Wstręt, odraza i wszystko co fe biło z liczka nadobnego mojej podstawowej. Bo kilku młodych ludzi stało na uboczu ciesząc się życiem, śmiejąc się i odpoczywając po pracy. Z nieodłącznym chmielem w łapce. Aż po jednym! Ooooooooo!
Zaczepiona podstawową, ponieważ byli to okoliczni młodzieńcy, podeszłam i usiłowałam nakierować na dom.
- prosze pani, my właśnie wyszliśmy z domu, bo się nie da wytrzymać. Tu wiatr powiewa, jest chłodniej, przyjemniej.
Sensowne, zrozumiałe ale BEZPRAWNE. Bo memłon natury jest miejscem publicznym. Nic to, że ilość alkoholu symboliczna, nic to, że w promieniu 10m każdy z nich miał chatynkę. Prawo surowe, ale prawo!
I tak z lekka zasmucona brakiem praworządności wśród przodowników pracy udałam się ku domowi swemu. Na ławeczce dostrzełam podstawową z Dzieciątkiem. Siedziały i gaworzyły o niestosowności.
Przysiadłam się i ja.
No i oczywiście temacik przewodni, badziew pijący piwo na memłonie. A raczej badziewny alkohol na memłonie.
Pacze na podstawową i pytam, czy jak ktoś wypasioną furą, z koszyczkiem piknikowym i baterią najdroższych alkoholi uda się na memłon to czy jej zdaniem będzie to ok?
Kurcze, uchom nie wierzyłam. Będzie, jak w morde szczeli. Fura, lux % i memłon to nie badziew. To szyk, dryg i amłmazja!
Drżyjcie ochlapusy piwne, żłopiące w swoich domach trunki poniżej kilkuset złotych. Bo jak będziecie popijać % exclusive nawet hurtowo i staniecie się alkoholikami i będziecie znęcać się nad rodzinami w każdy możliwy sposób to wg tej osoby i tak będziecie OK. Boć prominent chlejący napoliona czy wiekowego łyskacza tyż pierze żonę namordnie. Ale pije drogie trunki i jest KUL.
Badziewiaste pije badziewiak bez względu na wykształcenie, a jeszcze na memłonie osiedla?
Z nerw zapaliłam papierosa.
- Co TY robisz? - zaskrzeczało po lewej odpodstawowo.
- palę
Tu podstawowa do mojej, - no wiesz, MÓJ syn by się mnie wstydził jakbym tak robiła.
Młoda zatrzepotała żęskami, widzę że ciśnienie Jej skoczyło, ale grzecznie słucha.
Przeszliśmy, przeszłyśmy na temat "równie" gorący.
Podokiennej fortecy. Już kiedyś pisałam o niej. Taki kawałek naszej małej architektury osiedlowej.
Betonowe ustrojstwo, wlatach 70-80-90-2000-ych miejsce zabaw dla dzieciaków. Betonu nic nie ruszy, a ten był pierwszorzędnego gatunku. Nawet odrobina nie odpadła. Architekt znał moce przerobowe dzieci, wiedział czego użyć.
Dzieci podrosły i siłą rozpędu i przyzwyczajenia zaczęły się inaczej bawić. Przyszło inne pokolenie. Jedni siadali na betonie w celu uzupełnienia chmielu w organizmie, inni szaleli na deskorolkach, jeszcze inne urządzały sobie tu sklepik, salonik, bawiły się w dom. Ciapy i platfusy robiły sobie krzywdę i bywały dla bezpieczeństwa zamykane w domu. Było głośno.
Czas mijał, brać rosła. Pozostali piwomaniacy.
Władza uznała, że należy obrzydzić im to miejsce. Nasadzono krzaków kolczastych, wina co się miało wić i pozostawiono sobie. W tzw międzyczasie zmieniając w papierach, raczej bezprawnie, ale kto by się tym przejmował, funkcję betonowej zabawki. Forteca znikła, zaistniał klomb. Chyba w tym czasie gdy weszły gówno-normy unijne odnośnie piaskownic.
Poskładały się pragnienia kilku nawiedzonych ze zmianą planów osiedlowych i postanowiono przeprowadzić remont, klombu.
Tak, prosz państwa. Remont klombu. Za spółdzielniane pieniądze.
Kwota jakby niemała. Kilkadziesiąt tysięcy.
I jeśli na tym polega gospodarność, że załatwia się prywatne interesy kosztem ogółu, to ja bardzo sori.
Finał piwa na obrzeżach osiedla i fortecy skończył się tym, że nawrzucałam podstawowej od snobów, i im podobnych, ona zaś na zakończenie protekcjonalnie poklepała mnie po nodze:
- rozumiem, że jesteś zwolenniczką chlania na ławeczkach.
Odruch miałam ale się powstrzymałam. I tak jak miałam nadzieję na reaktywację umarłej przyjaźnie, tak już jej nie mam.
Dzięki Ci o Panie, że do tego nie doszło!