zacny ścibor uważa, że wszystko jest po coś. ale po co ja wczoraj pojechałam do otwocka? a, wiem. ciotka omglała. pojechałam, wypieliłam, posadziłam i naszło mnie na porzeczki. zerwałam troche do słoiczka, mać poszła do drugiego krzaka. zrywa dla wnusi. czerwone do słoika, zielone, jak przypadkiem zerwie do kieszonki, żeby sobie...( och mamuś :( )
do ta pora było ok. jak ciotuchna zobaczyła już musiała przysrać, że nażreć się przyjechałam itp. nosz, tego mi był cza! piżgnęłam porzeczkami, i sru. tylko maci powiedziałam, że bedę za chwilę wracać, więc jeśli łaska to niech się pakuje. wracam ze sklepu, mama stoi roztrzęsiona - poczekaj, zabiorę swoje rzeczy. troche to trwało, przez kilka lat nazbierało się torebusi. chcemy tymczasowo schować do drugiego domu ( współwłasność) i wała, nie ma. ciotka zamknęła. upchnęłyśmy dobra u sąsiada, oj ploty pójdą, pójdą, i w drogę. lecz nam to najszło wzięłam małe krzesełeczko, żeby mama mogła po drodze przysiąść i odpocząć. moje krzesełeczko, kupione dla mnie 50 lat temu. jeszcze pamiętam jak doopkę na nim mościłam. przejęte ciotką jak wiele naszych rzeczy. jak się rzuciła na nie, o rany - zenek zreperował. już nie chciałam gadać, że reperował, bo
roz.... je swoją tłustą doopą.
w sam czas dotarłyśmy na przystanek. po chwili zerwała się ulewa.
popadało, był czas żeby porozmawiać, żeby odpoczęła. trochę się zrelaksowała, zaczęła normalnie kojarzyć, przestała się trzęść, z szarej buzia znów nabrała kolorków. ech...doturlałyśmy się do domu. kopytka, te moje kopytka! i głowa. nic to! 19.30 się zbliża czas na mszę. z młądą. a młąda w kościele mi zasłabła. wyprowadziłam na dwór, posiedziała, wróciłyśmy i znów to samo. wezwana karetka zabrała ją do szpitala na sor. i znów mam radochę z pobytu tam.
siedzimy na krzesełkach. naprzeciw nas kobitka w bólach rzuca pawika w torebusią krztusząc się z bólu, facecik portaktowany gazem po obliczu, wije się zbólu, ch... tam, najpierw parametry, co tam oczy i ból, samotna staruszka z duuuużym niedosłuchem przepytywana na okoliczność tabelek - no sama radość! kobitka na krześle obok czwarty raz w ciągu tygodnia na sorze, zawsze odsyłana do domu, przedwczoraj spędziła w tym przybytku 15 godzin, inna rekordzistka 30. bajka :)))) bardzo miły chłopak w czerwonem, wykonujący młądej ekg uświadomił nas w sprawie zapisu oraz czasu oczekiwania na doktorka. niedziela wiec dyżuruje ich w szpitalu, całem!!!!!!!!!, 2 sztuki. spytałam młądą czy pragnie czekać może do jutra na doktora. raczej nie- odrzekła..cd? doturlałam się średnio przytomna do domu, dopełzła,m do łóżka i padłam. dziś konieczność nakarmienia rodziny wykonała kapustkę z makaronem i bułeczki kokosowo- bg. i finał. leżę i dogorywam.
do ta pora było ok. jak ciotuchna zobaczyła już musiała przysrać, że nażreć się przyjechałam itp. nosz, tego mi był cza! piżgnęłam porzeczkami, i sru. tylko maci powiedziałam, że bedę za chwilę wracać, więc jeśli łaska to niech się pakuje. wracam ze sklepu, mama stoi roztrzęsiona - poczekaj, zabiorę swoje rzeczy. troche to trwało, przez kilka lat nazbierało się torebusi. chcemy tymczasowo schować do drugiego domu ( współwłasność) i wała, nie ma. ciotka zamknęła. upchnęłyśmy dobra u sąsiada, oj ploty pójdą, pójdą, i w drogę. lecz nam to najszło wzięłam małe krzesełeczko, żeby mama mogła po drodze przysiąść i odpocząć. moje krzesełeczko, kupione dla mnie 50 lat temu. jeszcze pamiętam jak doopkę na nim mościłam. przejęte ciotką jak wiele naszych rzeczy. jak się rzuciła na nie, o rany - zenek zreperował. już nie chciałam gadać, że reperował, bo
roz.... je swoją tłustą doopą.
w sam czas dotarłyśmy na przystanek. po chwili zerwała się ulewa.
popadało, był czas żeby porozmawiać, żeby odpoczęła. trochę się zrelaksowała, zaczęła normalnie kojarzyć, przestała się trzęść, z szarej buzia znów nabrała kolorków. ech...doturlałyśmy się do domu. kopytka, te moje kopytka! i głowa. nic to! 19.30 się zbliża czas na mszę. z młądą. a młąda w kościele mi zasłabła. wyprowadziłam na dwór, posiedziała, wróciłyśmy i znów to samo. wezwana karetka zabrała ją do szpitala na sor. i znów mam radochę z pobytu tam.
siedzimy na krzesełkach. naprzeciw nas kobitka w bólach rzuca pawika w torebusią krztusząc się z bólu, facecik portaktowany gazem po obliczu, wije się zbólu, ch... tam, najpierw parametry, co tam oczy i ból, samotna staruszka z duuuużym niedosłuchem przepytywana na okoliczność tabelek - no sama radość! kobitka na krześle obok czwarty raz w ciągu tygodnia na sorze, zawsze odsyłana do domu, przedwczoraj spędziła w tym przybytku 15 godzin, inna rekordzistka 30. bajka :)))) bardzo miły chłopak w czerwonem, wykonujący młądej ekg uświadomił nas w sprawie zapisu oraz czasu oczekiwania na doktorka. niedziela wiec dyżuruje ich w szpitalu, całem!!!!!!!!!, 2 sztuki. spytałam młądą czy pragnie czekać może do jutra na doktora. raczej nie- odrzekła..cd? doturlałam się średnio przytomna do domu, dopełzła,m do łóżka i padłam. dziś konieczność nakarmienia rodziny wykonała kapustkę z makaronem i bułeczki kokosowo- bg. i finał. leżę i dogorywam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz