Wypoczęty człek czyli ja, budzi się zwykle sam sobą czyli 4-5,30. Leniwie pełnię do kuchni, robi kawę i odpala internety by przejrzeć "poranną gazetę", czyli informacje ze świata mniej lub bardziej prawdziwe. O 6-tej załącza ruski "Dom przy drodze" . Taka "telenowela" 🤣 na faktach z życia. Potem "chutor Timura". 🤣🤣 "wybitny" inaczej yutuberek. Kto ogląda to pojmie. Dalej info z kraju i świata, po czym odpalam wrotki i robię śniadanie dla mamy.
Dziś kontrolnie zeszłam do piwnicy, sprawdzić jak Niuniuś pracuje po nowych ustawieniach. Konsultacja z fachowcem nakazuje podkręcenie dmuchawy o 3. Na mx i min. 🤦♀️ Ponoć wchodzi się w nią z palnika. Tylko skąd w palnik? 🤦♀️
7,15- dylemat - zebrać ciałko i ruszać już na bazar czy jeszce poczekać? Rowerem czy nordic? Bo szanowni państwo, po 3 latach nie chodzenia na dalsze odległości, odważyłam się na kijki. I jest petarda. Dają stabilizację w chodzeniu, wymuszają prawidłową sylwetkę, uruchamiają całe ciałko, a co najważniejsze, nie męczą. Dla mnie mega. Po wózku, okropnym pogo to mega postęp. Jeszcze pizga ale tylko w stresie czy w zmęczeniu. Padaczka tak ma, szczególnie gdy się nie bierze leków, a ja nie biorę. Skutki uboczne są dla mnie nie do przeskoczenia i ogólnie samo branie jakichkolwiek leków poza regulującym pracę serca Betalokiem. Wiem, że któregoś dnia serce nie wytrzyma, prócz dużych zmian neurologicznych niszczy też serce, ale trudno.
Chyba jednak rower że względu na bagażnik. Nosić zakupy to raczej nie wskazane dla mnie tak jak i inne ciężary. Nie wskazane ale konieczne a potem boli. Życie.
Odpalam wrotki. Krótka lista zakupów bo i koszyk nie za duży. Arafatka obowiązkowa. Dziś mają mi przywieźć oryginalne arabskie przyprawy do mięsa. Taki mały bonus za wspieranie udręczonej Palestyny. Bo cóż mogę. Mogę w geście solidarności nosić ją i tyle. W katolickim "pełnym miłosierdzia" zagłębiu spotyka się to z nienawistnymi spojrzeniami, wyśmiewaniem. Kij z nimi. Robię swoje.
Chwila zwłoki bo trzeba dziewczynom donieść ambrozję 🤣🤣 czyli Inkę. Zaczyna się latanie z domu do domu. Pilnowanie by koty nie wylazły na dwór, bo po chwili będą wracały. Zimniocha. Zatrzymanie w trasie, rzut okiem na śpiącą matkę, ufff... oddycha. Druga też jeszcze śpi. No to w drogę.
O nie! Wróć! Trzeba jeszcze odcedzić psy po nocy. A więc najpierw Drabeł, hrabia dziś nie oponował przed powrotem do domu 😁, jajka marzną 😁. Kolej na dziewczyny. Ruszam. Jeszcze tylko kilka "ciepłych słów" pod adresem Alaski. Wpiernicza każdorazowo żarcie kaczko. Dziś po nocy pewnie miała pod górkę bo wszystko zamarznięte i faktycznie pyszota. Namoczone płatki jęczmiennie, obierki z dyni i marchwi. A micha z psim żarciem zawsze pełna i dostępna. Taaa... O gustach nawet z psami nie ma co gadać. 😏
Wróć. Lek na serducho i torba na zakupy.
W drodze minęłam jedną osobę. Na bazarze sporo ludu. Południowców nie ma, to i przypraw też. Ziarno dla ptaków kupione, płatki kacze też, kości na wywar 10-godzinny też. Mielone dla nas i kotów jest. Hibiskus. Seler, marchew od babci. Łój dla sikorek. Chleb dla dziewczyn. Jabłka dla Młądej. Pasztet dla babi i salceson. Czyli niech żyje tradycja. Rodzynki do mięsa. Więcej w torbę nie wlazło. Wracam.
Zabrałam kaczkom zmarzlinę, zaniosłam czystą wodę. Złajrzałam do niuniusia. Zmieniłam ustawienia. Polazłam na górę, wracam sprawdzić po raz kolejny czy wszystko ok. Rozpakowałam zmywarkę, napełniłam, odpaliłam. Słucham Johna wszystkich transakcji. Odnawiam sobie niemiecki. Dałam żreć sikorkom. Ziarno i tłuste. Kaczki muszą poczekać aż im się odmrozi. Ciepłe jest fe. Chwilą na fajka i ogarnięcie myśli co dalej. Na pewno wstawić gnaty. Wczorajsze pizze weg na dwór. Będą na kolację. Zupa na obiad jest z wczoraj.
Żeby nie było. W tygodniu nie sprzątam. Na sprzątanie jest sobota, więc dziś latania na miotle nie będzie. Pierze Młąda i rozwiesza. Mnie o to głowa nie boli.
Babelot ma kino przed oknem i w domu. Ptaki zlatują się stada i co mnie cieszy. Szczególnie moje ulubione wróble.. Sójek jak na lekarstwo. W ubiegłym roku coś je zdziesiątkowało. To samo z gawronami, Wronami i kawkami. W przyrodzie nie ma próżni. Pojawiły się wróble, sikorki różnej odmiany i inny drobiazg. Czekam na gile. Może wrócą? Ech... Pojawił się dzwoniec 🤩🤩
Czas na kawkę a przy okazji gnaty w sagan i na kuchnię. Niech zawrze, odleję syf, zaleję czystą wodą i heja. Łój częściowo skrojony i w saganie. Będzie tłuszcz do smażenia. A dla mnie czas na śniadanie bo już 11-ta. Nic nie zdążyłam przygotować sobie, więc 1 kaki w dziobek i czas na leżakowanie. Co za dużo, to nie zdrowo. Serce tego nie lubi.
Ok. Czas na część drugą. Glutki mięsne i surówka z selera. To obiad. Pojedzone.
13,30 kijki w łapkę i na spacerek. 15,00 powrót i laba. Co zrobię potem to zrobię. Albo nic. Będę się obijać koncertowo. Bo mogę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz