sobota, 10 marca 2018

Polegiwam

Zmógł mnie jakiś miazmat. Licho wi co? Doktorek prorokował gorączkę itd a tu lipa. Na wszelki wypadek przepisał antybiotyk. Zalecił poić się malinkami i zalegać do wtorku.
A zaczęło się niewinnie. Kichadłem. Kręceniem w nochu a potem po pracy totalnie mnie ścięło z nóg. Skądinąd lajtowo wirusa przechodzę. Chyba to skutek picia czystka bezustannie.
Podejrzewałam że mnie coś dopadnie, boć trońkę się szlajałam po mieście a i u koleżanki grypa w domu.
No i tak się ma sytuacja. W teorii człek chory a w praktyce musi jednak coś podziałać. A to sagany pozmywać bo już wychodzą ze zlewu, a to jakąś zupinę machnąć, kuchenkę, lodówkę przetrzeć. I podaczka. Z lekka mnie nerw trafia bo obie panie niechętne do jakiejkolwiek współpracy. 

 Genialna w swych poczynaniach ciotka ma ustalony termin operacji na za 2 tygodnie i żadnego zabezpieczenia logistycznego. Zero. Nul.  matka na początku kwietnia ma trmin operacji drugiego oka. Będzie wesoło.  jedna będzie potrzebowała pomocy po operacji. Wszelkiej. Łącznie z podnoszeniem. O zmianie opatrunków, zakupach, gotowaniu itp nie wspominam. Druga  zero schylania, dźwigania czegokolwiek.  trońkę to koliduje. Także ze względu na te 80-lat maci.
Ja chwilowo  mam dystans. Bo mogę. A co dalej?
Mam moralny i nie tylko dylemat. o ile mogę zmieniać opatrunki, zakupy jakieś zrobić, ugotować, o tyle targać jej nie będę. Z drugiej strony matka. No cóż. Obie plagi trzeba będzie zapuszkować w Otwocku i dojeżdżać do pracy. Przynajmniej przez czas jakiś. Bój się ciotko. Lekko nie będzie.


Ewentualnie córunię na te roboty oddeleguję. Ostatecznie siedzi w domu i co chwila ma za złe.  
Pożyjem. Zobaczym.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz