wtorek, 10 listopada 2015

pada

mamut wyjrzał za okno i odmówł współpracy. więc zakupki mną. po drodze spadek cukru. tak to, jak się śniadania nie zjada. coli, ble fuj, łyk i znów działam.
okrawki dla psów, zielone z rzodkiewki, trochę gulaszowego na zupę i czajnik.

czajnik to osobna story. przypalany pierdylion razy stracił wyjściowy kolor dawno temu. jakiś czas temu odpadła rączka. zaczęła się zabawa w poszukiwanie czajnika, a nie skarbonki na wodę. ceny z księżyca.  od 50 zł do ponad 100. nigdy! nigdy! nigdy! i taram. upolowałam za 40zł. chyba ok?

śmierdzące stęchlizną cytryny ze sklepu zastąpiłam sokiem cytrynowym. so-kiem!

a za oknem kolejny dzwon :)
5-ty. ludzie zmuleni, nieprzytomni czy aura ich zasoczyła?
rano, przy 4- tym, przyjechał zestaw 911. karetka, straż i policja.
latarnia do wymiany!
ratownik w akcji.

zakręt samobójców czy co?
juz bez emocji pada stwierdzenie:
 - znów dzwon

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz