wtorek, 31 marca 2020

Prawie

Gdybym była w Wawie to siedzenie na doopie byłoby w 95% wykonane. Mała przestrzeń, brak wyjść.
Za żadne skarby świata nie poszłabym do sklepu ani Młądej nie wypuściła. Tylko zakupy przez internet.
Młąda z konieczności byłaby śmigała z psami maxymalnie ograniczając spacery do 1. Taki live. Ale nie jestem i chwała Bogu.
Tu goopki kilka razy dziennie srają do pusta. My swobodnie poruszamy się po działce zachowując duuży dystans od pieszych. 10m. Minimum.
Skąd to skupienie na psach? Ano z prostego powodu - badania wykazały że pieseły zarażają się koronowirusem. Praktycznie przechodzą go bezobjawowo ale....zarażają potem ludzi. Przez swoją ślinę. To samo dotyczy kotów.
Dziś dzień zakupowy.
Jeden spacer do pobliskiego sklepu bez schodków. Drugi do marketu. Tu wystawiony płyn dezynfekcyjny, rękawiczki, ręcznik. Obsługa super.

Czego mi tu brakuje? Łącznika pomiędzy starym a nowym domem. Szklarenki i normalnego sraczyka z prysznicem na starym. Nie że nie ma klopa. Są 2. Tylko nie chce mi się latać do pociotnego. Te 5-6 metrów. Mam problem,nie? 😁
Jakieś 500m od nas umarł młody człowiek na cov. Borowik czy kierowca rządowy. Na jedno w sumie wychodzi. Zdrowy, pełen życia i energii. Z tych co nie pękają. No i pękł.
W piecu non stop płonie ogień, ciepło. Przytulnie.
Jest jadło. Jest co pić. Zdrowe jesteśmy poza jednym wieczorem gdzie padłam. No ale pobudka kotem o 2-giej a potem dzień na nogach i efekt gotowy. Młąda jeszcze przeprowadziła akcję - zadymianie, więc mało płuc nie wyplułam.
Ale to tylko ten jeden wieczór.
Staramy się odpowiednio ubierać tzn ciepło, żeby licho nie chyciło.
I tyle.
Śnieg topnieje.
Spokój, cisza dokoła.
Nikt obcasami po głowie nie tupie. Żadne karetki na sygnale pod oknem nie jeżdżą.
Czasem samochód. Czasem jaki sąsiad - głównie z tych, co wirusa leczą metodą Łukaszenki. Ale chyba kasa się skończyła, albo zawinęli gdzieś towarzystwo bo brak ich od wczoraj na ulicy. Ktoś się wkurzył?
Kombinuję jak zainstalować wodę w Berdyczowie. Była, była jak zrobiłam. A potem lokatorom rury popękały no i lipa.
Ni ma.
Jest za to internet. Stałe łącze. Że tak powiem, czy radośnie zakrzykam - chuja!
I tyle. Koniec.

środa, 25 marca 2020

Ogarnia mnie totalna beznadzieja

3-cia

Tiaaa....i pobudka.
Padnięta łażeniem. Zasnęłam ok 20-tej.
Pobudka jakby o czasie.
Tylko co z tym czasem zrobić jak ciemno, zimno i wszyscy śpią.
Wersja pierwsza była - leż, poleż, poczekaj.
Wersja druga- i zrealizowana - zajżyj do pieca czy nie czas podrzucić węgla - nie czas, piec aż parzy. W domu na tyle ciepło że ze swoją łysą pałką daję radę. I tylko w pidżamie. Wczorajszej nocy nie zapomnę. Brrrr....
Potem kawa, papieros 😁 i odpalam net. Trzeba poczytać newsy.
O tym że drastycznie ograniczono możliwość poruszania się to wiadomo.
O tym, że starsi pętają się jak smród po gaciach po sklepach - pisze wielu na wkurwię. Ja też robiłam za pętaka, ale ktoś musi te zakupy zrobić, pójść do apteki.
O tym że nie mam nasion pomidorów to wiem ja i moje 2 kobietki.
A teraz porównanie.
Np z hrabiowskim sklepem osiedlowym a otwocki. Niekoniecznie tym najbliższym. Top się nazywa.
Zaskoczona jestem niesamowicie. Na plus.
Obsługa w maseczkach, rękawiczkach. Koszyki są dezynfekowane a pani kasjerka widząc chodzik pognała na zaplecze i wróciwszy wręczyła mi nr telefonu do sklepu. - proszę dzwonić, przywieziemy zakupy.
To samo okazuje się jest w budowlanym. Ciekawa jestem czy ogrodniczy też tak ma 😁
Czekam na ruter i filtry do wody.
Powoli organizujemy się z życiem.
Całe przydasie i żarcie zostało w Warszawie. Taksówkarz tupał, pilił, gonił. Z tego stresu i jęczenia że już, już nie powalczyłam o nas. Zresztą ta sytuacja mnie tak rozwaliła psychicznie, że nie panowałam nad sobą.
Jest lepiej a 2 opakowania hydroxyzyny dają mi pewien komfort a moim kobietkom nadzieję na spokój.
Dla Babelota katastrofa bo nie ma radyjka i nie może słuchać jedynie słusznego radia.
Dla mnie pobyt tutaj to na chwilę obecną swego rodzaju komfort. Wypuszczam psy do ogródka i pozamiatane. Nie muszę się denerwować czy Młąda w windzie czy na klatce czegoś nie złapie. Czy nie polezie do sklepu i j.w.
Zasada traktowania wszystkich jako potencjalnego źródła zarażenia raz mi umknęła. Przy węglu. Mam nadzieję, że facet był zdrowy. Łapy umyłam. Nie kaszlał, ale cholipka wie.
Posadziłam wczoraj 2 czerwone agresty.  Badyle czarnej porzeczki wetknięte w ziemię ot tak po odświeżaniu krzewów o dziwo się przyjęły. Mają pąki więc chyba to to. Dziś powstaną nowe grządki. Pietruszka na pewno trafi do ziemi a co jeszcze to nie pamiętam. Leży i czeka. Cebula siedmiolatka ładnie wzeszła. Czekam na oznaki czosnku niedźwiedziego - ale jak na razie nic się nie dzieje.
Ziemniaki do jedzenia i na sadzenie zamówione.
Część warzyw - nasion - metodą ruską, podejrzaną od jednej z jutuberek, rozłożona na paskach papierowych, zwinięta w rulonik i ustawiona w wodzie, przygotowuje się do rozsady.
Smutno mi, bo kwiaty w Warszawie niezabezpieczone zostały. Zostały też rozsady pomidorów, wsadziłam do kiełkowania cytryny. Czekałam na awokado. Smutno. Kierowca przyjechał dobre 40 minut za wcześnie. I wszystko się posypało.
Tu koniecznie musimy odgrodzić część przeznaczoną na warzywniak. Te moje psiska ganiają nieprzytomnie i wszystko demolują. I o ile wczorajszej nocy nie wybiegane jeszcze i pobudzone działką miotały się po domu do późnych godzin nocnych, o tyle dzisiejszego wieczora padły po całym dniu siedzenia na podwórku. Zwinięte supełki na na legowisku odpłynęły w objęcia Morfeusza.
Dla zdrowotności suplementujemy się magnezem - dla mnie konieczność - serce - i Wit C. Kapię to tu, to tam i kominkuję olejek eukaliptusowy. Zalecany przeciw wirusom. Nastawionymacerat na olejek oregano i laurowy - został w domu. Bida 😕
Piesy śpią i posapują przez sen. Dziewczyny też. Koty gdzieś się potukały i tylko ja siedzę na warcie.
Niepokoi mnie nie wiem czy serce - taki chłodek dla odmiany w okolicy mostka - czy co innego. Głupieję już z tego. Lekarz nie powie co powinno niepokoić a co olać. Nie pogada jak z człowiekiem. A potem stres.
I zmartwienie - co te moje dwie zrobią gdyby mnie zabrakło? Przecież ja wszystko ogarniam. Jedna i druga to duże dzieci.

wtorek, 24 marca 2020

Syberia

Zimniochu rano. Cała trawa szronem popruszona. - 5.
Piesy szaleją. Misiek bezustannie drze paszczę. Czemu? Licho wi..
Do późnej nocy węgiel podrzucany do pieca. Rano znośnie. I znów palę bo dom wyziębiony.
Na razie o niczym nie myślę, nie planuję. Muszę się wyciszyć, uspokoić. Ostatnie tygodnie to nerwy. Bezustanne i napięcie.
Hydroxyzyna zamówiona. Jeszcze tylko do psychiatry zadzwonię. Na wszelki wypadek. Niech coś przepisze bo emocje mnie wykończą. Jestem niemożliwa. Byle co wyprowadza mnie z równowagi. To pewnie ta tarczyca. Szpital przesunięty na koniec kwietnia a może i na dłużej.
Kran mi zamarzł. Ten co na zewnątrz. Woda brzydka. Żelazista. Czekam na filtry.

Kręgosłup boli. Odpuszczam sobie wszystko. W zamrażarce coś jeszcze jest. 

poniedziałek, 23 marca 2020

Zmiana.

Jesteśmy w Otwocku.
Uciekłyśmy przed koronawirusem.
Zimno.
Brudno.
Węgiel kupiony.
Woda włączona przy zdalnej pomocy.
Będzie internet.
Większość rzeczy w tym jedzenie, przydasie zostało w Warszawie.
Nikt z rodziny nie pomógł. Nikt.
😭😭😭

piątek, 20 marca 2020

Bez jaj

to kogut z kurą chodził a tak na serio to ten koronek namieszał mi niewąsko. Nie tak to miało być, nie tak.
Po pierwsze, jak pewna część czytelników wie i pamięta, jeszcze nie tak dawno, zgrzytając zębami i mieląc w paszczy brukowane wyrazy, marzyłam o tym, żeby coś tak pierdykło, tak pierdykło, żeby ludzie sami sobą olali robotę choć na tydzień, na miesiąc. Żeby pracodawca docenił, żeby oddech złapali. A tu? Pacz pan! Nie dość że nie miesiąc a więcej, nie dość że nie strajkiem - ale z gratisem. Globalnym.
I kurła, pracodawcy wcale nie doceniają pracowników, tylko na wkurwie wyklinają rząd, że im nie płaci czynszów, pensji dla pracowników itd i nie błagają o powrót na stanowisko - nie do objęcia - tylko masowo zwalniają.
Myśl przezłota o życiu miesiąc wcześniej - na stopie i to wysokiej i braku przezorności jakiejkolwiek - nie przyjdzie do głowy tym, którzy worek monet do wydania mieli. A przecież wiewiórka, nawet ona, robi zapasy.
I już kurła zagadka Młądej - "do czego służy wiewiórka?" - rozwiązana. Do przykładu jak gromadzić zapasy.
No dobra. Marzenia się spełniły. O dziwo, o losie. A przy okazji narzuciły czynności pewnych niezbędność.
Tak! Pizga nie pizga, boli nie boli - na szmacie i to mokrej! czas polatać.
Balkon powoli traci swoją pojemność. Bo żeby mieć łatwiej w sprzątaniu, wszystkie pierdoły, ciuchy zewnętrzne, przydasie i nie - won na balkon. Jeszcze nie wszystko, jeszcze na pewne rzeczy przyjdzie czas.
Zwykle ludzie tego nie robią ja tak. Ma być tak że  tylko przetrzeć szmatą i gotowe. Wszystkie obrazy pozdejmowane. W łazienku program minimum. Podłoga w zasadzie też.
No przecież nie mówiłam że wszystko na raz. Zwłaszcza sama. Znów.
Bo Młąda znów dochodzi do siebie. Była na ostrym wirażu. I o mały włos... wiecie. Z zakrzepicą to raczej choojowo.
Leki ja wydaję. Zmuszam do ruchu. Siebie nie muszę.
Wszystko w woni kfiecia. Gardło mi wygryza. Wykaszliwowuję te płynowe zapachy i zastanawiam się kiedy ktoś zapuka do mych drzwi. A to tylko alergia +pochp+płyn uniwersalny do mycia.
Generalnie to daję sobie wmawiać że ten wirus taki straszny. Bo swoje teorie światłoćmiące mam po co to to to jest zapodane.
Po pierwsze - obniżenie poziomu CO2, choć samoloty nadal pizgają. Ale mniej. Pewnie za jakiś czas wstrzymają je wszystkie.
Po drugie - przyzwyczajenie ludzi do plastiku.
Po trzecie - przez plastik dokładny wgląd gdzie, co i jak. Tak do końca.
Po czywarte - jak to brzydko określił pewien profesor - okaże się ilu jest zbędnych ludzi. Tj bez pracy, środków do życia.
A po piąte i dziesiąte to nie mam chwilowo pomysłu a Pomysłowy Dobromir znik.
I tyle.
Na gratis nie mam wpływu. Podobno pierwsza, chińska wersja była łagodną. Dalsze już niekoniecznie.
Podobno.
Mówią żeby nie żreć ibuprofenu, salicylanów i przeciwzapalnych leków. Zaostrzają gratis pięciokrotnie. Po w/w delikwent jest bez szans. Więc jak łeb boli - nie żreć nic. Uwalić się i przeczekać. Lipy nie pić przy gorączce. Ma salicylany.
A na koniec. Słuchać się intuicji, wierzyć w co należy, dużo odpoczywać, nabierać sił - bo lekko nie będzie. 

czwartek, 19 marca 2020

Kurujem

CD.
4-ta rano czy coś w tych okolicach.
Kota ma rujkę. Konkretnie Bu. Lata po chałupie i nadaje. Nadaje coraz bliżej. Wskakuje na moje łóżko, drąc japę leci do mojej ręki i zaczyna na nią sikać. No kurła!
Odruch prawidłowy - w łeb i na podłogę a sama do łazienki myć się.
Mi podpadła a jak patrzę na nią to ogarnęła temat. Ale ze spaniem finał.
Jak finał to czas na Młądą. 1/2 nospy i picia ile wciągnie.
Znów pojenie i znów. I w końcu konkret - lekki rosołek z ryżykiem. Zjadła całą miseczkę.
I znów śpi. 

środa, 18 marca 2020

A jednak się nie da

Wróciłyśmy nad ranem dzięki pobudce, którą Młąda zrobiła na Sorze. Tak długo się dobijała aż pobudziła śpiące królewny i śpiących królewiczów.
Decyzja:
-dłużej tu nie zostanę.
Znaczy się wróciła do żywych.
Musiała znowu zrobić raban i wtedy w końcu zdjęli wenflon, dali wytyczne co dalej - nic nie wiem, i wypis.
Na SOR jak nie na SOR. Echo niesie. Nikogusieńko. Syf, brudne korytarze, śmierdząca łazienka. Nikt nie lata ze szmatą i nie dezynfekuje. Nie ma płynu dezynfekcyjne go przy wejściu. Jedni latają w maskach, inni bez, jeszcze inni mają zakryte tylko usta.
A my dziś odpoczywamy.
Ja przysnęłam że 3 godziny, Młąda więcej. Napiła się kefiru i znów paw.
Konsultacja z lekarzem prowadzącym, ustalenie leków i prośba Młądej żebym ja decydowała co i kiedy odnośnie i leków i nawadniania i pokarmu.
Mać w swoim świecie. Jak zwykle ostatnio.
I nie powiem że jest mi radośnie. 

Ku pamięci

Sor z Anią na Stępińskiej.
Zabiegi:
Jednorazowe przytknięcie stetoskopu do serca. Pobieranie krwi. Skrzep z żyły. Podłączenie kroplówki - natrium chloratum..
Co dalej - zobaczymy.
Oby przeżyła. 

wtorek, 17 marca 2020

Przeczucia.

Od lat się pieklę, że rodzina powinna być razem. W kupię, że tak powiem łatwiej.
Teraz mam dylemat nie do rozwiązania - Warszawa czy Otwock. Nie do rozwiązania, bo że względu zdrowotnych, nie damya rady się przeflancować.

A mam choojowe przeczucie, że ostatecznie ten Otwock osiągniemy, ale pieszo i w okrojonym składzie.

Przeczucia przeczuciami ale szaleństwo na giełdzie jest faktem. Obniżenie stóp procentowych też.
Co za tym idzie?
Średnio inteligentna małpa się domyśla.

Więc ściskać poślady, sądzić i hodować co się da proszę! 

niedziela, 15 marca 2020

Od stu lat nie miałam tak wypucowanego przedpokoju.
Dziś kolej na łazienkę. Wszystko co zbędne - won na balkon. Sama gładkość ma zostać. Amen!
Tylko jakim cudem? Balkon ma 3m2. M3 deko więcej ale trochę światła dziennego by się przydało. Mimo wszystko. Bo od 2 lat, odkąd padłam, okna nie myte. Nie ma kto 🤣🤣🤣
Młąda od 2 tygodni prawie nic nie żre i dziś - w dłowie mi się kręci.
Zjadła. 5 plasterków kabaczka. I poszła spać.
A ja w ramach relaksu słucham sąsiadki z góry jak do kogoś przez telefon nadaje audycję - nie wolno wychodzić z domu!
Nie wolno! Nie wolno!
No kurła. Nawet tępa dzida to zrozumie - poza większością facetów. To są zakute łby i tyle.
I sza inszość jest w siedliskach. Z dala od luda. To zielone strefy. Ale miastowe - zaspawać sobie mentalnie drzwi!
No bo Ra! Idę oglądać na yt rozwala ie bobrzych tam.
Duuudne i totalnie cziluje 😁

Zdarowia pa wsiom.


wtorek, 10 marca 2020

Ech to życie

Oglądam właśnie wywiad z Panem Ławrowem i powiedział coś co mocno ujęło mnie za serce

Żyjemy nie po to żeby ziemia była rajem a po to, żeby człowieczeństwo nie straciło swej wartości/nie było pomyłką.

Oczywiście jak powiedział, to cytat bardzo mądrego człowieka.
Ktoś wie kogo? 

niedziela, 8 marca 2020

No to jazda!

Lata po necie filmik z pacjentem - polskim w Polsce - z koronowirusem.
Objawy które podaje pasują do wszystkich możliwych chorób.
No i z terapii Młądej terapeuta się zmyła z powodu potwornego bólu głowy.
A ja się zastanawiam od razu - koronka czy psikus? Bo wicie - wszyscy terapeuci, lodzy i atrzy to najmądrzejsi we świecie. Ich zuo nie tyka.
 I zastanawiam się - zdążą mi wyoperować tarczycę czy nie? Nałożą areszt domowy? Jakby dosyć mam podduszania się i piątego podgardla. Niby nie za wielkie ale denerwuje.
Czekam na środę w blokach startowych. 

piątek, 6 marca 2020

Śmietnik myślowy

Coraz częściej spotykam się w różnych miejscach z radami, które mnie do furii doprowadzają.
Np. Masz depresję - weź się za robotę
                                   - to demon
                                   - koniecznie
gzorcyzmy.

Czy to pokłosie wyznania jedynego, czy radia  pod wezwaniem, nie wiem.
Nie byłam w Częstochowie i na kolanach nie błagałam o uzdrowienie. Co to za wiara, co to za potrzeba - obustronne - poniżenia .
Czy Bóg tak chce?
Jaki bóg może tak chcieć? Czy Bóg?
Dla mnie On jest przyjacielem, który podnosi z kolan, dodaje sił.
Są i inni. Nie bogowie a nasi zmarli. Mniej lub bardziej obecni w życiu.
Czasem czujemy ich obecność, czasem przychodzą we śnie. Np dzieci, dziadkowie.
Od kiedy przestałam brać leki nie śnię. Znów po zamknięciu oczu widzę czerń, nie potrafię spokojnie zasnąć. Ale nic dziwnego. Mało ruchu, żadnego prawie wysiłku to i nie ma dobrego snu.
Ale do początku.
Ostatnie dni były okropne. Bezwład, ból głowy. Słońce w mieszkaniu doprowadza mnie do szału. Nigdy go nie lubiłam w nadmiarze.
Niebo z chmurami, obłoczkami - fajnie.
Zachmurzenie z lekkim wiaterkiem latem - super. Byle nie żar z nieba, byle nie totalny błękit nad głową. Nie lubię i już.
Widzę co robi, jak pali, wypala rośliny, jak skręcają się pod wpływem jego promieni. Tego nie było. Były upały, liście więdły, ale nie były wręcz spalone. Najgorsze jest przed zachodem, gdy już się chyli nad ziemią.
Niepokoi wiele spraw. Sprawia, że znika wewnętrzna równowaga. I nie ma bata, żadna terapia nie pomoże, gdy dzień po dniu, od świtu - toksyny zapychają perspektywę.
Żeby mieć trochę spokoju ulokowałam się w łazience ale i tak babelot tu dociera. Siądzie obok na kiblu i nadaje.
Ja rozumiem - starość, niepogodzenie.
Nie rozumiem ciągłego rozdrapywania tego co było, jakby masochistycznego. Nurzania się we wszystkim co przykre, nie do cofnięcia. Nic pozytywnego - jakby całe jej życie było pasmem udręk. I tym częstuje od świtu i rozpiernicza mnie psychicznie.
Dzień po dniu.
I wszystko mi się rozpada. Wszystko bierze w łeb.
- niepokoisz mnie mamo.
Czyję się jakbym była w ołowianym pancerzu. Spętana, bez możliwo#ci ruchu. Oddechu. Matka!

Niepokój jest we mnie wciąż. Teraz ten wirus. Co będzie dalej? Nakręcanie się wzajemne ludzi, naganianie do robienia zapasów, szał maseczkowy - też to przeszłam póki nie zrobiłam zapasu. Tylko po co? I tak nie ochronią.
Myśli - jak sobie dadzą radę? Czy z Warszawy zrobią miasto zamknięte? Czy zostać tu, czy jechać na działkę? No i mój szpital, terapia Młądej, moja rehabilitacja, konieczność poruszania się komunikacją - ostatecznie trzeba wszystko załatwić przed szpitalem. A co potem? A w szpitalu?
I zniecierpliwienie na samą siebie. Bo każdy wysiłek, stres - odbija się czkawką. Pogo, drgawki, totalny spadek sił i ból. Stawów. Hrabina psiach mać! A ja chcę latać, fruwać. Ogarniać tysiące rzeczy tak jak kiedyś. Być wszędzie.
To starość? Taki pakiet? Nie godzę się z tym.
Codzienna porcja - nasercowy, magnez, vit b12. Dołożę d3. Zobaczymy jaki będzie efekt. No i czaga. Na zwiększenie odporności.  Na wierzbówkę muszę poczekać. Herbata z bzu odpada. Skacze mi po niej ciśnienie, tak jak i po czarnej. Przemysłowej.
I poranne plany, które nie realizuję. I frustracja. I złość. I chęć ucieczki by żyć a nie mogę. Nie mogę zostawić matki. Mimo całego pakietu emocji które mi funduje.
Na razie chodzi. A co będzie gdy przestanie? Ból. Realny.
Młąda w maju wybywa. I dobrze. Musi się nauczyć ogarniać. Tam będzie musiała. I będzie tak długo jak trzeba będzie. A potem pójdzie na swoje.
Będę t~sknić, już tęsknię choć jeszcze jest.
I zostaniemy z matką z pakietem swoich nieprzyjemności, z mieszkaniem w rozsypce i zestawem zwierzaków. Jak to ogarnąć gdy z chodzeniem i siłami problem?
I wkurw na Pierworodną, potomka, Młądą. Nabrali zwierzaków a wszystko na mojej głowie. Bo nie wywalę do schronu a nikt nie weźmie dorosłych psów i kotów. I targaj babo ten majdan. Płać i zdychaj. A państwo żyją se bez zobowiązań które wzięli na siebie. Bezmózgi! I znów ratunek zupełnie niespodziewany - comiesięcznych pakiet whiskasa dla kotów. Od sąsiadki. Ciuchy od innej.
I tak se radośnie zaczynam dzień. Każdy poranek podobny do siebie. W beznadziei na zmianę, z ograniczeniami. Ze zmartwieniem co dalej. Ze sprawdzaniem konta - czy kapnęło coś? Na jak długo wystarczy?
Kiedyś robiłam zakupy spożywcze. Teraz uzupełniam do poziomu minimum. Gdyby nie to że Młąda przynosi obiady z Ośrodka - te których nie zjedzono, elegancko popakowane na porcje, to nie wiem co by było. Targa zupy, kompot.
Nie prosiłam, nawet do głowy mi to nie przyszło. Ona sama sobą.
I nie potrafię ich jeść. Zjada matka, ona. Mi nie przechodzą przez gardło.
I tak to. Mija gówniany dzień po bardziej gównianym. Noc po nocy. Kolejne odcinki serialu zwanym życiem.


wtorek, 3 marca 2020

niechciej

niby fajnie a jednak nie.
interneta se zainstalowałam na sztywno.
 nie cieszy. przydatny.
przyszło ostatnie orzeczenie. już nie że z powodu depresji a ogólnego stanu zdrowia. bo i trochę się tego nazbierało.
coś powinnam zrobić, ale jestem taka jakaś rozmemłana, rozbita i echo w głowie, choć w notatkach jest tego trochę.
 zobaczym co Młąda przyniesie.
trzeba te pity powypełniać.
 cieszyłam się że netem to szybciutko, a jak już jest to lipa.
w każdym razie trzeba je wypełnić,
odstać co swoje na Andersa, tym razem z Młądą.
ogarnąć się przed szpitalem.

sama nie wiem czego chcę.
nie to że źle, że niedobrze.
tylko jakaś taka bylejakosć mnie dopadła.

od rana Babelot wypominko-wspominko zaczął.
potem Młąda poleciała z morałem.
i tak mi sklęsło wszystko.
jeszcze trochę podtrzymywał ten net.
a teraz lipa.

ale ciepło się panie zrobiło. ciepło. '
ba balkon na fajka zaczynam wychodzić.
i głupie wspomnienie niedawnej utarczki z Pierworodną mnie naszło.
i uraza. kolejna. za kolejne niezrozumienie/
pewnie zrozumie. nie już, nie natychmiast, ale zrozumie. gdy sama stanie twarzą w twarz z wyzwaniami.
i tez stanie się toksyczną, mimo stawania na rzęsach.
i nadopiekunczą gdy bedzie ostrzegać.
gdy postawi twarde weto.

przypomni sobie wszystko.
i zrozumie.


tak se chwilę wczoraj rozmawiałam z Młądą.
-głupie to moje życie. jakby nie patrzeć. każda kolejna decyzja jst cieniem poprzedniej.
cokolwiek bym nie zrobiła - patrząc z perspektywy czasu - było głupie.
- a głupie było urodzenie mnie mamo?

juz sama nie wiem.
czy te minione lata miały sens.
czy sensem było żyć jak żyłam?
może powinnam po urodzeniu, podrzucać jak moja matka, to tu - to tam, i skupić się na swojej przyszłości. by być atrakcyjną? mieć dobry zawód, pieniądze, dystans.
czy to cena za bycie nietoksyczną? niedostosowaną do potrzeb dzieci?

może nie powinnam ich mieć?
byłoby lepiej?
inaczej.

bez szczegółów i detali. bez sensu.
chwilowy zawrót myśli.

kolejny etap w życiu.

co może być celem?

do czego dążyć?

czy warto?


bez sensu to wszystko.