Jako-że :) lubię gdy się o mnie pamięta, sama przypomniałam o komunistycznym święcie. A co? Taka przyjemność ma mnie opuścić??
Od Pierworodnej prezentem poprosiłam o wspólny wypad na memłon. Młodsza zrealizowała przesyłkę sentymentalną, a poTomek przesłał bardzo dowcipne życzenia pt: "Ble, ble, ble....". Czy się obruszyłam? Raczej norma i Bóg zapłać i za to. Ogólnie rozbawił mnie .
Memłon spędzony Świdrem i jego brzegiem z Alaską. Młoda pierwszy raz na wyjeździe. Jak zwykle w okolicznościach przyrody dopiero poznawanej jęczała i kwękała. Bo wrażeń nadmiar i nie wiada czego się spodziewać.
Rychło jednak wyczaiła, że rzecz jest całkiem spoko szczególnie po krótkim postoju na brzegu. Kąpiel i pływanie zaliczone. Oczywiście kwicząc. Desperacko drąc paszczę rzuciła się wpław "ratując" Dzieciątko. Chyba ten rodzaj rozrywki zaczyna się jej podobać.
Świrowisko, które odstawiła na brzegu wśród traw, patyków, gałęzi warte było wszystkiego. Radość bąbelkowała każdą komórką małego ciałka.
I tak se wędrowałyśmy samowtór bez krzaczory, ugory i padłe drzewiszcza na których czworonóg trenował wspinaczkę wysokogórską. Się hartował !
Zainteresowana padłym domiszczem zaproponowała młądym eksplorację onego i przyległych okolic. Rzecz okazała się na wstępie słuszna. Poziomkowe placki zachęciły do zbierania młodych listków na zimową herbatkę, krwawnik, babka, trawa to na susz do kąpieli. Cóż, kąpałam się w płatkach kwiecia, mogę i w wywarze z siana. Ponoć rewelacyjnie działa na kadłub. Relację w stosownym czasie zdam!
A Alasia kicała radośnie, uroczy mały skrzat. Do czasu gdy coś nią zawinęło, zasupłało wokół nóżki. Zaniepokojone odkryłyśmy głęboką ranę na śródstopiu. Prowizoryczna opaska uciskowa z chusteczek i bandaż z torebki po onych, pies na ręce i sruuu do najbliższego znanego weta.
Otwock nie rozpieszcza. Wieści netowe między bajki włożyć. Najbliższy działający na Trakcie Brzeskim. Kierunek przeciwny do należnego.
Więc szybka decyzja - Gagarina. Oględziny, próba załatania bez narkozy nieudana, i w końcu diagnoza. Przecięte i nadcięte ścięgna. O ty, co pękłeś butelkę czy co tam, niech ci ziemia lekką będzie!
2 godziny oczekiwania i z gabinetu wyniesiono skrzata z białym bałwankiem na stopie. Średnio przytomna ale reagująca. W domu pętała się średnio przytomna wprawiając starych w totalne osłupienie. Pętała się z łapą wyciągniętą do tyłu jak baletnica. A rano? Wróciła w pełni do siebie:) Oswoiwszy opatrunek szalała na trzech nogach zagryzając ojca i matkę, usiłowała dziabnąć kota w ogon, warczała, jęczała, gadała jak co dzień.
Oczywiście usiłuje rozpakować opatrunek. Nie ma to tamto,! Musowo. Więc desperacko nakładamy kolejne warstwy plastrów i gazy zalepiając ubytki. Nerwowa jestem, nie powiem, więc sięgnęłam po odstraszacz. Kuśtyk nasmarowałam Amolem. Chyba nie ma nic bardziej śmierdzącego!
Przez kwadrans uciekała sama przed sobą, teraz łypie na mnie podejżliwie i mija z dala bo też capię, ale nawet nie próbuje sięgnąć zębami opatrunku. Znaczy się próbuje ale le swąd jest mocniejszy od niej :D
Za tydzień zdjęcie szwów a potem 5 tygodni usztywnienie. Będzie się działo!
Od Pierworodnej prezentem poprosiłam o wspólny wypad na memłon. Młodsza zrealizowała przesyłkę sentymentalną, a poTomek przesłał bardzo dowcipne życzenia pt: "Ble, ble, ble....". Czy się obruszyłam? Raczej norma i Bóg zapłać i za to. Ogólnie rozbawił mnie .
Memłon spędzony Świdrem i jego brzegiem z Alaską. Młoda pierwszy raz na wyjeździe. Jak zwykle w okolicznościach przyrody dopiero poznawanej jęczała i kwękała. Bo wrażeń nadmiar i nie wiada czego się spodziewać.
Rychło jednak wyczaiła, że rzecz jest całkiem spoko szczególnie po krótkim postoju na brzegu. Kąpiel i pływanie zaliczone. Oczywiście kwicząc. Desperacko drąc paszczę rzuciła się wpław "ratując" Dzieciątko. Chyba ten rodzaj rozrywki zaczyna się jej podobać.
Świrowisko, które odstawiła na brzegu wśród traw, patyków, gałęzi warte było wszystkiego. Radość bąbelkowała każdą komórką małego ciałka.
I tak se wędrowałyśmy samowtór bez krzaczory, ugory i padłe drzewiszcza na których czworonóg trenował wspinaczkę wysokogórską. Się hartował !
Zainteresowana padłym domiszczem zaproponowała młądym eksplorację onego i przyległych okolic. Rzecz okazała się na wstępie słuszna. Poziomkowe placki zachęciły do zbierania młodych listków na zimową herbatkę, krwawnik, babka, trawa to na susz do kąpieli. Cóż, kąpałam się w płatkach kwiecia, mogę i w wywarze z siana. Ponoć rewelacyjnie działa na kadłub. Relację w stosownym czasie zdam!
A Alasia kicała radośnie, uroczy mały skrzat. Do czasu gdy coś nią zawinęło, zasupłało wokół nóżki. Zaniepokojone odkryłyśmy głęboką ranę na śródstopiu. Prowizoryczna opaska uciskowa z chusteczek i bandaż z torebki po onych, pies na ręce i sruuu do najbliższego znanego weta.
Otwock nie rozpieszcza. Wieści netowe między bajki włożyć. Najbliższy działający na Trakcie Brzeskim. Kierunek przeciwny do należnego.
Więc szybka decyzja - Gagarina. Oględziny, próba załatania bez narkozy nieudana, i w końcu diagnoza. Przecięte i nadcięte ścięgna. O ty, co pękłeś butelkę czy co tam, niech ci ziemia lekką będzie!
2 godziny oczekiwania i z gabinetu wyniesiono skrzata z białym bałwankiem na stopie. Średnio przytomna ale reagująca. W domu pętała się średnio przytomna wprawiając starych w totalne osłupienie. Pętała się z łapą wyciągniętą do tyłu jak baletnica. A rano? Wróciła w pełni do siebie:) Oswoiwszy opatrunek szalała na trzech nogach zagryzając ojca i matkę, usiłowała dziabnąć kota w ogon, warczała, jęczała, gadała jak co dzień.
Oczywiście usiłuje rozpakować opatrunek. Nie ma to tamto,! Musowo. Więc desperacko nakładamy kolejne warstwy plastrów i gazy zalepiając ubytki. Nerwowa jestem, nie powiem, więc sięgnęłam po odstraszacz. Kuśtyk nasmarowałam Amolem. Chyba nie ma nic bardziej śmierdzącego!
Przez kwadrans uciekała sama przed sobą, teraz łypie na mnie podejżliwie i mija z dala bo też capię, ale nawet nie próbuje sięgnąć zębami opatrunku. Znaczy się próbuje ale le swąd jest mocniejszy od niej :D
Za tydzień zdjęcie szwów a potem 5 tygodni usztywnienie. Będzie się działo!