Tiaaa....i pobudka.
Padnięta łażeniem. Zasnęłam ok 20-tej.
Pobudka jakby o czasie.
Tylko co z tym czasem zrobić jak ciemno, zimno i wszyscy śpią.
Wersja pierwsza była - leż, poleż, poczekaj.
Wersja druga- i zrealizowana - zajżyj do pieca czy nie czas podrzucić węgla - nie czas, piec aż parzy. W domu na tyle ciepło że ze swoją łysą pałką daję radę. I tylko w pidżamie. Wczorajszej nocy nie zapomnę. Brrrr....
Potem kawa, papieros 😁 i odpalam net. Trzeba poczytać newsy.
O tym że drastycznie ograniczono możliwość poruszania się to wiadomo.
O tym, że starsi pętają się jak smród po gaciach po sklepach - pisze wielu na wkurwię. Ja też robiłam za pętaka, ale ktoś musi te zakupy zrobić, pójść do apteki.
O tym że nie mam nasion pomidorów to wiem ja i moje 2 kobietki.
A teraz porównanie.
Np z hrabiowskim sklepem osiedlowym a otwocki. Niekoniecznie tym najbliższym. Top się nazywa.
Zaskoczona jestem niesamowicie. Na plus.
Obsługa w maseczkach, rękawiczkach. Koszyki są dezynfekowane a pani kasjerka widząc chodzik pognała na zaplecze i wróciwszy wręczyła mi nr telefonu do sklepu. - proszę dzwonić, przywieziemy zakupy.
To samo okazuje się jest w budowlanym. Ciekawa jestem czy ogrodniczy też tak ma 😁
Czekam na ruter i filtry do wody.
Powoli organizujemy się z życiem.
Całe przydasie i żarcie zostało w Warszawie. Taksówkarz tupał, pilił, gonił. Z tego stresu i jęczenia że już, już nie powalczyłam o nas. Zresztą ta sytuacja mnie tak rozwaliła psychicznie, że nie panowałam nad sobą.
Jest lepiej a 2 opakowania hydroxyzyny dają mi pewien komfort a moim kobietkom nadzieję na spokój.
Dla Babelota katastrofa bo nie ma radyjka i nie może słuchać jedynie słusznego radia.
Dla mnie pobyt tutaj to na chwilę obecną swego rodzaju komfort. Wypuszczam psy do ogródka i pozamiatane. Nie muszę się denerwować czy Młąda w windzie czy na klatce czegoś nie złapie. Czy nie polezie do sklepu i j.w.
Zasada traktowania wszystkich jako potencjalnego źródła zarażenia raz mi umknęła. Przy węglu. Mam nadzieję, że facet był zdrowy. Łapy umyłam. Nie kaszlał, ale cholipka wie.
Posadziłam wczoraj 2 czerwone agresty. Badyle czarnej porzeczki wetknięte w ziemię ot tak po odświeżaniu krzewów o dziwo się przyjęły. Mają pąki więc chyba to to. Dziś powstaną nowe grządki. Pietruszka na pewno trafi do ziemi a co jeszcze to nie pamiętam. Leży i czeka. Cebula siedmiolatka ładnie wzeszła. Czekam na oznaki czosnku niedźwiedziego - ale jak na razie nic się nie dzieje.
Ziemniaki do jedzenia i na sadzenie zamówione.
Część warzyw - nasion - metodą ruską, podejrzaną od jednej z jutuberek, rozłożona na paskach papierowych, zwinięta w rulonik i ustawiona w wodzie, przygotowuje się do rozsady.
Smutno mi, bo kwiaty w Warszawie niezabezpieczone zostały. Zostały też rozsady pomidorów, wsadziłam do kiełkowania cytryny. Czekałam na awokado. Smutno. Kierowca przyjechał dobre 40 minut za wcześnie. I wszystko się posypało.
Tu koniecznie musimy odgrodzić część przeznaczoną na warzywniak. Te moje psiska ganiają nieprzytomnie i wszystko demolują. I o ile wczorajszej nocy nie wybiegane jeszcze i pobudzone działką miotały się po domu do późnych godzin nocnych, o tyle dzisiejszego wieczora padły po całym dniu siedzenia na podwórku. Zwinięte supełki na na legowisku odpłynęły w objęcia Morfeusza.
Dla zdrowotności suplementujemy się magnezem - dla mnie konieczność - serce - i Wit C. Kapię to tu, to tam i kominkuję olejek eukaliptusowy. Zalecany przeciw wirusom. Nastawionymacerat na olejek oregano i laurowy - został w domu. Bida 😕
Piesy śpią i posapują przez sen. Dziewczyny też. Koty gdzieś się potukały i tylko ja siedzę na warcie.
Niepokoi mnie nie wiem czy serce - taki chłodek dla odmiany w okolicy mostka - czy co innego. Głupieję już z tego. Lekarz nie powie co powinno niepokoić a co olać. Nie pogada jak z człowiekiem. A potem stres.
I zmartwienie - co te moje dwie zrobią gdyby mnie zabrakło? Przecież ja wszystko ogarniam. Jedna i druga to duże dzieci.
Padnięta łażeniem. Zasnęłam ok 20-tej.
Pobudka jakby o czasie.
Tylko co z tym czasem zrobić jak ciemno, zimno i wszyscy śpią.
Wersja pierwsza była - leż, poleż, poczekaj.
Wersja druga- i zrealizowana - zajżyj do pieca czy nie czas podrzucić węgla - nie czas, piec aż parzy. W domu na tyle ciepło że ze swoją łysą pałką daję radę. I tylko w pidżamie. Wczorajszej nocy nie zapomnę. Brrrr....
Potem kawa, papieros 😁 i odpalam net. Trzeba poczytać newsy.
O tym że drastycznie ograniczono możliwość poruszania się to wiadomo.
O tym, że starsi pętają się jak smród po gaciach po sklepach - pisze wielu na wkurwię. Ja też robiłam za pętaka, ale ktoś musi te zakupy zrobić, pójść do apteki.
O tym że nie mam nasion pomidorów to wiem ja i moje 2 kobietki.
A teraz porównanie.
Np z hrabiowskim sklepem osiedlowym a otwocki. Niekoniecznie tym najbliższym. Top się nazywa.
Zaskoczona jestem niesamowicie. Na plus.
Obsługa w maseczkach, rękawiczkach. Koszyki są dezynfekowane a pani kasjerka widząc chodzik pognała na zaplecze i wróciwszy wręczyła mi nr telefonu do sklepu. - proszę dzwonić, przywieziemy zakupy.
To samo okazuje się jest w budowlanym. Ciekawa jestem czy ogrodniczy też tak ma 😁
Czekam na ruter i filtry do wody.
Powoli organizujemy się z życiem.
Całe przydasie i żarcie zostało w Warszawie. Taksówkarz tupał, pilił, gonił. Z tego stresu i jęczenia że już, już nie powalczyłam o nas. Zresztą ta sytuacja mnie tak rozwaliła psychicznie, że nie panowałam nad sobą.
Jest lepiej a 2 opakowania hydroxyzyny dają mi pewien komfort a moim kobietkom nadzieję na spokój.
Dla Babelota katastrofa bo nie ma radyjka i nie może słuchać jedynie słusznego radia.
Dla mnie pobyt tutaj to na chwilę obecną swego rodzaju komfort. Wypuszczam psy do ogródka i pozamiatane. Nie muszę się denerwować czy Młąda w windzie czy na klatce czegoś nie złapie. Czy nie polezie do sklepu i j.w.
Zasada traktowania wszystkich jako potencjalnego źródła zarażenia raz mi umknęła. Przy węglu. Mam nadzieję, że facet był zdrowy. Łapy umyłam. Nie kaszlał, ale cholipka wie.
Posadziłam wczoraj 2 czerwone agresty. Badyle czarnej porzeczki wetknięte w ziemię ot tak po odświeżaniu krzewów o dziwo się przyjęły. Mają pąki więc chyba to to. Dziś powstaną nowe grządki. Pietruszka na pewno trafi do ziemi a co jeszcze to nie pamiętam. Leży i czeka. Cebula siedmiolatka ładnie wzeszła. Czekam na oznaki czosnku niedźwiedziego - ale jak na razie nic się nie dzieje.
Ziemniaki do jedzenia i na sadzenie zamówione.
Część warzyw - nasion - metodą ruską, podejrzaną od jednej z jutuberek, rozłożona na paskach papierowych, zwinięta w rulonik i ustawiona w wodzie, przygotowuje się do rozsady.
Smutno mi, bo kwiaty w Warszawie niezabezpieczone zostały. Zostały też rozsady pomidorów, wsadziłam do kiełkowania cytryny. Czekałam na awokado. Smutno. Kierowca przyjechał dobre 40 minut za wcześnie. I wszystko się posypało.
Tu koniecznie musimy odgrodzić część przeznaczoną na warzywniak. Te moje psiska ganiają nieprzytomnie i wszystko demolują. I o ile wczorajszej nocy nie wybiegane jeszcze i pobudzone działką miotały się po domu do późnych godzin nocnych, o tyle dzisiejszego wieczora padły po całym dniu siedzenia na podwórku. Zwinięte supełki na na legowisku odpłynęły w objęcia Morfeusza.
Dla zdrowotności suplementujemy się magnezem - dla mnie konieczność - serce - i Wit C. Kapię to tu, to tam i kominkuję olejek eukaliptusowy. Zalecany przeciw wirusom. Nastawionymacerat na olejek oregano i laurowy - został w domu. Bida 😕
Piesy śpią i posapują przez sen. Dziewczyny też. Koty gdzieś się potukały i tylko ja siedzę na warcie.
Niepokoi mnie nie wiem czy serce - taki chłodek dla odmiany w okolicy mostka - czy co innego. Głupieję już z tego. Lekarz nie powie co powinno niepokoić a co olać. Nie pogada jak z człowiekiem. A potem stres.
I zmartwienie - co te moje dwie zrobią gdyby mnie zabrakło? Przecież ja wszystko ogarniam. Jedna i druga to duże dzieci.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz