środa, 13 grudnia 2023

Popcorn górą 😁

 3-cia? Być może. W każdym razie noc i mrok. Tradycyjnie co zawsze. O 7-ej mała drzemka - długi dzień przdemną. Yt leci. Leci w tle, gdzieś na obrzeżach jaźni, sejm. Trzeźwieję w sekundę - rudy został zwierzchnikiem. Podniosło mnie. Przepełzłam do kuchni, zdjęłam mumię mola z szafki, zrobiłam kawę. Czy za 4 lata Polska będzie jeszcze istniała? Czy będzie jednym z landów? Po-Land? Czy będzie nasza złotówka czy euro? Czas kupić zapas popcornu. Ciekawa jestem jak rozwinie się/w jakim kierunku pójdzie polityka wschodnia dotyczącą Ukrainy, Rosji, Chin i Indii. Co z grupą wyszechradzką?

Ważne też są wydarzenia w Sejmie. Pytania posłów do, wiadomo kogo, w przewadze nie były pytaniami. Wyskok Bruna to chyba objaw jakiś zaburzeń bo nikt przy zdrowych zmysłach tego nie robi, ew celowe działanie by zepsuć nasze stosunki z Izraelem, co do utrzymywania ich nie jestem nachalna.

Szkoda mi Bosaka bo chamstwo i inne czynniki usunęły go z marszałkowania. Z jednej strony może i dobrze. Mam obawy że go zniszczą.

Poświęciłam kilka godzin na oglądanie "pytań". W sumie rudy może być zadowolony. Pytań trudnych nie było. Odpowiedzi nie usłyszymy, posłowie dostaną je na papierze.

Wyłania się interesujący ale nudny bo powtarzalny schemat. Który już znamy. Zaczyna się tradycyjnie od pałowania protestujących. Tym razem rolników. 



piątek, 1 grudnia 2023

Jeden emerycki dzień

 Wypoczęty człek czyli ja, budzi się zwykle sam sobą czyli 4-5,30. Leniwie pełnię do kuchni, robi kawę i odpala  internety by przejrzeć "poranną gazetę", czyli informacje ze świata mniej lub bardziej prawdziwe. O 6-tej załącza ruski "Dom przy drodze" . Taka "telenowela" 🤣 na faktach z życia. Potem "chutor Timura". 🤣🤣 "wybitny" inaczej yutuberek. Kto ogląda to pojmie. Dalej info z kraju i świata, po czym odpalam wrotki i robię śniadanie dla mamy.

Dziś kontrolnie zeszłam do piwnicy, sprawdzić jak Niuniuś pracuje po nowych ustawieniach. Konsultacja z fachowcem nakazuje podkręcenie dmuchawy o 3. Na mx i min. 🤦‍♀️ Ponoć wchodzi się w nią z palnika. Tylko skąd w palnik? 🤦‍♀️



7,15- dylemat - zebrać ciałko i ruszać już na bazar czy jeszce poczekać? Rowerem czy nordic? Bo szanowni państwo, po 3 latach nie chodzenia na dalsze odległości, odważyłam się na kijki. I jest petarda. Dają stabilizację w chodzeniu, wymuszają prawidłową sylwetkę, uruchamiają całe ciałko, a co najważniejsze, nie męczą. Dla mnie mega. Po wózku, okropnym pogo to mega postęp. Jeszcze pizga ale tylko w stresie czy w zmęczeniu. Padaczka tak ma, szczególnie gdy się nie bierze leków, a ja nie biorę. Skutki uboczne są dla mnie nie do przeskoczenia i ogólnie samo branie jakichkolwiek leków poza regulującym pracę serca Betalokiem. Wiem, że któregoś dnia serce nie wytrzyma, prócz dużych zmian neurologicznych niszczy też serce, ale trudno. 

Chyba jednak rower że względu na bagażnik. Nosić zakupy to raczej nie wskazane dla mnie tak jak i inne ciężary. Nie wskazane ale konieczne a potem boli. Życie. 

Odpalam wrotki. Krótka lista zakupów bo i koszyk nie za duży. Arafatka obowiązkowa. Dziś mają mi przywieźć oryginalne arabskie przyprawy do mięsa. Taki mały bonus za wspieranie udręczonej Palestyny. Bo cóż mogę. Mogę w geście solidarności nosić ją i tyle. W katolickim "pełnym miłosierdzia" zagłębiu spotyka się to z nienawistnymi spojrzeniami, wyśmiewaniem. Kij z nimi. Robię swoje.

Chwila zwłoki bo trzeba dziewczynom donieść ambrozję 🤣🤣 czyli Inkę. Zaczyna się latanie z domu do domu. Pilnowanie by koty nie wylazły na dwór, bo po chwili będą wracały. Zimniocha. Zatrzymanie w trasie, rzut okiem na śpiącą matkę, ufff... oddycha. Druga też jeszcze śpi. No to w drogę.

O nie! Wróć! Trzeba jeszcze odcedzić psy po nocy. A więc najpierw Drabeł, hrabia dziś nie oponował przed powrotem do domu 😁, jajka marzną 😁. Kolej na dziewczyny. Ruszam. Jeszcze tylko kilka "ciepłych słów" pod adresem Alaski. Wpiernicza każdorazowo żarcie kaczko. Dziś po nocy pewnie miała pod górkę bo wszystko zamarznięte i faktycznie pyszota. Namoczone płatki jęczmiennie, obierki z dyni i marchwi. A micha z psim żarciem zawsze pełna i dostępna. Taaa... O gustach nawet z psami nie ma co gadać. 😏

Wróć. Lek na serducho i torba na zakupy. 

W drodze minęłam jedną osobę. Na bazarze sporo ludu. Południowców nie ma, to i przypraw też. Ziarno dla ptaków kupione, płatki kacze też, kości na wywar 10-godzinny też. Mielone dla nas i kotów jest. Hibiskus. Seler, marchew od babci. Łój dla sikorek. Chleb dla dziewczyn. Jabłka dla Młądej. Pasztet dla babi i salceson. Czyli niech żyje tradycja. Rodzynki do mięsa. Więcej w torbę nie wlazło. Wracam. 


Zabrałam kaczkom zmarzlinę, zaniosłam czystą wodę. Złajrzałam do niuniusia. Zmieniłam ustawienia. Polazłam na górę, wracam sprawdzić po raz kolejny czy wszystko ok. Rozpakowałam zmywarkę, napełniłam, odpaliłam. Słucham Johna wszystkich transakcji. Odnawiam sobie niemiecki. Dałam żreć sikorkom. Ziarno i tłuste. Kaczki muszą poczekać aż im się odmrozi. Ciepłe jest fe. Chwilą na fajka i ogarnięcie myśli co dalej. Na pewno wstawić gnaty. Wczorajsze pizze weg na dwór. Będą na kolację. Zupa na obiad jest z wczoraj.

Żeby nie było. W tygodniu nie sprzątam. Na sprzątanie jest sobota, więc dziś latania na miotle nie będzie. Pierze Młąda i rozwiesza. Mnie o to głowa nie boli.

Babelot ma kino przed oknem i w domu. Ptaki zlatują się stada i co mnie cieszy. Szczególnie moje ulubione wróble.. Sójek jak na lekarstwo. W ubiegłym roku coś je zdziesiątkowało. To samo z gawronami, Wronami i kawkami. W przyrodzie nie ma próżni. Pojawiły się wróble, sikorki różnej odmiany i inny drobiazg. Czekam na gile. Może wrócą? Ech... Pojawił się dzwoniec 🤩🤩

Czas na kawkę a przy okazji gnaty w sagan i na kuchnię. Niech zawrze, odleję syf, zaleję czystą wodą i heja. Łój częściowo skrojony i w saganie. Będzie tłuszcz do smażenia. A dla mnie czas na śniadanie bo już 11-ta. Nic nie zdążyłam przygotować sobie, więc 1 kaki w dziobek i czas na leżakowanie. Co za dużo, to nie zdrowo. Serce tego nie lubi. 



Ok. Czas na część drugą. Glutki mięsne i surówka z selera. To obiad. Pojedzone. 

13,30 kijki w łapkę i na spacerek. 15,00 powrót i laba. Co zrobię potem to zrobię. Albo nic. Będę się obijać koncertowo. Bo mogę. 





wtorek, 14 listopada 2023

I co dalej?

 Weszłam dziś o świcie na profil Dariusza Kowalskiego SJ. Z przyzwyczajenia, nie z sympatii czy chęci rozwoju duchowego, bo tam ni w ząb tego nie doświadczysz choć to jezuita.

Jeszcze 2 lata temu miał mnóstwo komentatorów, ludzi zaangażowanych. Teraz zostały ino resztki, bo tak naprawdę nie ma na czym oka zawiesić i co poczytać. 

Pracowałam u jezuitów, dzięki nim mogłam dopracować brakujące lata do emerytury. I wdzięczna za to jestem niezmiernie. Ale wdzięczność nie oznacza ślepoty. 

Z nawyku raczej niż potrzeby wchodzę na profile zakonne, kościelne, papieskie i ręce mi opadają. To samo dotyczy profili naszych władz przenajwyższych. 

Palestyna. 

Nic więcej nie napiszę bo kto rozumny i z sercem tem wie, czuje, współczuje. Może się mylę ale teren Palestyny to miejsce pochodzenia Jezusa.

Islam. To nie problem dla mnie. To problem dla KK, bo ni w ząb "chrystianizacja" tego kontynentu mu nie wychodzi. I epicko mówiąc ma ból doopy. 

Bool dopy ma chyba wierchuszka KK, albowiem wierni cienkim acz stabilnym strumieniem wycieka ją.

Wszystko się zmienia wszędzie. Czy na lepsze? U mnie z parafii wypierniczono proboszcza. Miał udać się na odosobnieniu, udał się do kobity. Czemu wyciepano? Podejrzenie molestowania. Przyszedł P. O. Z pięknym złotym różańcem na palcu. Sprawia wrażenie normalnego. To na teraz. Kiedyś było lepiej? Ni chu! Na mojej ulicy mieszkało dziecko księdza i jego ulubiona. Nie zostawił samej. Kupił działkę, postawił dom. I pewnie pomagał finansowo.

Dziś KK jest niemal odwrotnością pragnień założyciela i jego naśladowców. Obmierzł mi. Jego obojętność. Wspieranie nie prawych.

Choć ten który Jest trwa niezmiennie i moja wiara się nie zmieniła, jestem coraz bliższa apostazji. Mój Bóg nie jest Bogiem Izraela ani Izrael nie jest moim przyjacielem/wrogiem, to sama uniżoność KK i rządu w stosunku do nich, oraz ich nieprawości, każą mi to uczynić.

Mój Bóg jest Bogiem wszystkiego i we wszystkim. 

czwartek, 9 listopada 2023

Ku pamięci.

 


Myśli bardzo ulotne i mało ważne

 Datowano ostatnio C14 jakieś wykopki, zanurzeńce podmorskie, zlodowaciałe budowle, w każdym razie wytwory minionej cywilizacji. C14 powiedziało że ma toto kilka milionów lat.

Czyli cywilizacje ziemskie pojawiają się i.. nie znikają a jedynie powstają w coraz nowych miejscach. Kto winien? Człowiek raczej nie, nie przbiegunuje globu.

Wszystkie wyliczenia czasowe, kalendarze, w buty można włożyć bo to z gruntu nieprawdziwe, aczkolwiek aktualnie praktyczne. 

Co jest prawdą w tym chorym świecie? 


piątek, 8 września 2023

Komuno wróć 🤣🤣🤣

 Ten okrzyk ostatnio często ciśnie mi się na usta gdy, mam do czynienia ze służba tzw zdrowia. 

Rzecz juz niekoniecznie w tym ze lekarze niepunktualni, rzecz w tym, że każdy lekarz powinien studiować na WAT. Tam krotko trzymają za mordę i albo się uczysz, albo wypad. A tak to totalny burdel i prywata. Pomijam to, ze wszystko w Pl ma przynosić dochód.

Znacie mnie i moja historię. Moje pogo składane przez lekarzy na karb "wychodzących stresów". Moje  dolegliwości upychane były w jednym worku - somaty. Wszystko to somaty. Na wkurwie robiłam badania, głownie żeby upewnić siebie, ze to faktycznie tak jest, a jednocześnie trochę ze złością na Pierworodna, która wszystko upychała tez w tym worku i traktowała mnie jak psychola. Z pewna dozą pobłażliwości i lekceważenia. Dziś wiem w 50% ze to padaczka. Wiem, ze dolegliwości w obrębie klatki piersiowej to nie bóle od kręgosłupa, tylko serce. I tu szlag mnie trafia na NFZ, a w zasadzie lekarzy kontraktowych. Zero odpowiedzialności za pacjenta. Totalne zero. Np kardiolog. Cudem udało mi się umówić. Tylko miesiąc czekania. Doczekałam zadowolona ze tak szybko, pojechałam, przyjęła, leku nie kazała zmienić. Dała skierowanie na holter i echo serca. Holter po 3 tygodniach wykonany. Wynik i opis niedostępny. U pani doktor w gabinecie. Termin na echo rownie dostępne jak wyniki. Ile razy nie zadzwoniłam tyle razy słyszałam - nie ma miejsc, doktor na urlopie i tak dokoła Macieju. Odpusciłam sobie. Mam nadzieję ze raczyła zrobić opis i uda mi się go odebrać. Będę go wyrywać pomiędzy wizytami innych pacjentów. Nie mam juz siły odbijać się od ściany. W mojej przychodni zaproponowali mi kardiologa w Klinice w Józefowie. Tam to juz totalna masakra. Nieprzyjemnie a terminy rownie długie jak na NFZ. Ale czemu ja z tym kardiologiem? Bo jakby jeden lekarz, potrafi wszystko albo prawie wszystko przywrócić do normalności. Ale zacznijmy od początku.

Niemowlęciem będąc opędzlowałam siarkę z zapałek. Efekt mało zadawalajacy. Wezwany pogotowiem lekarz zarządził natychmiastowy wypad do szpitala. Tam akcja niemal reanimacja, odtruwanie i inne atrakcje. Nie było RODO więc o dane lekarza nie było trudno. A lekarz z powołania, pasji i w dodatku żołnierz. Czego chcieć więcej. I tak dr śp Śliwiński został naszym rodzinnym lekarzem. Wyciągnął mamę z poważnej choroby, leczył babcię. Po czym kontakt się urwał, ja dorastałam, zyłam, starzałam się i zaczęłam chorować. Ostatnio przypomniałam sobie o Nim. Miał klinikę w Izbelinie. Szukałam. Okazało się ze juz Go tu nie ma. Ale! Miał syna. Tez lekarza. Szukałam, znalazłam. Prowadzi wizyty domowe. Nie za grosze, ale wart każdych pieniędzy. Moja mama zaczyna normalnie funkcjonować. A ma juz 86 lat. Ze problemy z pamięcią? Co chce to pamięta, w innych rzeczach nagminnie się myli. Byłabym niesprawiedliwa gdybym nie wspomniała dr Klimczak z mojej przychodni. Przepisała mamie lek, który skończył jej problemy jelitowe. I jest jedynym lekarzem, który nie ma problemu z dokładnym osłuchaniem pacjenta, badaniem palpacyjnym czy zmierzeniem ciśnienia w czasie jednej wizyty. 🤣🤣🤣 A ja? Jeden lek i skończył się koszmar, jak się okazuje z sercem. Żyję, chodzę, działam i serce mi nie wariuje. Pakiet badań do wykonania, czym zdziwione panie w zabiegowym. Jeden lekarz, jeden lek i życie wraca na stare tory.

Tak więc moi drodzy, cycki w górę i do przodu albo jak misia ruscy - włosy do tyłu i do roboty.

A co do tych 50% pewności ze to padaczka. Mam tyle samo % pewności, albo i więcej, ze jestem autystyczna/Aspergera. Nikt mnie juz nie zdiagnozuje, ale wszystkie testy jakie były dostępne zrobiłam i nie ma inaczej. 

W dalszym ciągu terapia. Tym razem terapia schematowi. Polecam z całego serca. Można pięknie przepracować wszystkie traumy z dzieciństwa. Aż chce się żyć. 

Okno


Tak było



A jest tak


Mega dłubaniu, szlifowania, skrobania, uzupełniania ubytkowi. Efekt wizualny zadawalajacy. Czekam na ochłodzenie i test szczelności. 

poniedziałek, 14 sierpnia 2023

Zima juz niebawem!


 Ja tylko tak przypominam, bo czas leci jak wsciekly, a jeszcze sporo rzeczy trzeba zrobić przed chłodami. Przynajmniej ja. 

Po chwilowym odpoczynku przyszła kolej na okna. Przynajmniej jedno. W mojej sypialni. Okno tragiczne, od wewnątrz okolone czarnym wianuszkiem grzyba, nieszczelne, zainstalowane na zimno. Po prostu dramat.

Ja jak zwykle, jak Zosia Samosia stanęłam na placu ze szlifierką, maską i mnóstwem innych przydasi. 

Na pierwszy ogień idą uszczelki i uszczelniacze. Zewnętrzne - silikon i kit, wewnętrzne - silikon i wewnatrzokienne - silikon, uszczelki gumowe, tasmy papierowe, uszczelki z gąbki i silikon 🤦. No i oczywiście zrudziala piana tworząca ochydną ramę okna. Wujostwo walczyli z oknem od którego "ciągnęło" wszelkimi sposobami. Jak widać. Zdarcie tego ustrojstwa zżera mnostwo czasu. Przeszlifowane tez. Na razie obroniłam część ramy i jednego skrzydła. Młoda zdjęła okna z zawiasów; okazało się ze jedno skrzydło lest uchylne. Trzeba tylko naprawić mechanizm. 

Na razie przy pomocy cudnego urządzenia, w kilka minut wycięłam pianę. Ania wymontowała skrzydła, ja szlifuję, rwę i zdrapuję uszczelki, rozbijam kit. Kolejny etap to uzupełnianie ubytkowi szpachlą, szlifowanie na nowo. Pomalowanie zakończy temat okna. Jako takiego. 

Ale to nie koniec, o nie. Budynek albowiem zbudowany jest z dziurawki, która niespecjalnie sprawdza się przy oknie. Ściana pięknie przemarza w czym wydatnie przyczyniają się kilkunastocentymetrowe szczeliny pomiędzy oknem a ścianą sięgające wgłąb cegły. 🤦 Nie ma parapetów a co za tym idzie tego minimalnego docieplenia. 

Pomysł mam taki żeby wszystkie szczeliny zapienić. Ścianę zabezpieczyć preparatem przeciwwilgociowym a na to dokoła dać pas styropianu. Oczywiście pod parapet też. Reszta to juz kosmetyka. Kontowniki z siatka, siatka i do przyszłego roku tylko klej.

Gorzej ze środkiem. Muszę skuć tynk z grzybem. Generalnie skuć po 5 cm sciany z obu stron. Tak pięknie to okno zostało zamontowane, ze nie można otworzyć go w pełni. 

Tak więc trzymajcie za mnie kciuki i zyczcie mi dużo sił. 

sobota, 29 lipca 2023

Zbiornik przeponowy i my.


 3 dni temu zeszłam do piwnicy po miodek by zrobić sobie płyn izotoniczny. Zeszłam i mnie wmurowało. Z boku baniaka na wodę, hydrofora-tryskał cienki strumień wody. Co można zrobić w tej sytuacji? Zakręcić dopływ wody. Wezwać hydraulika. No ale nie ja. Nawet przez głowę mi to nie przeszło po doświadczeniach z remontem. Ale nie wzdragałam się przed konsultacją. Pykła membrana. Pykła czyli trzeba wymienić. Wymienić czyli odkręcić. Ja, zamiast najpierw odkręcić wąż amortyzujący to gimnastykowałam się z 8 śrubami a potem Niagarą ze zbiornika.. Zalało podłogę- pociecha-zmyło wiekowy miał męglowy i syf. Pojechałam do sklepu i nabyłam membranę. W międzyczasie okazało się że pękł worek przeponowy, gruby balon z grubej gumy w zbiorniku. Więc razem z membraną kupiłam worek.. I Kropelkę. Coby krawędź worka przykleić do krawędzi zbiornika by nie cofał się do środka. Ale zanim włożyłam worek trzeba było opróżnić zbiornik z wody. Tym zajęła się Młąda. Ja tylko wysuszyłam i zajęłam się mocowaniem worka i membrany. (Przy okazji mamunia poczęstowała mnie szowinistycznym długie włosy, krótki rozum. Że to niby u mnie.) Nie prosta to rzecz gdy wszystko pasuje. Moja membrana miała o ten milimetr, dwa różnice w rozstawie otworów. A to dużo. Wiedziałam że z tym nie podołam, więc wezwałam pomoc.. Pan przyjechał, przymierzył, nawiercił co trzeba, kompresorem podpompował i pojechał. Ale coś mi nie pasowało, coś środkiem mówiło że jeszcze nie jest dobrze. No i faktycznie. Miernik pokazywał za duże ciśnienie. Chciałam trochę puścić i dziadostwo się rozszczelniło. Chciałam doktęcić zawór, no i pyknął mi przy samym zbiorniku. Płakać mi się chciało bo  umordowana byłam już jak zwierzę a tu taki pasztet. Jeszcze Młąda czując pismo nosem, tj konieczność pomocy i ciężkiej pracy strzeliła focha. Zostawiłam wszystko w pizdziec i poszłam spać brudna jak prosię, bo wody przywiozłam ino do spożywki.

Dzień drugi. Rano pojechałam po zawór zwany pizdrykiem. Nie było właściwego, kupiłam coś w podobie. Po minie sprzedawcy widziałam że coś nie halo, ale nakręcona olałam to. Zainstalowanie pizdryka przez zbiornik zajęło minutkę przy pomocy narzędzi najprostszych przedłużających rękę.. Kolejna walka z membraną bo znów nie pasowały otwory, które w praktyce pasowały. Więc powinny.. W końcu się udało. Przezornie na wszelki wypadek zaznaczyłam gdzie góra membrany. Podłączyłam wąż amortyzujący zakręciłam wodę i pojechałam po kompresor.. Facet w Casto po poznaniu mojej historii pokazał mi nowy model. Walizkowy.  Przyjechałam, podłączyłam, a trochę zmęczona byłam, kompresor i czekam na cud. A tu nic ciśnienie nie rośnie.  Wkurwoina pizgłam wszystko i poszłam spać. Rano zeszłam na dół, patrzę na kopresor i w końcu dotarłoło do makówki, że aby zbiornik napełnić powietrzem, trzeba nacisnąć na spust. Nacisnęłam. Młąda i ja w napięciu czekamy na efekt. Rośnie, jest, idzie. Ale i kurła kolejny problem idzie.

Wyobraźcie sobie, pizgłam rura amortyzująca przy samej nakrętce. Młąda się rozpłakała a ja zaczęłam się śmiać do rozpęku, bo Bozia solidnie nas szkoliła. 🤣🤣🤣

Dzień trzeci. Wyprawa do Casto po przewód a przy okazji okazało się że pizdryk jest zbyt krótki i kompresor go nie łapie. Nie sam kompresor rzecz jasna ale nasadka z pizdrykiem nr 2. Więc szukamy alternatywy dla zaworu zwanego pizdrykiem nr 3. Nigdzie nie ma, wszędzie to słyszymy. W końcu właściwy język przekazał właściwy kontakt a właściwy kontakt - to pedrillo? Iiii to się kupuje zaworek samochodowy. No to dzida do rowerowego. Nie pytajcie czemu tam. Tak wyszło. Była opona. Powrót na rowerach w czasie burzy. A co tam! Nie może być za łatwo. Zwlokłam z siebie miastowe odzienie, nawlokłam dres roboczy i heja. Niemal bez słów już, jak zgrana ekipa hydrauliczna - zdjęcie membrany, odpompowanie wody, wyjęcie wadliwego pizdryka od powietrza, założenie właściwego, ułożenie worka, założenie membrany. Przy przewodzie amortyzujący dopadło mnie załamanie. Wyszłam po pomoc. Odmówiono. Przyjechałam a tu przewód zamontowany idealnie. Młądą. Zamknęłam zawór do wody, podłączyłam kompresor. Skubany ma moc. Chwila moment i zbiornik napompowany. Odkręcony zawór, włączamy pompę pod prąd i gra. Buczy aż miło. Ino spod zaworu zalewowego bulgoce. Młąda do kręciła. Już nie bulgotało a ciekło delikatnie. A huk z tym. Padnięte poszłyśmy spać.

Dzień kolejny.  Zaproszeni panowie sprawdzili stan prac, uszczelnili zawór, popatrzyli na mnie z uznaniem i powiedzieli - jest pani Mega. 


Ok, ok. Od dziś mów mi Mega. 

A napoju izotonicznego jeszcze nie zdyżyłam zrobić


PS. Zanim otworzycie otwór przelewowy to spuśćcie wodę z systemu bo będzie gejzer. Nam tak ebło 2x. Raz dla mnie, raz dla Młądej. Mega wrażenie 🤣🤣

niedziela, 16 lipca 2023

Na wszystko jest metoda

 Zrobiłam mega skuchę. Rozmrażałam lodówkę i zapomniałam wyciągną drobiazgi z góry zamrażarki. Co tam było to się nie dowiem, bo z tym walczyła Młąda - po miesiącu od rozmrażania. Nie że zmuszałam, sama sobą a ja gdzieś tam na rehabilitacji. Ale odór, nawet niezbyt długo trwający ściągnął kohortę much.. No po prostu plaga. Cichcem, na paluszkach przemykały się do kuchni za moimi plecami przez 2 pokoje i korytarz. Każdorazowe wejście do kuchni tworzyło kolejny stos muszych trupów. Do czasu.

Zamówiłam pułapkę na muchy. Mniejszą kopię ruskich samoróbek i o wielekroć skuteczniejszą.

Poniżej efekt 1 dnia skutecznego działania a 4-tego od powieszenia.




środa, 5 lipca 2023

Idiotyczny atak paniki.

 Mam plan. Plan ogólny na każdy dzień, gdzie główny punkt to leżakowanie ok południa, a z dnia na dzień szczegółowy. I tak to leci.

Przez najbliższy miesiąc rehabilitacja, więc co dzień śmigam na rowerze i pełznę podziemnym przejściem pod torami. Swoją droga nie rozumiem czemu nie robią w miastach tuneli na torowiska. Wygodniejsze i bezpieczniejsze dla mieszkańców..

Co dzień wycinamy swoje maliny. Zaczął się sezon borówkowy. Pomidory dalej zielenieją na krzakach. Poziomki wcinam regularnie.

Kaczki nakarmione, nowa grządka skręcona częściowo. W sobotę maja przywieźć ziemię.

I zrobiłam pierwsze gotowanie na kuchence polowej. Genialna rzecz. Kilo bobu gotowało się może 10 minut na kilku patykach. A ja oczywiście wpadłam w panikę albowiem w czasie gotowania palenisko się wypalało z jakiśresztek czegoś i nieco śmierdziało jakimś olejem, łomot serca, przerażenie, że....co? No właśnie, czemu! Domniemywam ze z powodu nowego działania, nowych czynności. Bardzo nieprzyjemne uczucie. Podobne do tego przed wizyta w urzędzie, sadzie. Brr




wtorek, 13 czerwca 2023

kolejny dzień

 odpoczęłam w sobotę i niedzielę. wczoraj mnie pogoda pokonała. w zasadzie cały dzień spędziłam w łóżku drzemiąc i oglądając insta i yt. jakoś nie mam pomysłu na nic innego gdy jestem deko splątana. a poza tym wstałam świeża jak szczypiorek po północy i ogarniałam resztki bałaganu w moim pokoju. dziś obudziłam się po 4-tej, szczęśliwa, że udało mi się pospać. rano skoczyłam na rowerze do sklepu. po tytoń i gilzy. tytoniu nie było. kupiłam kilka rzeczy do zjedzenia i pyk, 50 zł pykło. pojechałam do Castoramy po platformę do przewożenia mebelków. nawet nie szukałam. zapomniałam o niej. za to weszłam na dział z podłogami i to był strzał w 10-tkę. przecena listew maskujących do podłogi. duża przecena. 50%. i więcej ich nie będzie. z duszą na ramieniu zaliczyłam Action i Teda i wróciłam do domu by się rozładować i z powrotem do Casto. kupiłam listwy, wróciłam i zonk lekki. Młąda marzyła o skakance. takiej zwykłej, linka i drewniane rączki. w Action zobaczyłam konkretniejszą. metalowe rączki, solidna ( mam nadzieję linka). nowy dizajn. nie podoba się no to nie . ja będę trochę skakać, bo jak to określił potomek, nigdy nie byłam taka okrąglutka. (jakże wkurza mnie tłusty fałd opierający się przy skłonie na udach). fakt. nadrabiałyśmy zaległości i marzenia pokarmowe a pupcia rośnie. jedynie Młąda dzielnie się trzyma. no ale jak to ze wszystkim. każdy początek ma swój koniec. mnie wyeliminowała dieta. tak ze tak, siedzę na kupsze przed lapkiem, rozchadzam skurcze i powyginane stopy i zastanawiam się czy akurat skakanka to dobry pomysł dla mnie. pożyjemy-zobaczymy. w czerwcu po roku oczekiwania zaczynam rehabilitację szyi, bo te pierwsze kręgi trochę się nie stykają. 

dobrze mi. piecyk grzeje, dmuchawa cicho powiewa. jestem syta, chwilowo nic nie boli. dobrze mi. cisza.




poniedziałek, 12 czerwca 2023

żyję luksusowo bo muszę

 patrzę przez zaropiałe, brudne okna na bezchmurne niebo. wiem, że po drugiej stronie plam, kropek i kurzu jest błękit poranka. uchylam okno i cała ohyda znika.

wkurzający orzech wali mi po oczach świeżą zielenią, obok zgaszony świerk zbyt szybko pnie się w górę.

luksusowy bo mój, ale z dolnej półki,oczyszczacz powietrza buczy usypiająco po nocy i odkurzaniu o świcie. trzeba przeczyścić powietrze, inaczej znów będę płuca wypluwać. lata mojego otępienia umysłowego skutkowały bezsensownym wdychaniem sterydu na POChP. ja TYLKO mam alergię. na domowe roztocza, grzybki, pleśnie, psy, koty i pare innych. i nietolerancje pokarmowe. np na żyto i pszenicę. 

domyślałam się tego, ale teraz po zabezpieczeniu podstawowych potrzeb, mam trochę czasu dla siebie, poza tym rok czekałam na wizytę u pulmonologa, ale teraz wiem na 100%. jestem trochę zdezorientowana pokarmowo. powoli ogarniam temat jadła bo i na wieprzki źle reaguję, na kuraki i krówki. zostało mi tylko luksusowe mięsko, rybki - wcale nie tanie, ryż, gryczana - od której mnie odrzuca, kasza kukurydziana - którą uwielbiam, pyrki i warzywka. ale i to nie wszystkie, tak jak i owoce. ta dieta eliminacyjna ma dużo plusów. nie bolą mnie stawy. nie bolą mnie jelita. nie mam bezustannych mdłości, które męczyły mnie przez całe lata.

więc karmię się luksusowo, oddycham przerobionym powietrzem, płuc nie wypluwam - i skończyło się marudzenie że mam kaszel palacza. nie mam, mimo dziesiątek lat palenia. bo i odizolowałam się od naszych zwierzaków. kontakt z nimi wywołuje kaszel, duszność i uczucie ściśnięcia płuc jak w ciasnym gorsecie. masakra.

ja tam uważam że fajki mi nie szkodzą i tego się trzymam.

lekarze nic nie mówią o szkodliwości, za to ich zdanie co do odstawienia papierosów jest różne. kardiolog nakazuje natentychmiastowe rzucenie, psychiatra, pulmonolog ze względu na deprechę odradzają. większość górą, jak w demokracji. 

co tam dalej z tymi luksusami? mam daszek między budynkami a pod daszkiem kanapę. w ubiegłym roku gdy nie miałam jeszcze oczyszczacza latem spałam pod nim. nie był to najszczęśliwszy pomysł, bo akurat trwał remont i wszędzie było pełno pyłu ale przetrwałam.

no i odkrycie stulecia. mam padaczkę. to moje pogo to nie, jak to określała psycholog, wyłażące strasy, tylko padaczka. jak to powiedziała pani neurolog, "udało się ją uchwycić" na eeg.na dodatek, to jest mój domysł, podwójnego rodzaju. miokloniczną - od zawsze, tylko z bardzo rzadkimi epizodami i skroniową. tę druga trochę ogarniam bo wiem kiedy się zbliża, mioklonicznej ni w ząb. teraz jest dużo lepiej, bo te 4 lata temu to pizgało mną bezustannie i pomimo wielu spotkań z wieloma lekarzami, żaden nie wpadł na pomysł że to może być padaczka. 

tak więc rytm i styl życja narzuca mi alergia i wyżej wymieniona.staram się oszczędzać, ale nie bardzo się da. kiedy nie zapomnę, to leżakuję w ciągu dnia. 

dzień mi mija na podlewaniu ogródków, nienachalnym sprzątaniu, wyjazdach na rowerze. trochę pogram na kompie, poogladam yutuberów, coś podejrzę, podpatrzę, ktoś mnie czymś zmotywuje, rozbawi. do Kościoła nie chadzam. za głośno, za dużo ludzi. potem padaka. zazdraszczam tym którzy mogą. to dobre miejsce. i msza jest dobra. 

byłam czas jakiś temu na komisji ds orzekania o niepełnosprawności. było śmiesznie. pani doktor troszkę się zdziwiła na widok mojej kartoteki zdrowotnej. czytała, pytała. a asystentka co jakiś czas - to już wystarczy. no i kolejne 3 lata - niepełnosprawność w stopniu umiarkowanym. wskazana wszelka, wymieniona tam pomoc. gopsów, terapii itd, a wiadomo jak to u mas wygląda. ale po asystentkę wystąpię. potrzebuję kogoś z zewnątrz, kto by mnie trochę ogarnał..

ok. jest 5,05. idę się trochę zdrzemnąć bo do północy nie śpię. 





piątek, 19 maja 2023

Luxusy i przydasie

 Nabyłam zmywarkę. Dla mnie to luxus i konieczność życiowa albowiem kręgosłup już nie ten i stanie przy zlewie czy siedzenie z rękoma wyciągniętymi przed siebie jest dosyć bolesne. Bywa.

Luxus jest ale nie płucze jak trzeba. Więc eksperymentalnie wrzuciłam program brudne sagany bez tabletki i o radości, wszystko pięknie domyte bez jakiejkolwiek chemii. 

Kolejnym jest Snow. Robot domowy. Pizga po podłodze z prędkością żółwia, nie jest zbyt dokładny, ale kto by się tym przejmował w obliczu luxusu jakim jest brak bólu. 

I o by było tyle z rozpusty. Reszta to przydasie jak wkrętarka - nagroda Nobla dla wynalazcy, klucze ampulowe- j.w., sakwy na rower.

W ogródku mam 3 grządki podwyższone zrobione z den po tapczanach. Starych, wysiedzianych, beznadziejnych. Góra poleciała na gabaryty a dół pięknie wypełniony ziemią doskonale spełnia swoją rolę. Grządeczki jak złoto. Szybkie i łatwe do realizacji. 

Czeka mnie jeszcze kopanie rowu pod rury od orynnowania do starego, bardzo pojemnego, nie używanego już szmba. Będę zbierać deszczówkę. Oczywiste że zostanie zasiedlone odpowiednimi bakteriami. Tylko co z detergentami, które niegdyś tam spływały. Ma ktoś z tym doświadczenie?

No i odwodnienie przy furtce muszę zrobić. Zawsze jest tam woda po i w czasie deszczu bo poziom ulicy podniesiono i jakie 30 cm i czasem coś spłynie. 

Odrestaurowywał ktoś z Was stare ceglane ściany zewnętrzne i tynki? Mam pomysł żeby je wzmocnić klejem głęboko penetrującym..a potem grunt i zarzucić ubytki tynkiem..jak myślicie, uda się? Czy też od razu grunt razem z klejem?

Sorry, ale wciąż jestem na etapie remontu, tylko tym razem już sama sobą. Mam dość fachofcuf. Jedno zrobią, inne zawalą, a butelki i puszki po % znajduję do dziś w różnych dziwnych miejscach. 

Remontuję dom dziadków a mieszkam w pociotkowym. W luxusach pławi się mama z Młądą, ja integruję się z padniętym już chyba grzybem, choć na ścianach przy oknie dalej czarno. Powoli i to zlikwiduję. Powoli. 

No i tak se żyję jako rentierka zusowa. Powoli, z przerwami na odpoczynki i obowiązkowym leżakowaniem w południe bom w ostatnich latach ranny ptaszek. 3-4 rano to dla mnie standard na wstawanie. Wciąż na terapii, z dołami i górkami i niefajnymi myślami. W cholernym stresie pokowidowym a teraz ukro- ruskim. Na szczęście bez potwornego wewnętrznego przymusu jak 4 lata temu - muszę, muszę, muszę - tysiąc rzeczy na raz. Ten koszmarny ciężar skąsł i jakby ulga duża przyszła. Ufff

Niestety, dalej mam swoje jazdy z paniką. Nie polecam nikomu. Pierniczy mi się w głowie. Mylę terminy, zapominam mnóstwo rzeczy. Dosyć to uciążliwe ale na życie nie ma rady. Tak jak i na upływający czas i starość, która zbliża się dużymi krokami. W sumie to już jestem stara. Nie wiekowa a stara. Trudno się z tym godzić, ale nie ma wyjścia. Każdy wiek ma swoje uroki, trzeba je umieć znaleźć. 


środa, 17 maja 2023

Makajonik, Gruzja i przypadki

 OMg! Wieki niemal minęły id ostatniego posta. Był zachłyst werwą budowlańców. Był. Niemal do uduszenia. Bo ja że żyję to cud i Łaska Boża i tego biendego Janioła co strużówkę ma w moich okolicach. On już totalnie osiwiał. I nic przed sądem Najwyższego mnie nie uchroni, bo takich kfiatów polskich w tonacji przeróżnej nikt nigdy z mojego otoczenia z ust mych korali nie słyszał. A wszystko przeplatane atakami histerii, załamań nerwowych, interwencji policji i komentarzy sąsiadów- zabiłbym stsynów. 

A cóż ci biedacy winni. Najpierw byli majstezy od wymiany rynien. Kiedy mi szefu rzucił 50000 a potem 70000 myślałam że najpierw padnę na zawał a potem go z ekipą zabiję. Skończyło się wezwaniem policji. Dostali tyle ile się należało i zniknęli mi z horyzontu. 

Kolejny był monter od pieca. Wyszczekał robociznę w wysokości wartości pieca. Bliska byłam przegryzienia mu gardła. Zarobił znajomy hydraulik i ekipa pijaczków. Kamień z serca spadł. Nie zamarzniemy. Po czym ceny pelletu poszybowały pod niebiosa a wraz z nimi moje ciśnienie. 

Rzutem na taśmę udało mi się kupić opał w miarę dobrej cenie. Ale mocno już zawyżonej. 

Potem był dekarz co to klejące części papy odcinał i mocował ją na farmery. 

Ekipa robiąca podłogi pomyliła się w poziomach tak z 5 cm. Nie mam lampki na domu bo elektryk nie wiedział do czego kabel i go odciął. Nie mam wyciągu w łazience, bo monterowi było za dużo kabli i gdzieś mu zaginął w akcji. Nie mam dzwonka przy furtce bo ekipa ukryła skutecznie kabel do niego. Nie miałabym górnego oświetlenia w pokoju, bo panowie zasłonili go gk. Nie mam....ech...nie mam mnóstwa rzeczy ale mam w końcu święty spokój. Umowa nie dotrzymana. Faktury za robotę nie mam. Za to szefcio ma ładne wspomnienia z Sardynii czy gdzieś tam.  

W każdym razie jestem przekonana, że to że przeżyłam ten armagedon to cud. Inaczej tego nie widzę. Koszty? Nie pytajcie. Na tę całą bandę z czystym sumieniem nie poleciłabym nikogo. Ni ko go!

W każdym razie żyję. Nie zwariowałam do końca choć byłam blisko. Jako przerywniki będę dopisywać co mi się jeszcze przypomni .

A! Na jesieni podłączyłam się do kanalizacji. Ogródek został zdemolowany na maxa. Ale poko. Ma się już dobrze. Szczególnie jodły. 20 lat skubane nie rosły a teraz pizgają w górę jak wściekłe. 

Wrzuciłabym fotki ale mózg jest totalnie niekompatybilny z bloggerem i tymi nowymi telefonami. Więc sory. 

Kopa mi wskoczyla na plecki i dostałam sporo newsów zdrowotnych. Mam astygmatyzm. Trochę późno na to🤦, krzywą przegrodę nosową- już teraz rozumiem, czemu z otwartą paszczą łażę i hit życia. Coś co mną zamiotło - jestem uczulona na koty, psy, roztocza, roztocza mąki, jakiejsik grzyby. Jutro testy pokarmowe. Już mam zaciesz. 

Te uczulenia to tak jakby w parze z groomingiem. Cnie?🤣🤣🤣

A! W niedzielę byłam w gruzji. To takue miejsce na mapie mojej działki, gdzie budowlańcy zrzucali cały chłam. Głównie gruz. I ten gruz z pierworodną wydłubywałyśmy w celu miejscowego utwardzenia i podniesienia gruntu pod podjazd do garażu. Było zabawnie bo gruzja to ulubiony sracz moich psów. Szczęściem tuż rośnie bez, więc tłumił pewne odory. 

# nie dokończyli orynnowania. Woda radośnie leje mi się po ścianie i grzyb ma cudne warunki do rozwoju. 

Wnuczka mam. To wiecie. Dziadu skończył już 3 lata. Śliczny jak z obrazków Bożonarodzeniowych. Jasne loczki jak aureolka otaczają łepetynę. Bystre ślepia łypią na prawo i lewo. I tylko widać jak miriady komórek w łepetynie zderzają się ze sobą. I zaraza nie wie co robić. Złapie za jedno, puści. Leci do drugiej rzeczy. Łypie okiem na kolejną. Co on ma w zadku i czym jest napędzany, na jakim tajemnym paliwie śmiga, to ja nie wiem. Bo żreć to nie chce. Chce cycować. Cyc dobry na wszystko. Bułeczka z szyneczką - ble! Zupa mleczna- jw. Kurczaczek - jw. I tak generalnie ze wszystkim. Tylko żytko ma makajonik. Makajonik na śniadanie, obiad i kolację. W przerwach zeżre loda, którego z desperacji dostaje, byleby tylko coś zeżor. Żelki też ujdą. Czasem pajówka. Wszystko co świeże i z ziemi wyrosłe jest fuj. Buraczkom przygląda się podejrzliwe. Świętem jest gdy zje coś normalnego. Ale to dziecko blokowo/ przedszkolne, więc mnie to nie dziwi, choć irytuje. Po 2 dniach spędzonych na działce, od rana do wieczora na podwórku i ciągle w ruchu, bez tv i durnobaj, zasypiał w locie 

i na południową drzemkę i wieczorem. I sam zaczął żądać jadła. 

Ostatnio polubił fjitki. 🥵

Ja z kolei ryję w działce. Sezon na ciepło trwa krótko. 3 miesiące?

# nie mam progu w drzwiach z wiatrolapu do pokoju ani klamek. Lajzy nie założyli. 

# ukladanie paneli sama kończylam. 

A jak działka to ma być ładnie. 

Do szału mnie doprowadzał widok pojemników na śmieci przed domem. Więc zrobiłam im miejsce za domem. Wykorzystałam gruz i stare, dobre cegły. Narobiłam się jak wół, ale warto było. Cegłami, w różnych kolorach wybrukowałam przestrzeń między oboma domami. Wygląda to deko jak sen wariata, ale przynajmniej nie tarzam się w piasku i błocie. 

Dziś w ramach relaxu miałam orzecznika od niepełnosprawności. Bo poprzedniemu orzeczeniu skończył się termin ważności. Ciekawa jestem z jakim terminem będzie o ile dostanę. Jak na rok, to ich śmiechem i wkurwem zastrzelę. 

Kupiłam procę, żeby strzelać do łajz. Ale chyba będę trenować na ulicznych latarniach. Z pomarańczowego oświetlenia zmienili lampy na huk wi jakie. W każdym razie wieczorem ulica wygląda jak z horroru. Sino- niebieski tuman pokrywa wszystko. Brrrr... I te ogromne kondensatory....gdybym mogła, to spierniczyłabym gdziebądź, byle dalej od tego sprzętu. Ale się nie da. Trwa wyścig między mną a matką , która prędzej kipnie, tfu...., która dłużej pożyje. Stawiam że ona. Bo to caryca,  cysarzyca, co ma klawe życie.