niedziela, 29 kwietnia 2018

Pierwsza

Mam i używam. 9 dni wolnego ciurkiem.a zaczęło się fejsem.
Wyskoczyła mi stronka. Nic specjalnego. Wpisz intencję i wyślij. Ciekawe! Klikam dalej- Zgromadzenie Sióstr Miłosierdzia Bożego. Coś Wam mówi? Odklikała mi się w głowie Faustyna.
Ciągnę wątek dalej. Otwieram stronę główną i takie ciepełko, delikatna radość mnie ogarnia. Czytam, szukam info. Hm... Niedaleko Sochaczewa a więc w zasięgu.
Sprawdzam komunikację z Sochaczewa do Nich i lipa. Nic poza busem szkolnym w tygodniu.
Paczę na mapę - blisko. A jak blisko to idę.
I tak ruszyłam w pierwszą tegoroczną pielgrzymkę.
Sochaczew jak Sochaczew. Miasto z rynkiem. Ruiny zamku nad rzeką. Ma 800 lat z okładem. jeden z Ziemowitów je założył.
Ustaliwszy azymut per pedes przez most ruszyłyśmy.
Najpierw Kąty. Ciągnęły się jak guma z gaci. Próby złapania stopa kończyły się fiaskiem. Hm...setki samochodów i nikt? Nic? Hm...oj Panie, coś tu mieszasz :)
Dolazłyśmy do 50-tki. Dolazłyśmy do Żdżarów. I leziem.
Pole, dom, sad, pole, dom, sad, pole, dom, pole, pole. Zero łąk. Co najwyżej jakieś nieużytki. I zero ludzia luzem. Wszystko w swych mechanicznych rumakach gna. I nikt na stopa się nie zatrzymuje.
Złość minęła. Zaczęło mnie to bawić.
Idziem, idziem, idziem.
Pogoda cudna. Słoneczko, wiaterek, skowronki śpiewają. Woń kwiecia miesza się ze smrodkiem gnojówki. Z upojnym inacze aromatem chlewni.
Leziem.
Gadamy o tym i o tamtym. mówię Młądej - oj, siostry już wiedzą że idziemy. Młąda najpierw zdziwiona, że jak to szybko przechodzi nad tym do porządku dziennego, bo mać zna.
Co jakiś czas robiem przerwy. Na pisiu, kanapeczkę, siku. I dalej leziem, choć po każdym postoju coraz trudniej wstać i dłużej trwa rozruszanie raciczek. Ale to jak z porodem - nie cofniesz się do punktu wyjścia. Leziem.
Z Sochaczewa wyruszyłyśmy o 11-tej a tu już 14-ta i końca nie widać. Uhhhh....leziem
W końcu jakaś zmiana. We mnie. Delikatna radość mnie ogarnia. Z dala widać drzewa, wśród nich budynki. Ale to jeszcze nie Zgromadzenie. W końcu jest - cmentarz. Jeden z punktów orientacyjnych. Na lewo od niego powinien być cel. Jesteśmy  Rybnie.
Dochodzimy do krzyżówki, rozglądamy się. Jest. Tablica . Dyskretne umieszczona na ogrodzeniu.
Wewnętrzną, krótką drogą po prawej mijamy kilka kamperów - noclegowni, dla pielgrzymów. W głębi po lewej ładny, piętrowy budyneczek. to tu mieszkają siostry. Środkiem małego podjazdu strzela lipa z posągiem Jezu Krysta. na pieńkach stoi miska, wiadro z wodą, mydło do obmycia się.
Najpierw witam Pana domu, potem ablucja. Siadam na stopniach ganku z Młądą. Już, już coś ma wybuchnąć. Zmęczona, może rozczarowana skromnością otoczenia.
Wchodzę do środka. Po lewej szafeczki z obrazeczkami, książkami. Do wzięcia dla chcących i słodki poczęstunek. Po lewej ławka do przycupnięcia. A w głębi krata z koszyczkiem na intencje modlitewne.
Szur, szur...zasłona się odsuwa, krata się otwiera. Wychodzi siostra. Biała suknia, czerwony welon. Witam się. Zaczynam nawijać coś nieskładnie, Ona się śmieje. W końcu łup. Padłyśmy sobie w objęcia. Oj siostro, nigdy nie widziana, czemu jesteś mi tak bliska?
Siadamy na ławeczce, gadamy. chwila  oddechu. galopada myśli. i jakiś dźwięk - co to?
Siostra się podnosi, zaprasza na modlitwę.
Kaplica malutka. Ławki dla nas oddzielone kratą od sióstr. Trzy założycielki w ostatnich ławkach. Nowicjat z przodu.
W trakcie uśmiecham się do dziewcząt. Wszystkie zaangażowane. Charaktery jak na dłoni. Jedna w radości i zapatrzeniu, inna surowa, krytyczna, jeszcze inna nieśmiała. Każda inna a wszystkie połączone Jednym.
Koniec modlitw. Wychodzimy.  w końcu zaskoczyłam.
Mam Cię Jezu! To temu  szlajanko, to temu bez sotpa, bo chciałeś bym dotarła na 15-tą. Och Ty! :)

Wszystko pięknie i ładnie, tylko jak do choroby wrócić do domu? We wsiowym kebabie chłopaki rozwiały opary nadziei. Wracamy. Zero stresu. Opoka spokoju jestem. mimo perspektywy nocnej wędrówki.
Stanęłam przed kościołem. Na froncie Jezus z kulą ziemską. Chyba. Bom ślepa.
Staję i mówię o Niego:
- weź no się nie wygłupiaj. Zobacz. Żadnej komunikacji, nic. Jak mam wrócić do domu?
W tej samej chwili słyszę jak do skrzyżowania coś jedzie. Coś co ma moc. Widzę. Płaska furka. zahamowała. Stanęła. Ja galopem:
- jedzie pan do Sochaczewa albo na Warszawę?
- do Sochaczewa
- podrzuci nas pan?
- podrzuci
I tak wypasioną furką zajechałyśmy pod dworzec.
I tak przypadkiem spotkałyśmy feanciszkanina, z którym ubiłam dil.

Dziś jakby kto nie wiedział w Niepokalanowie będzie imprezka ;)

A On prowadzi jak chce bo lepiej wie.

Ps. Droga z Sochaczewa do Rybna to ponad 10km. Cudem jest samo w sobie to, że przeszłam taką trasę. Że dotarłam


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz