poniedziałek, 29 czerwca 2015

wszyscy jestećmy faszystami

zaczynam pisać bez tytułu, bo nie wiem jaki nadać.
czy - jak dokopać- czy - tolerancja inaczej - czy - włączam się w ten nurt
o co chodzi?
pierworodna od dawna nie ma mi nic do powiedzenia. milczy inaczej przekazując przez różne demotywatory na fb swój stosunek do kk i wierzących. doskonale wiedząc jak jest ze mną. stosunek mocno krzywdzący, obraźliwy. byle dokopać i poczuć się... lepiej?
na początku bardzo bolało, teraz jej współczuję. nie ograniczenia, nie braku tolerancji ale pewnej formy nazwijmy to oględnie braku delikatności.
w sposób niezmiernie synchroniczny, te działania, nie tylko jej, wpisują się w ogólny tręd niszczenia chrześcijaństwa w różnych jego przejawach na całym świecie.
przejmowanie kościołów, mordowanie chrześcijan w afryce płń, francji, podpalenia itp
już kilka lat temu, mój ulubiony jezuita o tym mówił. miał więcej informacji. a zaczęło się to w czasie, gdy światło dzienne ujrzały sprawki niektórych księży.
to był pierwszy etap. jednostkowe sprawy rozdmuchać maksymalnie. ( celowo omijam okropną krzywdę wyrządzoną dzieciom, bo jest to oczywiste), drugim ośmieszanie, trzecim eliminacja.
te trzy elementy wskazują na celowe, odgórne działanie. manipulację masami. bo każdy wie, że kk jak każdy na blaski i cienie. jak każda religia.
wiadomo, złe wieści rozchodzą się szybciej niż dobre.
wiadomo, że kk to ludzie.
i wiadomo, że chrześcijaństwo w swej istocie jest piękną religią. religią miłości, miłosierdzia, wybaczania.
głupie etykietki może przyklejać jedynie osoba o ograniczonej wiedzy, siląca sią na orginalność, pragnąca za wszelką cenę zwrócenia na siebie uwagi i poklasku.
 brak tolerancji to nie orginalność czy cokolwiek innego. brak tolerancji to nie zdrowe zasady. to chora nienawiść.
tam gdzie jest przemoc w jakiej kolwiek formie tam jest patologia.

i już wiem jaki ma być tytuł

przeżyć?

pewien młody człowiek powiedział, że ma dosyć życia, gdzie każdy dzień jest poniedziałkiem.
że z przyjemnością rozwaliłby jakiś samochód, dał komuś w mordę, uczestniczyłw drace.
typowe dla facetów? atawizm?
nie wiem, nie jestem facetem.
z pewnością jest frustrujące dla nich wyjście z roli macho, myśliwego, wojownika.
sprzeczne z przyrodzonymi instynktami.
no właśnie, to w japonii powstały chyba pierwsze sale gdzie można wywrzeszczeć frustracje.
jak bardzo została zgwałcona psychika męska. i ciało. ustrojone w garnitury i sadło. ujarzmione biurkiem i samochodem.
czy widział kto szefa korporacji, który w adasiach śmigał by do biura na 30- te piętro?

facet z pasją bliską działaniom przodków jest seksowny, nie da się ukryć. na koniu, z łukiem, trenujący coś. nie kulkę kopaną, bo to żenada.
facet spocony, pachnący koniem a nie fabryką kosmetyków. facet z kataną, mieczem, tarczą,, na koniu. harley nawet jest kiepską namiastką.

facet zdobywca, myśliwy. ale nie ten, który z mordą zbitego psa wraca z roboty, bo szef go zjechał, ale facet, który wie, czego chce od życia i sięga po to, bo mu się należy. facet z godnością i siłą. broniący swojego stada i troszczący się o nie.

i choćbym nie wiem jak była zła i jak bardzo pokręcone by były nasze relacje, muszę przyznać, że poTomek wiele tych cech posiada. i podoba mi się to. 

niedziela, 28 czerwca 2015

dużo brakuje do ideału

celem jest totalna integracja z naturą. czyli życie jak najprostsze, najbardziej naturalne. staram się. nie napinam a samo jakoś wychodzi. krok po kroku. powoli. samosię.
pogaduchy z ciocią staruszką na spidzie - bo kto to widział, żeby osoba po 80- ce śmigała kilka razy dziennie na 4 piętro. a czasem i więcej. więc ta rozmowa zaowocawała podjęciem decyzji o uszyciu sienników i napchaniu ich sianem. w celu spania ;). a póki co w braku hurtowej ilości siana i mega wora zrobiłam napar do kąpieli. przyjemnie :)
córka sieciowego mega dyskontu nie zachwyciła. brak zielska org. za to w fajnych cenach nabiał, kawa i przecier pomidorowy.
mamuś nasączony mlekiem z ołomuńca, dobrą bułą i dobrym serem. a ja dziś poszczę z braku czasu. choć mościa dobrodzika obdarzyła leczo. będzie na późną kolację.
nabyty ostopest, nagietek do picia i ?. kocham maja skleroza. nie chce mi się wstawać.
jutro zapis na krew i inności i tupanie na rtg kopytek. poczekam, poczekam na wyniki. ciekawam niezmiernie co u onych się ze..o :)
buziam :)

piątek, 26 czerwca 2015

kie licho!

co z tą pogodą? co z samopoczuciem?
najpierw ciotka podła nocą, potem młąda, przedwczoraj ja niemal zemdlałam, a dziś normalnie mną zamiatało. mładej wszystko z rąk leciało a znajomym zdarzały się przedziwne rzeczy.
kochany pies dostał mikrowylewu.
na autopilocie robiłam obiad. przeszłam samą siebie. 10 kotletów smażyłam 2 godziny.

z partyzanta zapisałam się do lekarza. zadzwoniłam po południu i okazało się, że jest jeszcze ostatni numerek.doktorka osłuchała, opukała, ponaciskała. pomierzyła takoż.
skierowanie na rtg stóp i kolan. skierowanie na krew itp.
może w końcu trafię do neurologa. ?

mamiszonek zczerniałe częściowo paznokcie u stóp. doktorka mówi, że mogą być problemy z krążeniem, ja, że cukrzycowe coś. ale pewnie p. doktor ma rację. mamut odmawia pójścia do lekarza. i nie wiem co robić. tłumaczenie nic nie pomaga. 

czwartek, 25 czerwca 2015

nu zajac!

wtorek
grobowym tonem informacja ciotką
- chcecie wiedzieć czy nie, przekazuję wam, że jestem na neurologii w międzylesiu
jesteś to jesteś. masz opiekę.

czwartek
dzwonię do międzylesia, bo już po pierwszych badaniach itp
- pani ciotka przyjechała wczoraj i nie została przyjęta do szpitala

akt II
bo pierwszy był gdy zabierałam mamę

ciekawe, co jeszcze wymyśli.
a w zasadzie już mnie to nie interesuje

środa, 24 czerwca 2015

nur w katakumby

przezacna nadeszła chwila. czas dać nurka do piwnicy. czas wydłubać rowery i ogarnąć sensownie. napompować koła, podokręcać śrubki. serdecznie tego nie znoszę. cierpliwość u mnie poszła w pireneje. a kiedyś bez bólu godzinami rozsupływałam włóczki,niteczki.
strach mnie ogarnia bo dziada z babą tam brakuje.
pierdworodnej manele, dywan, słoiki, rowery, szkło laboratoryjne, i pierdylion przydasiów. a wszystko zakurzone. śmierdzące. blęch...

trzymcie kciuki bom w strachu.

poniedziałek, 22 czerwca 2015

czuję się lekko sponiewierana...

zacny ścibor uważa, że wszystko jest po coś. ale po co ja wczoraj pojechałam do otwocka? a, wiem. ciotka omglała. pojechałam, wypieliłam, posadziłam i naszło mnie na porzeczki. zerwałam troche do słoiczka, mać poszła do drugiego krzaka. zrywa dla wnusi. czerwone do słoika, zielone, jak przypadkiem zerwie do kieszonki, żeby sobie...( och mamuś :( )
do ta pora było ok. jak ciotuchna zobaczyła już musiała przysrać, że nażreć się przyjechałam itp. nosz, tego mi był cza! piżgnęłam porzeczkami, i sru. tylko maci powiedziałam, że bedę za chwilę wracać, więc jeśli łaska to niech się pakuje. wracam ze sklepu, mama stoi roztrzęsiona - poczekaj, zabiorę swoje rzeczy. troche to trwało, przez kilka lat nazbierało się torebusi. chcemy tymczasowo schować do drugiego domu ( współwłasność) i wała, nie ma. ciotka zamknęła. upchnęłyśmy dobra u sąsiada, oj ploty pójdą, pójdą, i w drogę. lecz nam to najszło wzięłam małe krzesełeczko, żeby mama mogła po drodze przysiąść i odpocząć. moje krzesełeczko, kupione dla mnie 50 lat temu. jeszcze pamiętam jak doopkę na nim mościłam. przejęte ciotką jak wiele naszych rzeczy. jak się rzuciła na nie, o rany - zenek zreperował. już nie chciałam gadać, że reperował, bo
roz.... je swoją tłustą doopą.
w sam czas dotarłyśmy na przystanek. po chwili zerwała się ulewa.
popadało, był czas żeby porozmawiać, żeby odpoczęła. trochę się zrelaksowała, zaczęła normalnie kojarzyć, przestała się trzęść, z szarej buzia znów nabrała kolorków. ech...doturlałyśmy się do domu. kopytka, te moje kopytka! i głowa. nic to! 19.30 się zbliża czas na mszę. z młądą. a młąda w kościele mi zasłabła. wyprowadziłam na dwór, posiedziała, wróciłyśmy i znów to samo. wezwana karetka zabrała ją do szpitala na sor. i znów mam radochę z pobytu tam.
siedzimy na krzesełkach. naprzeciw nas kobitka w bólach rzuca pawika w torebusią krztusząc się z bólu, facecik portaktowany gazem po obliczu, wije się zbólu, ch... tam, najpierw parametry, co tam oczy i ból, samotna staruszka z duuuużym niedosłuchem przepytywana na okoliczność tabelek - no sama radość! kobitka na krześle obok czwarty raz w ciągu tygodnia na sorze, zawsze odsyłana do domu, przedwczoraj spędziła w tym przybytku 15 godzin, inna rekordzistka 30. bajka :)))) bardzo miły chłopak w czerwonem, wykonujący młądej ekg uświadomił nas w sprawie zapisu oraz czasu oczekiwania na doktorka. niedziela wiec dyżuruje ich w szpitalu, całem!!!!!!!!!, 2 sztuki. spytałam młądą czy pragnie czekać może do jutra na doktora. raczej nie- odrzekła..cd? doturlałam się średnio przytomna do domu, dopełzła,m do łóżka i padłam. dziś konieczność nakarmienia rodziny wykonała kapustkę z makaronem i bułeczki kokosowo- bg. i finał. leżę i dogorywam.

wtorek, 16 czerwca 2015

jupi :)

eksperymentem odrzucony gluten- nie rygorystycznie- przyniósł nieoczekiwane, acz miłe, rezultaty. nim dotarłam do informacji.
ciąza pokarmowa niemal znikła. zostało ciut tłuszczyku na brzuszku ale bembena już nie ma. :)  po prostu, nie trawię gluta i tyle. nie ma gluta, nie ma wzdęcia.
rewolucyi ciąg dalszy. znów w pojemnikach pck wyladowała szafa ciuchów. w końcu na półkach znalazło się miejsce na koce, kołdry i podusie.
powoli, powoli robi się przejrzyściej.
na dalszy przegląd czeka prasa i książki. przyrządy remontowe i utensylia w rodzaju śróbki, podkładki kabelki i inności.
chwila przerwy przy tabku i heja, tym razem do kuchni. chlorofilek, pesto trzeba zrobić. pyszne z makaronem :)

prawdę mówiąc nie bardzo wiem co jeść, bo na bardzo niewiele mnie stać. pieczywo bez gluta jest drogie, baaaardzo drogie, a czasem wstrętne w smaku. co w brzuszku?
chlorofilek- fuj!, okrzemki- obojętne, naleśniki, makarony, jajka, masło, śmietana, warzywa, placki, org kawa i ziółka, niestetyż torebkowane. brak kasy na wyjazd między bruzdy po zioła. niestetyż. choć ścieku, z którego korzystam, pt kanalizacja miejska nic nie skasuje. świadomość, że ciecz z filtrów płynie plastikiem nie poprawia ani nastroju ani zdrowia. same rury uszczęśliwiają mnie ftalanami i poligównami. o tablicy mendelejewa wolę nie myśleć. awansem łykam niechciane antybiotyki, izotopy, leki różnej maści.
kiep ten kto nie ma własnego ujęcia wody a ma domek. kiep!


zbieram puszki po psim i kocim żarciu w nadziei że gdzieś to można upłynnić. i okazuje się, że, raz, nie ma gdzie, dwa, ceny są poniżej wszelkiej krytyki a przecież, gdy prześledzić proces produkcji, to bardzo koszto i pracochłonny produkt.
czegoś nie rozumiem!?

poniedziałek, 15 czerwca 2015

w poniedziałek

jakoś tak wyszło, ze śniadanie było ludzkie, nie krowie. chlorofil chwilowo wyszedł co zostało przyjęte z ulgą :)  będzie kolejny :(
rano pognałam na pocztę, bo słowo się rzekło i wysłakam do zakonnika: breloczek, obrazek i jego osobisty różańczyk. bo... on jest bardzo jego i tyle.
potem spotkałam sąsiadkę z naprzeciwka. wracała z usranowa z onkologii i od anestezjologa. bu..
kolejna z wózkie- ech pomóc trzeba by czasem. więc na górę i podałam nr tlf.
koleja samotna staruszka, wiecznie fukająca, też tlf i kupić cytryny.
- niebo mi panią zesłało
no jakoś nie jestem przekonana, raczej serdecznie mi żal. samotne, porzucone. małze poumierały. dzieci za granicą albo zaganiane. cza pomóc.

razem z breloczkiem itp wysłałam krótki liścik. poruszam w nim temat odłogowanej ziemi przyklasztornej i zabudowań, z lekką sugestią, że jeśli sami nie używają nie udostępnią ziemię do uprawy biednym, a zabudowania bezdomnym lub w ciężkich warunkach lokalowych. może by jakąś współpracę z gminą nawiązali?

poczekam, może otrzymam odpowiedź.

a teraz heja! i wiśta wio! dłubanki domowe czekają.

ps. pomidory mi wyszły. ech..

sobota, 13 czerwca 2015

cd pardubickiej

to wszystko to wina tego piepszonego słońca. w upały tak działa mój mózg. przetestowane latami. 

umęconam jak koń po pardubickiej

zgodnie z planem pojechałam na odpust do góry kalwarii. co było wcześniej, niech mech i paproć porośnie.dojechalim my w skwarne połedni, żar walił z nieba, wilgotna zawiesina poburzowa. plandeki straganów widoczne z daleka, z bliska oczy rażą oczojebne, chińskie, plastikowe zabawki. masakra!
uliczką św.Antoniego wybrukowaną kocimi łbami pełzłyśmy ku kaplicy. lekki powiew od wisły orzeźwiał i trzeźwił. padalec też chyba uznał, że chłodne kamienie to coś w sam raz na dzisiejszą pogodę. i cień. domek, który bardzo mi się podoba w dalszym ciągu wystawiony na sprzedaż. od roku czeka na nabywcę. zmulona otrzeźwiałam w sekundę gdy doszły do mnie dźwięki odprawiającej się mszy. zerwałam się do galopu to duża przesada. ( zawsze mam problem z właściwym określeniem formy mego ruchu ) umówmy się, że ciężkim stępem toczyłam się w dół zbocza lapyma ponaglając młądą. zastopowało mnie pode bramą, zebrałam się w sobie jak niegdyś jagna pierdylion swych spódnic i zaczęłam wspinaczkę po kolejnym pierdylionie schodów. ku polowemu ołtarzu. mszy opisywać nie będę. standart. po mszy kapliczka, po kapliczce w kolejce do źródełka św. Antoniego po uzdrawiającą wodę. cwaniaki i tu się znalazły. no! Bozia im wynagrodzi ! a potem na imprezkę przyklasztorną. kawa, ciacho, chlebuś i te rzeczy. oczywiście loteria i pogaduchy.
słowo daję jestem niemożliwa. półwiecze za mną a ja ni cholery o tym nie pamiętam. im kto bardziej obcy, tym ja bardziej serdeleczna. no i trafiłam na braciszka przy dewocjonaliach. szukałam medalika i różańca palecznego. a przedtem licho mnie podkusiło, coby przy breloczkach pokazać swój z Mateńką z Guadalupe. ojcaszek- młodziaszek lekko się zapowietrzył. zdołał zakomunikować że marzy o takim, ja o różańcu palcowym. łypnął na mnie okiemi sruuuu, ściągnął z oalca swój i mi daje. O_O krygować się nie potrafię, ucieszyłam się, przymierzyłam i jak to ja, królowa taktu stwierdziłam, że będzie pasował na duży palec u nogi. tia.. myśl kobieto, myśl! braciszkiem wstrząsło, zwłaszcza, że ładnych kilka lat korzystał z niego. sami rozumicie.
żeby jakoś wybrnąć z tej sytuacji postanowiłam podarować mu swój z domu. jełop kanciasty jestem, mogłam mu dać swój od razu. ale nie! wyskoczyłam znów jak filip z konopi - musimy się spotkać. czy mówiłam, że jak Pan Bóg chce kogoś pokarać to mu rozum odbiera? ja jestem najlepszym przykładem.  spojrzał na mnie z rozpaczą, załam, kretynka, coś o mailach, w końcu zaproponowałam adres. miszczyni kurna prostoty. a potem było lepiej. poszłyśmy do kościoła na górce i między stragany.wróciłam z powrotem po różwróciłyśmy między stragany. wróciłam po szkaplerzyk. nie zdolna do żadnej krytystko wina tego cholernego słońca. w upały tak właśnie funkcjonuję :/ycznej myśli pod swoim adresem. w drodze na przystanek zniesmaczyłam kolejnego zakonnika swoim cymbalstwem.
wróciłam do domu. odsapnęłam i powiem wam, to wsz

czwartek, 11 czerwca 2015

życie na maxa

gdzieś usłyszałam, że Pan Bóg daje nie to co chcemy, a to co jest nam potrzebne. czasem jedno z drugim się łączy i wtedy jest dobrze.
w pokorze, znając nieco desideratę, uznałam, że mam to co mi potrzebne. a w zasadzie nie mam. prawie.
pogodziłam się. moje drobiazgi + emerytura mamy muszą wystarczyć.
bo kiedy masz za sobą ścianę, możesz iść tylko do przodu.

kiedyś pisałam, że nie stać mnie na leki. jeden na miesiąc to bodaj 80 zł, na osteoporozę 1 tabletka raz w miesiącu 30 zł. sori :(

to zmusiło mnie do zastanowienia się i podjęcia decyzji.

lepiej na piekarza niż na lekarza.

stołuję się na bio. głównie warzywa, jajka, śmietana, bezgluty, słoninka. wycwaniłam się i w odrzutach znajduję mega warzywa za free. a to jest mega oszczędność.
płyn uniwersalny nie jest tak uniwersalny jak by mogło się zdawać. średni raczej i mało wydajny.

z normalnych sklepów korzystam by kupić srajtaśmę, chusteczki i to chyba wszystko.
efekt?
czuję się coraz lepiej. gotowanie sprawia mi dużo radości. kolorystyka, smak, łączenie składników. radocha nieziemska. to jak odkrywanie nowego świata.
odpadowe, świeże liście brokuła zamieniłam w koktail chlorofilowy. jedni piją jęczmień, ja liście. smak, hm... pomyślmy... nie dla smakoszy.

w sobotę wyjazd do góry kalwarii na odpust św. Antoniego, a potem, jeśli stiopy i głowa będą uprzejme pobuszujemy po okolicy w poszukiwaniu ziół na herbatki.

nie mogę się doczekać sezonu na dynie. w głowie mam mega przepis na słodkość dyniową, kandyzowaną.

w zasadzie nic się nie dzieje. siedzę w domu, raduję się gotowaniem, praniem, sulejmana nie oglądam. zabrali. czekam na posty leniwego ścibora ;).

wtorek, 9 czerwca 2015

taka sytuacja

3 dni temu młoda przemysłowym płynem myła podłogę. wszystko było dobrze, póki zapach nie doszedł do mnie. od razu draoanie w gardle i atak kaszlu. i chyrlam do dziś.
czyli decyzja o rozstaniu z chemią była trafiona w punkt.
instynkt jakiś zwierzęcy we mnie drzemie czy szaleje,. licho wie.
orzechy piorą i dopierają. zaczynam im ufać, bo mimo, że używam, to jednak mam mocno utrwaloną jedynie słuszną opcję prania z chemią.
o kasie nawet nie powiem, że opary, bo było by to dużą przesadą.
w związku z tym jedziemy na resztkach, czy wynalazkach, które zalegały w szafce.
gotowałam dziś amarantus. hm... śmiesznie wygląda w pierwszej fazie. ziarenka zbijają się w kuleczki. gotowałam do rozpęku, bo pono mają być miętkie.
tia... takiej kaszy jak żyję nie widziałam. nieco większa rozmiarami od ikry śledzia. wyglądem niemal identyczna i słodka - na psa urok! nie tak miało być, nie tak.
odcedzić się tego nie da.
generalnie to wyszedł mi amarantusowy kisiel.
walczyłam dalej bo w planach miała to być kasza z pomidorem w kostkę i ziołami. tych ci u mnie dostatek.
wrzuciłam w kisiel pomidora, cebulkę i garść ziół. koperek, lubczyk, kolendra, tymianek, szczypior z ubiegłorocznej cebuli. dodałam sól, oliwę. całkiem niezłe. ale czegoś mi brakowało.
nałożyłam do miseczki i polałam trońke pesto PL.
o matko i córko!, jakie to dobre :)

na kolację wystarczy a potem zobaczymy.

prawdę mówiąc gdyby nie nogi i głowa to było by fantastycznie. ale nie marudzę już bo jest dobrze, po prostu.
trafiny masażysta nastawił mi kręgi szyjne. chrupnęło całkiem, całkiem. ale we związku z tym miałam ograniczoną ruchomość szyi. znaczy chcac coś zobaczyć z boku muszę odwracać się całym człowiekiem. skręt kolan - chrupanie i ból.

nic na to nie poradzę, bubel genetyczny jestem. dziadek ślepak, babcia zreumatyzowana i wogle. taki spadek. :)) taka sytuacja :))


sobota, 6 czerwca 2015

kto nie szuka, ten znajdzie ;)

bańki i igły do akupunktury

igłami się czasem traktuję

baniek stawiać nie potrafię :/

wow, czyli dzień the best

przeszłam samą siebie :)

ale łod początku :)
poranne czynności znacie, więc szaleć nie będe, poza tym, że wyszłam z Lalką bo tytoń wyszedł i gilzy.
siadłam, pokuriłam, podumałam i tak jakoś robota zaczęła mi się kleić.
najpierw zbieranie pościeli i składanie łóżka balkonowego, potem podlać roślinki balkonowe przegryzając własną kolendrą i szczypiorem, potem mycie saganów- nie jestem gorliwą gosposią, sagany myję raz dzienie przy okazji gotowania, potem pranie i w trakcie odgruzowywanie łazienki, czyli przegląd resztek różności- różności pod postacią wszelkiej maści płynów do prania, kreta kulkowego, i zajzajeru uniwersalnego grzecznie czekają na chętnego spakowane. potem śniadanko, mała przerwa, ogarnianie reszty pomieszczeń, lekie przemodelowanie pokoju  i w zasadzie już. finał.
pranie jak wiecie, nie polega u mnie na wrzuceniu bambetli do pralki tylko światowidem, typu frania. orzechy piorące sprawdzają się całkiem nieźle.olejek cytrynowy robi za perfumę.
uroda wyjazdów Babulindy jest w tym, że nie stoi nad ludziem i nie jojczy- nie rób bo się zmęczysz, nie wyrywa z rąk nieprzydasiów, nie grzebie w koszu w poszukiwaniu nierozważnie usuniętych, bezcennych skarbów. tia.. wiek ten uroczy nie jest... w Jej szfie znalazłam torebkę mąki z molami. i śmiesznie i strasznie.
w trakcie życia domowego pokoik stał się magazynem różności. pierdolnik jest koncertowy i nawet ja nie wiem jak to ogarnąć.
mijając w locie lustra w szafach z coraz większym zadowoleniem oglądam swoją sylwetkę. wracam do siebie :)))), porcięta z doopiny zaczynają spadać, brzuszek się kurczy :))) to efekt diety - bez słodkości. i chyba okrzemków.
obiadek był, kolacyjka też, sułtan obowiązkowo a potem sąsiadka z obrazem.
tak, co miesiąc nawiedza mnie obraz MB. i dobrze mi z tym, nawet bardzo.
wiem, jestem niepoprawna politycznie i zoopełnie nie gender ale wali mnie to!
a potem zadzwonił poTomek w sprawie półek O_O, zaofiarował się, że powiesi.  w zasadzie chyba już czas. pół roku albo lepiej czekają na dobrego człowieka. z wiertarką.
a potem katate kid z młodym smithem, wstęp do draki z młodą zażegnany nią samą i łóżko z niebem nad głową. :)
się okazało, że tv działa. ale nie oglądam żadnych wiadomości. tylko sulejmana. kidziak był wyjątkiem.

czwartek, 4 czerwca 2015

pesto PL

obdarowana fantastycznym drobiazgiem do gotowania na parze poszłam za ciosem i postanowiłam do warzyw zrobiś sos. z założenia miał mieć lekką konsystencję ale jakoś nie wyszło i dobrze.

wyszło mi przepyszne, prawie polskie pesto. prawie, bo znajduje się w nim pasta sezamowa. nabyta pół roku wstecz w końcu doczekała się wiekopomnej roli.

składniki:
garść liści rzodkiewki ( pokrojonej )
sok z połowy cytryny
łyżka tahini
2 łyżki pokruszonych orzechów laskowych
łyżeczka musztardy dijon
łyżka posiekanego koperku
olej rzepakowy
sól

wszystko blendujemy na jednolitą masę.
estetyka - malina. :) prześliczny pistacjowy kolor.
smak - wyczuwalne tahini z nutą orzechową.
gęściejsze będzie doskonałym dodatkiem do pieczywa.
można robić różne warianty, z różnymi dodatkami. brakowało mi smaku i aromatu czosnku. ale cholernik szedł i nie wrócił!

środa, 3 czerwca 2015

wiekopomna chwila

doczekałam się :)
w końcu ogarnęłam totalnie balkon, wstawiłam łóżko, materac, pościel i lulu :)
nie wiem na co czekałam tyle lat, czy wstydziłam się tej opcji, czy tak mocno jestem uwarunkowana, czy jakiś atawistyczny lęk?
słowo daje, że nie wiem. a może wszystko razem.
w każdym razie doświadczenie pierwszej nocy prawie pod chmurką dostarczyło mi zaskakujących wrażeń.
pierwsze i najistotniejsze- niepokój. taki wewnętrzny roztelep, mimo, że u siebie, miejsce bezpieczne i oswojone.
drugie - pomimo tego co wyżej, komfort i wygoda. " zapadłam " się w łóżko, otuliło mnie jak hamak. baaardzo miłe wrażenie.
trzecie - chłodny powiew wiaterku i możliwość patrzenia na bezchmurne niebo. bezcenne :)

powoli dojrzewam do zainstalowania solidnych haków w pokoiku i zawieszenia hamaka. opcja jest przednia :))))


po kilku dniach z meszkami wieczorny luz jak najbardziej potrzebny.
zaprzyjaźniona sucz powoli staje się moim bodygardem. mam plam zrobić z niej faktycznie psa nie tylko przytulaśnego ale i potrafiącego bronić swojego terytorium i właścicieli. szczególnie że okolica czasem dostarcza niezapomnianych wrażeń.

z wieści eko: po tygodniu niemycia włosów są względnie puszyste i nie przetłuszczają się. to samo u młodej, której po 2 dniach zaczynał płynąć smalec po włosach i zbijały się jakby w pasma. ani to ładne ani przyjemne. młoda eksperymentuje przeciągając moment mycia i nie może się doczekać łojotoku i " pasemek". łupież prawie zniknął.

okrzemki odświeżyły mi, mamie, młodej skórę. stała się jedwabiście gładka, czego młoda nie miała, sprężysta.
stawy bardziej eladtyczne, szczególnie zauważa to babelocik. macha łapkami jak skrzydłami wiatraka a miała problem z uczesamiem włosów.
wagowo :/ jakby stoję w miejscu, ale portki zaczynają ze mnie spadać, brzunio zmalał no i niestetyż cycek też.


poniedziałek, 1 czerwca 2015

buciki

swego czasu intensywnie przemieszczałam się po warszawie i okolicach. wracając do domu zahaczałam o sklepy by zrobić zakupy spożywcze. siłą rzeczy wpadałam też do lumpeksów. po buty - nowe, jechałam do pruszkowa, po fajne ciuchy - ursynów, ząbki; pościel - odyńca.
to były stałe punkty, z minionej epoki gdy nowe buty kosztowały 10 zł, nowa poszwa 5 zł. bawełniana oczywiście, z plastikowymi napami.
w szaleństwie zakupowym nabywałam nie raz i nie dwa po kilka par pantofli. cena kusiła, materiał i wykonanie rewelacyjne. przy okazji trafiły się przejściówki i zimowe. obi pary leżakowały dość długo. jakoś nie miałam do nich przekonania
. używane zimówki w końcu padły . przyszedł czas na nowe. 2 - sezony i żegnam cię ozięble. słaba skóra poprzecierała się, nie do uratowania.
no i nastały moje kamaszki. zaliczyły już 2 sezony wiosenno- zimowe wcześniej, a od ponad roku, z zalecenia ortopedy towarzyszą mi każdego dnia.
prane pralką nie tracą fasonu. jedyny ubytek to lekko przytarta podeszwa pod piętą.
czas na reanimację. ale najpierw należy nabyć nowe, na zmianę.
zadowolona z botków zaczęłam szukać w necie tej marki. może gdzieś, coś.
no i lekko mi szczęka opadła.
naszam lumberjacki.
ni mnie ni więcej.
rzut okiem na ceny wybił mi z głowy dalszą przyjaźń z marką.

cóż, szukam dalej..