pomyśleć co by było, gdyby zastrajkowali choć przez tydzień. Warszafa utonęła by w śmieciach.
potem nawrót do domu i Lalka na wyraj. ona szalała, a ja pełzłam coraz wolniej. tu ną miotnęło, tam zawiało. oj, pokrzywy czas zbierać. znów coś gdzieś naciska i niedotlenionam. i błędnik szaleje.
ale to nie dziś. jutro? może.
na razie idę sagana pilnować .

piątek, 12 maja 2017

się

-pracuje , więc rano wstaje
-kopyta solidnie bolom, mimo wygodnego podzadka
-cóś niecóś się ogarnie w domu i padaczka
-mydeł nie robi bo sił nie starcza/

generalnie jest super-truper. dziewczyna z którą pracuję nie tylko w dechę ale i w deseczkę.

 gra gitara :)

wtorek, 9 maja 2017

a jednak

zadzwonił.
dziś Młąda w pracy była. zadowolona, choć poobijana stażami, bardzo sie bała. był płacz, nie z powodu, ze idzie do pracy, ale relacji pomiędzy ludźmi. o stosunku ich do niej. bo jest inna. nie lata po imprezach, nie pije, chłopaki są od niej o lata świetlne oddalone.
tam wyszydzana, wyśmiewana, krytykowana.
rozżalona, rozczarowana.
dziś pysior uśmiechnięty. pracuje w kuchni.
na każdej scianie krzyżyk.. i to daje jej poczucie bezpieczeństwa. mile, normalne osoby. i pyszny obiadek. boć głodna poszła do pracy. niespecjalnie pełno w lodówku.
a jutro ja :D


sobota, 6 maja 2017

jestem szczęśliwa

niebotycznie uszczęśliwia mnie fakt, że z czasem się trońkę ogarnęłam i przestałam brać serio, serio, wszelkie wieści ze świata. szczególnie dotyczące działań rządu. bo hejt leci stąd aż do krańców świata.
podoba mi się to, że potrafią się wycofać z nieakceptowalnych społecznie projektów. za PO to nie do pomyślenia. nawet milion zebranych podpisów nie robił nic. to tak gwoli przypomnienia sklerotykom.
pierdolenie głodnych kawałków o wycinaniu Białowieży to kolejne chore działania.
o niszczeniu polskich rzek, bo mają być drożne, dostępne dla transportu i komunikacji wodnej, to kolejny przykład oszołomstwa. przecież przez tysiące lat to rzeki były głównymi szlakami komunikacyjnymi. nad rzekami, ciekami wodnymi, akwenami, powstawały pierwsze osady, siedziby ludzkie. pierdolenie, że Natura2000  i niszczenie , czego je się pytam? czego? łach piasku, które zawężają koryta rzeki. uniemożliwiają swobodny przepływ wody? cokolwiek by ten rząd nie zrobił to jest źle. dał 500 źle. leki za free-źle. udogodnienia dla osób opiekujących się niepełnosprawnymi-źle. to kufa przypominam rozpaczliwe akcje protestacyjne matek w Sejmie.
że przybywa nowych ustaw i coraz większe obostrzenia? takie życie. coraz więcej cwaniaków więc i prawo musi być rygorystyczniejsze. Polska nie żyje w próżni. otwarci jesteśmy na świat. to tez trzeba uwzględniać.
czy bardzo mi to dokucza? nie.
 moje błędy mają coraz dłuższy cień i są dla mnie coraz bardziej dokuczliwe. ale ja sama sobie nagrabiłam. i  nie mogę nikogo o nic oskarżać.
wiele rzeczy przyjmuję jako oczywistą oczywistość, wiele z pokorą, na wiele przymykam oczy, bo wiecznie byłby armagedon w domu. ale na jedno nigdy się nie zgodzę. na to, by którekolwiek z moich dzieci obrażało mnie, raniło, wystawiało mi rachunki za życie czy oceniało. wiem że to robią. chyba wszystkie dzieci. ale JA nie daję im tego prawa. nie! i basta. robiłam co mogłam, tak jak potrafiłam, starałam się dać im wszystko co tylko było w moim zasięgu. mało? willi w wodotryskiem nie zapewniłam, samochodów, co tydzień nowych butów, bo przeca na betonie grając w piłkę niszczyły się w sekundę, choć i tak bywało, co tydzień nowe trampki.
zła jestem, niedoskonała? to uprzejmie prosze wypierdalać z mojego życia i nie psuć mi tego, które mi zostało. droga wolna. świat stoi otworem. nie trzymam, o nic nie proszę.

porannik

uwielbiam ciche poranki. na wieczory wyluzowane nie ma co liczyć, bo Młąda wisi na nacie i rzeźbi w bolly i nolach. tak ma.
odseparowałam się od światowego życia. pozostawiłam tylko może ze 2 blogi, które poruszaja w sposób nienachalny sprawy światowe.
i cóz tam panie dzieju? ano trup chce obalić ojmamacare. chce, a czy mu się uda numer z pozbawieniem ubezpieczenia ofiar gwałtu i kobiet mających cesarkę? czas pokarze. jest jeszcze pare innych równie atrakcyjnych pomysłów w pakiecie. ale cóż. jaka partia taka władza. i prawo. znamy to z własnej perspektywy. niekoniecznie w tym samym.
przeszczęśliwa jestem, że nie mam tv. bo nawykowo klika się pilotem i goowno w ucho leci. detox mam totalny.
tuptam po chałupce. to zgarnę, tam coś zrobię, upichcę jakieś mydełko.
robić cokolwiek by nie zwariować.
babelot uspokoił się. można normalnie porozmawiać. jest w zasadzie ok. tylko Młąda nie może zapomnieć i pyszczy i złorzeczy. tak ma. do babelota. bo okrutnie ją bolało.
tak to czasem jest w rodzinach, że najbardziej dokopują sobie najbliżsi, nie patrzą na dysfunkcje innych. zero akceptacji. życie.
a na razie, bo blisko, na tapecie, czeremcha. ponoś daje cudny, czerwony barwnik. sprawdzę przy okazji. ostatecznie, man nadzieję, że nie wytną, dostępna cały rok.
szkło tłukę nieprzytomnie. tylko szkło. jak nie ja. 2 dni i 4 rzeczy poleciały do śmietnika. nie ogarniam tego.
czas leci, leci, ciurka, a czasem gna....

piątek, 5 maja 2017

mój mydeł jedyny taki i pierwszy na świecie KLONOWY

tak wygląda moje cudeńko po wylaniu do foremki. 

zero instynktu.

przed chwilą skończyłam walkę z Julką. łapy mam w sznytach bo łajza broniła się jak obrońcy stalingrady przed wydłubaniem pysznego z ryja. co było takie pyszne? kawałek tygodniowego mydła. doslownie na sekundę się odwróciłam a ta już napadła na mój produkt. szlag. debil nr 3 w zwierzęcej rodzinie.
palmę pierwszeństwa po wsze czasy będzie targał Drab. strychnina była pyśna.
drugie miejsce Alaska. usiłował wczoraj napić się oliwy z oliwek z ługiem. też na ułamek sekundy spuściłam naczynie z oczu. chwilunię stało na podłodze. chwilunieczkę. bo na stołku zabrakło miejsca.
no i debilek, Drab, naciął się na kroplę łuku na podłodze. wylizał. z dziurą łaził przez tydzień.
jak ktoś mi powie, że zwierzęta są mądre to go śmiechem zabiję. choć nie wykluczam opcji że we właścicielkę się wdały. 

czwartek, 4 maja 2017

podejście, nie wiem już które

mydło, trzecie dzisiaj. ręce i głowę musze czymś zająć bo zwariuję.
podejście nie wiem już które w temacie pracy.
w niedzielę sąsiad znający naszą sytuację, dyskretnie wsunął nam kopertkę w drzwi, z informacją, co nasi jeziuci poszukują do pracy ludzia. poniedziałek doopa. we wtorek doopa. bo ojciec dyrektor na wyjeździe, środa doopa. święto. dziś bladym świtem, po jezuickiem śniadaniu pognałam świńskim truchtem na Rakowiecką. odczekałam co swoje, a że ogień mi w doopie przygasł, to krzesełko nie zapłonęlo. krzesło gorejące, ciekawe.
w rozmównicy pogadaliśmy. jakiś dziwny ten pracodawca. w pierwszych słowach jego listu, było czy na coś choruję, przewlekle. no kurcze. prawdomówna jezdem. ksiąc w rozmównicy=prawie ksiądz w konfesjonale. i mowię, co osteoporoza i te rzeczy. a on mnie ciśnie. ile mogę targać. niedużo, wiadomo. i widze jak mu te zwoje pracują. rozumie delikatość sytuacji. ja poryczałam się jak debil. no bo ile można nie żyć.
on siedzi i kombinuje. kombinuje, co by tu wymyślić. jaką pracę. widze. stara się. a mnie w środku wszystko skacze z nerwa.
w końcu stanęło, że dziś zadzwoni i umówi się na wstępną godzinkę. jak bedzie ok to juz zostanę. na czas próby. na razie na miesiąc. z wszelkimi szykanami czyli normalna umowa o pracę.
więc czekam, już ósma. pazury zagryzam, łzy łykam i czekam.
bo to strasznie choojowo nie żyć.
a jestem coraz bardziej skłonna na całkowitą emigrację poza światy. po prostu mam dość.