3 dni temu młoda przemysłowym płynem myła podłogę. wszystko było dobrze, póki zapach nie doszedł do mnie. od razu draoanie w gardle i atak kaszlu. i chyrlam do dziś.
czyli decyzja o rozstaniu z chemią była trafiona w punkt.
instynkt jakiś zwierzęcy we mnie drzemie czy szaleje,. licho wie.
orzechy piorą i dopierają. zaczynam im ufać, bo mimo, że używam, to jednak mam mocno utrwaloną jedynie słuszną opcję prania z chemią.
o kasie nawet nie powiem, że opary, bo było by to dużą przesadą.
w związku z tym jedziemy na resztkach, czy wynalazkach, które zalegały w szafce.
gotowałam dziś amarantus. hm... śmiesznie wygląda w pierwszej fazie. ziarenka zbijają się w kuleczki. gotowałam do rozpęku, bo pono mają być miętkie.
tia... takiej kaszy jak żyję nie widziałam. nieco większa rozmiarami od ikry śledzia. wyglądem niemal identyczna i słodka - na psa urok! nie tak miało być, nie tak.
odcedzić się tego nie da.
generalnie to wyszedł mi amarantusowy kisiel.
walczyłam dalej bo w planach miała to być kasza z pomidorem w kostkę i ziołami. tych ci u mnie dostatek.
wrzuciłam w kisiel pomidora, cebulkę i garść ziół. koperek, lubczyk, kolendra, tymianek, szczypior z ubiegłorocznej cebuli. dodałam sól, oliwę. całkiem niezłe. ale czegoś mi brakowało.
nałożyłam do miseczki i polałam trońke pesto PL.
o matko i córko!, jakie to dobre :)
na kolację wystarczy a potem zobaczymy.
prawdę mówiąc gdyby nie nogi i głowa to było by fantastycznie. ale nie marudzę już bo jest dobrze, po prostu.
trafiny masażysta nastawił mi kręgi szyjne. chrupnęło całkiem, całkiem. ale we związku z tym miałam ograniczoną ruchomość szyi. znaczy chcac coś zobaczyć z boku muszę odwracać się całym człowiekiem. skręt kolan - chrupanie i ból.
nic na to nie poradzę, bubel genetyczny jestem. dziadek ślepak, babcia zreumatyzowana i wogle. taki spadek. :)) taka sytuacja :))
czyli decyzja o rozstaniu z chemią była trafiona w punkt.
instynkt jakiś zwierzęcy we mnie drzemie czy szaleje,. licho wie.
orzechy piorą i dopierają. zaczynam im ufać, bo mimo, że używam, to jednak mam mocno utrwaloną jedynie słuszną opcję prania z chemią.
o kasie nawet nie powiem, że opary, bo było by to dużą przesadą.
w związku z tym jedziemy na resztkach, czy wynalazkach, które zalegały w szafce.
gotowałam dziś amarantus. hm... śmiesznie wygląda w pierwszej fazie. ziarenka zbijają się w kuleczki. gotowałam do rozpęku, bo pono mają być miętkie.
tia... takiej kaszy jak żyję nie widziałam. nieco większa rozmiarami od ikry śledzia. wyglądem niemal identyczna i słodka - na psa urok! nie tak miało być, nie tak.
odcedzić się tego nie da.
generalnie to wyszedł mi amarantusowy kisiel.
walczyłam dalej bo w planach miała to być kasza z pomidorem w kostkę i ziołami. tych ci u mnie dostatek.
wrzuciłam w kisiel pomidora, cebulkę i garść ziół. koperek, lubczyk, kolendra, tymianek, szczypior z ubiegłorocznej cebuli. dodałam sól, oliwę. całkiem niezłe. ale czegoś mi brakowało.
nałożyłam do miseczki i polałam trońke pesto PL.
o matko i córko!, jakie to dobre :)
na kolację wystarczy a potem zobaczymy.
prawdę mówiąc gdyby nie nogi i głowa to było by fantastycznie. ale nie marudzę już bo jest dobrze, po prostu.
trafiny masażysta nastawił mi kręgi szyjne. chrupnęło całkiem, całkiem. ale we związku z tym miałam ograniczoną ruchomość szyi. znaczy chcac coś zobaczyć z boku muszę odwracać się całym człowiekiem. skręt kolan - chrupanie i ból.
nic na to nie poradzę, bubel genetyczny jestem. dziadek ślepak, babcia zreumatyzowana i wogle. taki spadek. :)) taka sytuacja :))
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz