Ciągle wyłażę. nie mieszczę się. ciasno mi.
Bo przecież matkę szanować trzeba obligatoryjnie. a ja nie. głowy nie urwę, o nie, ale już tak wyrywna do niańczenia nie jestem a i co w bólu to i na języku.
Bo dzieci to do końca - dzieci to byli, teraz są dorośli, samodzielni, samorządni, niezależni, prócz jednej. dalej u cycka. ech...
Bo koledzy, bo praca - no sory - każdy odpowiada za siebie, każdy na swoją miseczkę pracuje. a jak ma za mało, jak mu za mało niech obniży koszty. ostatecznie...ech....
Bo ja taki czub jestem kanciasty, jak jest praca to się pracuje. znów ten szwabski czy holenderski gen wyłazi, jak i ja poza ramki. rzuciłam się na 8 godzin ze strachem niemałym bo co te moje kolana, co te moje stopy. kolana żyją, lędźwie jeszcze w koopie, w stopach kości przesuwają się na wszystkie strony. z jednej strony to śmieszne jest, że worek na człeka jeszcze jako tako to trzyma w koopie, z drugiej wieczorne bolaki śmieszne nie są.
I ciągle mi mało i mało. co obrobię się z jednym już lecę do drugiego, zrobię to - kontrolnie na dół. jak nie ma co robić to bool. mam przestoje i to mnie frustruje. w pracy nie potrafię nic nie robić. w domu i owszem. nie moja chału poa i poarcie mi przeszło.
Może kiedyś będę miała swój kwadrat , może. a jak nie to nie. Nie muszę. już nie.
Jaki sens pracować 18/24. kiedy zebrać myśli? kiedy oddech? kiedy uśmiech?
Nietypowam. poza ramkami już.