poniedziałek, 30 kwietnia 2018

To są zera. Mniej niż zera

Przed chwilą obejrzałam film. VAXXED, Zaszczepieni, Wyszczepieni. Różne ma tytuły.

Wnioski po obejrzeniu są porażające.  w zasadzie wszystko co niżej napiszę to luźne cytaty naukowców.

1. Producenci szczepionek nie ponoszą żadnej odpowiedzialności prawnej. Cały ciężar spoczywa na państwie. Czy wyobrażacie sobie proces i odszkodowania płacone chorym, w tym przypadku chorym na autyzm poszczepienny, gdy np w samych stanach zjednoczonych diagnozuje się rocznie milion nowych przypadków? a przeciętne odszkodowanie za to wynosi 5 mln bagsów.

2. Szczepionki nie są traktowane jako leki i w związku z tym nie są tak dokładnie badane. Nie robi się oficjalnie testów z placebo. Jakby nie było, wystarczą same wyniki badań i odczyny u zupełnie zdrowych dzieci do momentu zaszczepienia.

3. Te szczepionki to MMR i DTP. Nieoficjalne dane mówią, że odra w pakiecie ze świnką,  różyczką jest powodem autyzmu. Pojedynczo podane powyżej 3 roku życia zmniejszają prawdopodobieństwo zachorowania. ale nie likwidują. To samo jest z DTP.

4. Przeprowadzone wyliczenia prognozują, że w 2032 roku połowa dzieci będzie miała autyzm, w tym 80 procent chłopców.

Obejrzyjcie. A potem podejmijcie decyzję. Tym razem świadomie.

Znacie mnie nie od dziś. Szurnięta, nawiedzona w pewnych kwestiach. Czasem upierdliwa, nudna, agresywna. Ale o jedno zawsze dbałam. Musiałam mieć 1000 procent pewności, że prowadzę na szczepienie zdrowe dziecko. ile ja się naodbierałam telefonów z przychodni, ile wezwań? Gróźb. A to było w latach 80-tych i 90-tych. Właśnie dziś dostałam buziaka w podziękowaniu od córki gdy przeczytała te monity i ponaglenia. Warto czasem wypiąć się na system.
Czy to w czymś pomogło? z pewnością, choć nop-y miało każde z moich dzieci. a autyzm, jakieś spektrum, z pewnością ja i 2 młodszych dzieciaków.

I jeszcze jedno. Szczepionki przeciw polio. Zadbajcie żeby to były martwe bakterie. Zaszczepienie żywymi powoduje, że zdrowe dziecko czy dorosły zaraża od 8 tygodni do w skrajnym przypadku, 7 lat. Niezwykle to niebezpieczne dla noworodków i niemowląt.

Policzyłam

Wkurwiona na sytuację dzieci w związku ze szczepieniami sięgnęłam po moją książeczkę zdrowia.

Pierwsze szczepienie miałam w piątej dobie życia w dniu wypisu.

W zasadzie niewiele się w niej znajduje poza kartkami z potwierdzeniami szczepień.
Circa dostałam ich ok 30-tu.

W pierwszym roku życia - 2
W drugim -  8. Niektóre z dnia na dzień.
W trzecim - 6
W czwartym - 1
W piątym - 3
W szóstym - 1
W siódmym - 3
W ósmym - 1

Sądzę, że było ich dużo więcej. Bez wpisów do książeczki ale z pewnością były w karcie.

Jakim prawem????

niedziela, 29 kwietnia 2018

Foto z drogi

Albowiem chwila odpoczynku jest całkiem fajna. Lubię ten mój poorany dziób 😀


Ruiny sochaczewskie

Łodródecek skromniutki taki na skarpie za kościołem w Sochaczewie

Niom...a za nami już kawałek z Sochaczewa przez Kąty

Kawałek rodziny pokrowców

Żdżary, Żdżary a mi się od razu skojarzyły z zawołaniem wojów Bolkowych (rodowe) - Zdary! Zdary!

Staruszek franciszkanin. Misjonarz min w Zambii. Znajomy wielu świętych.

Wlotówa do siosterek

Nasz Rubikon 😁

Raciczki odłogiem w upojnej woni kwiecia i świń

Dojdę? Nie dojdę? Dojdę!

No i macie mnie 🤣

Jabłonka szaleje


Pierwsza

Mam i używam. 9 dni wolnego ciurkiem.a zaczęło się fejsem.
Wyskoczyła mi stronka. Nic specjalnego. Wpisz intencję i wyślij. Ciekawe! Klikam dalej- Zgromadzenie Sióstr Miłosierdzia Bożego. Coś Wam mówi? Odklikała mi się w głowie Faustyna.
Ciągnę wątek dalej. Otwieram stronę główną i takie ciepełko, delikatna radość mnie ogarnia. Czytam, szukam info. Hm... Niedaleko Sochaczewa a więc w zasięgu.
Sprawdzam komunikację z Sochaczewa do Nich i lipa. Nic poza busem szkolnym w tygodniu.
Paczę na mapę - blisko. A jak blisko to idę.
I tak ruszyłam w pierwszą tegoroczną pielgrzymkę.
Sochaczew jak Sochaczew. Miasto z rynkiem. Ruiny zamku nad rzeką. Ma 800 lat z okładem. jeden z Ziemowitów je założył.
Ustaliwszy azymut per pedes przez most ruszyłyśmy.
Najpierw Kąty. Ciągnęły się jak guma z gaci. Próby złapania stopa kończyły się fiaskiem. Hm...setki samochodów i nikt? Nic? Hm...oj Panie, coś tu mieszasz :)
Dolazłyśmy do 50-tki. Dolazłyśmy do Żdżarów. I leziem.
Pole, dom, sad, pole, dom, sad, pole, dom, pole, pole. Zero łąk. Co najwyżej jakieś nieużytki. I zero ludzia luzem. Wszystko w swych mechanicznych rumakach gna. I nikt na stopa się nie zatrzymuje.
Złość minęła. Zaczęło mnie to bawić.
Idziem, idziem, idziem.
Pogoda cudna. Słoneczko, wiaterek, skowronki śpiewają. Woń kwiecia miesza się ze smrodkiem gnojówki. Z upojnym inacze aromatem chlewni.
Leziem.
Gadamy o tym i o tamtym. mówię Młądej - oj, siostry już wiedzą że idziemy. Młąda najpierw zdziwiona, że jak to szybko przechodzi nad tym do porządku dziennego, bo mać zna.
Co jakiś czas robiem przerwy. Na pisiu, kanapeczkę, siku. I dalej leziem, choć po każdym postoju coraz trudniej wstać i dłużej trwa rozruszanie raciczek. Ale to jak z porodem - nie cofniesz się do punktu wyjścia. Leziem.
Z Sochaczewa wyruszyłyśmy o 11-tej a tu już 14-ta i końca nie widać. Uhhhh....leziem
W końcu jakaś zmiana. We mnie. Delikatna radość mnie ogarnia. Z dala widać drzewa, wśród nich budynki. Ale to jeszcze nie Zgromadzenie. W końcu jest - cmentarz. Jeden z punktów orientacyjnych. Na lewo od niego powinien być cel. Jesteśmy  Rybnie.
Dochodzimy do krzyżówki, rozglądamy się. Jest. Tablica . Dyskretne umieszczona na ogrodzeniu.
Wewnętrzną, krótką drogą po prawej mijamy kilka kamperów - noclegowni, dla pielgrzymów. W głębi po lewej ładny, piętrowy budyneczek. to tu mieszkają siostry. Środkiem małego podjazdu strzela lipa z posągiem Jezu Krysta. na pieńkach stoi miska, wiadro z wodą, mydło do obmycia się.
Najpierw witam Pana domu, potem ablucja. Siadam na stopniach ganku z Młądą. Już, już coś ma wybuchnąć. Zmęczona, może rozczarowana skromnością otoczenia.
Wchodzę do środka. Po lewej szafeczki z obrazeczkami, książkami. Do wzięcia dla chcących i słodki poczęstunek. Po lewej ławka do przycupnięcia. A w głębi krata z koszyczkiem na intencje modlitewne.
Szur, szur...zasłona się odsuwa, krata się otwiera. Wychodzi siostra. Biała suknia, czerwony welon. Witam się. Zaczynam nawijać coś nieskładnie, Ona się śmieje. W końcu łup. Padłyśmy sobie w objęcia. Oj siostro, nigdy nie widziana, czemu jesteś mi tak bliska?
Siadamy na ławeczce, gadamy. chwila  oddechu. galopada myśli. i jakiś dźwięk - co to?
Siostra się podnosi, zaprasza na modlitwę.
Kaplica malutka. Ławki dla nas oddzielone kratą od sióstr. Trzy założycielki w ostatnich ławkach. Nowicjat z przodu.
W trakcie uśmiecham się do dziewcząt. Wszystkie zaangażowane. Charaktery jak na dłoni. Jedna w radości i zapatrzeniu, inna surowa, krytyczna, jeszcze inna nieśmiała. Każda inna a wszystkie połączone Jednym.
Koniec modlitw. Wychodzimy.  w końcu zaskoczyłam.
Mam Cię Jezu! To temu  szlajanko, to temu bez sotpa, bo chciałeś bym dotarła na 15-tą. Och Ty! :)

Wszystko pięknie i ładnie, tylko jak do choroby wrócić do domu? We wsiowym kebabie chłopaki rozwiały opary nadziei. Wracamy. Zero stresu. Opoka spokoju jestem. mimo perspektywy nocnej wędrówki.
Stanęłam przed kościołem. Na froncie Jezus z kulą ziemską. Chyba. Bom ślepa.
Staję i mówię o Niego:
- weź no się nie wygłupiaj. Zobacz. Żadnej komunikacji, nic. Jak mam wrócić do domu?
W tej samej chwili słyszę jak do skrzyżowania coś jedzie. Coś co ma moc. Widzę. Płaska furka. zahamowała. Stanęła. Ja galopem:
- jedzie pan do Sochaczewa albo na Warszawę?
- do Sochaczewa
- podrzuci nas pan?
- podrzuci
I tak wypasioną furką zajechałyśmy pod dworzec.
I tak przypadkiem spotkałyśmy feanciszkanina, z którym ubiłam dil.

Dziś jakby kto nie wiedział w Niepokalanowie będzie imprezka ;)

A On prowadzi jak chce bo lepiej wie.

Ps. Droga z Sochaczewa do Rybna to ponad 10km. Cudem jest samo w sobie to, że przeszłam taką trasę. Że dotarłam


środa, 25 kwietnia 2018

Alfie Evans

W Liverpoolu trwa nierówna walka pomiędzy sądem a milionami już wspomagających duchowo, rodzicami, rządem Włoskim, Franciszkiem a przede wszystkim rodzicami . Walka o malca. walka o życie. Albowiem wyrok brzmi - zabić!
Chłopczyk -23 miesiące - po infekcji płucnej zapadł na nieznaną chorobę. Jest w śpiączce. To tak króciutko.
Sytuacja jest taka - sąd nakazał odłączenie chłopca od aparatury podtrzymującej życie. Rodzice sami reanimowali dziecko.
Ostatecznie podano mu tlen i nieco wody. od ponad  doby nie otrzymuje posiłków.
Wraz, w tej chwili zabrali mu nawet maskę z tlenem.

Nie mogę tego zrozumieć. to nie do pojęcia.


wtorek, 24 kwietnia 2018

Wszystko jest po coś.

Od pytania o środki do życia - własne - Młąda zionie nienawiścią do mnie. Wyrzucenie ze znajomych na fb raczej symboliczne i niebolesne.
W każdym razie jestem Ta, Ona.
O wszystko obwiniana przez obie.
Mać w pełnej mobilizacji bo trzyma front z Młądą i wydaje dyspozycje. Co należy robić. Np mam natentychmiast kończyć peanie bo ona chce się kąpać.

Jakoś mnie nie bawi uczestniczenie w tey szopce i planuję przeprowadzkę. Czyli szukam kąta za nieduże pieniążki ew coś w zamian za pilnowanie.


poniedziałek, 23 kwietnia 2018

Emocjonalnie?

Po ostatnich wydarzeniach w domu przestałam się czuć jak u siebie. Nie widzę tu przyszłości. To tyle na teraz.

Gdy wstaje świt

Może te moje wschody nie są nadzwyczaj malownicze,  ale moje.  nie mam okien sąsiadów naprzeciw ani betonu. Firanek i zasłonek też. Lubię gdy zielone  zagląda mi w okna. ptaszory od dawna śpiewają w wielu tonacjach. Tylko gawrony swoim krakaniem tworzą dysonans.
Zaczyna się nowy tydzień.
Otwiera się nowy czas a z nim pewna niepewność.
Czy przedłużą umowę?
Czy dostanę te 3 dni urlopu by mieć dłuuuuuugi weekend?
Zmęczona jestem i tyle a muszę chwile odpoczynku wyrywać pazurami jak np wczorajszą niedzielę. zapowiedziałam, że jest moja i jak nigdy mać co chwilę wpadała, że trzeba to  to i to jeszcze zrobić. uprzejmie odsyłałam do wnuczki. 
A Młąda po kolejnym pytaniu - z czego i gdzie będziesz żyła, strzeliła focha.  co jakiś czas  wyskakuje z jazgotem i wypominkami. Jaka to ja okropna, jak ją poniewieram, wyzywam. Fakt, czasem mi coś wyleci gdy widzę jak całymi dniami siedzi na doopie i wielki problem ma by wyjść z psami. Gdy ustawia i musztruje mać, gdy przypiredziela się o drobiazgi, gdy prubuje mnie sobie podpoządkować.
A w domu chwilowo menu z pawiaka. chleb i cebula.  bo nie styka.  przeżyjemy. jeszcze są zapasy w szafce tylko nie ma chętnych do poszukania i ugotowania. a mi to wisi. mam obiady w pracy.




niedziela, 22 kwietnia 2018

Dobre dnie

Fajniusio się zrobiło na zewnątrz to i w człeku coś dobrego zaczyna grać. Zasługa słonecznych witaminek?
Balkon uprzątnięty, w kuchni do ogarnięcia ostatnia szafka. Jedna ubyła ze ściany, albowiem śruba wypadła. I mam nieodparte wrażenie, że znów czas na odświeżenie pokoiku i kuchni. o łazience nie wspominam ani o drzwiach, bo ręce opadają. Zobaczymy co się uda w ramach posiadanych finansów.
Niebawem minie rok pracy. Jak ten czas leci???? Pytałam ministra czy jak będzie z pracą/umową - chyba przedłużymy. Taaaa...z jakoś na chyba zmienię Mu ksywkę.
I czegoś nie rozumiem, może to efekt zawieszenia w domu, może charakter - mam zdanie, że w pracy to się pracuje. Za coś a nie za bycie bierze pieniądze. A tu to ręce mi czasem opadają. Ale i tak jest lepiej. Zdecydowanie.
W domu ułatwiłam sobie pranie. Wstawiam pralkę do wanny i woda  czy po praniu czy z odwirowania spływa do wanny. Nie muszę targać wiader. Szybko na to wpadłam? 🤣

piątek, 20 kwietnia 2018

Przekierowanie

Kiedy koleżanka wkurw....mnie na maksa codziennym spóźnianiem się do pracy, postanowiłam pokochać ten fakt. No bo co innego po wielu pogaduszkach i sugestiach. Gdy po roku pokochałam, znów jestem w szoku. Przychodzi punktualnie. Co jak co ale powód musi być i jest. Strach.
Kiedy czytam wsiowe blogi o tym jak rozkwita ziemia wiosną, o sadzeniu, remontach itd, to aż mnie skręca z tęsknoty za zapachem ziemi, za darciem dziobów ptakami, za nieodległym muczeniem krów, za wonią dymu z kuchni, pieca, ogniska.
Więc zamiast tęsknić i żyć we frustracji odugorowałam balkon, zlew. A tera pranie prawie Franią.
A żeby energia nie zdechła lecim zieloną herbaciną.

wtorek, 17 kwietnia 2018

Przychodzi baba do lekarza

A konkretnie na SOR
- o! pani już miała 3 razy mierzone ciśnienie. Kolejnego nie będzie
- ale ja przed chwilą dopiero przyszłam!


poniedziałek, 16 kwietnia 2018

Iczing

Jak Rubikon, jak Odrę, przekroczenie ścieku w Morysinie miało znamienne skutki. Pękło mi coś środkiem i się rozlało. Lazłam i łykałam łzy pełna rozżalenia na ten kurewski los gdzie na nikogo nie można liczyć.
Mać środkiem nocy gadała z ciotką, coś tam Młąda dołączyła. Coś piąte przez dziesiąte dochodziło do mnie.
Rano informacja Matką - ciotka se złamała nogę. Nie że upadła. Nic z tych rzeczy. Złamała się pod endoprotezą. Tak o!
Z relacji matki: Że pretensję miała, że o północy nie dokonała teleportu do niej, że zostawiliśmy człowieka w potrzebę.
Zagotowało się we mnie! Gdybym ja zaczęła pisać o stosunku jej do potrzeb innych ludzi to.... O jej stosunku do ludzi, do rodziny. Krótko - wraca co innym dała  i wcale mi jej nie żal.
I tylko tak na trzeźwo rozważam,  co dalej? Gips od stopy do pasa. to pewne. Dom? Wykluczone. Szpital? Bardzo możliwe. A co dalej? Nie obchodzi mnie.
Miała wybór - dokonała go na swój jedyny debilny sposób.

niedziela, 15 kwietnia 2018

3:1

Tak. W ciągu roku pękły mi na doopsku trzy, 3, TRZY pary spodni. Tak elegancko,  na linii talia - okolice bikini. Tuż przy szwie od zadniej strony.
uroki pracy w pralni. Naszej pralni.
Kucnij, powstań i skłon. Wymachy-delikatne kończyn dolnych wskazane przy zamykaniu szuflad.
Wymachy z ręcami w górze przy jednoczesnej gimnastyce nadgarstków i palców. Przy wiezaniu prania i jednocześnie martwy ciąg. Plus inne. ruch posuwisty ramion - pacz żelazko - opanowany do  perfekcji.
Praca na tarze opanowana. Zabytek w dodatku.
W zasadzie mamy areobik. I jeszcze za to płacą.

Jedynie czego brak to świeżego powietrza.
Az że przy otwartych oknach nawiew mamy prosto z jezdni. dwa że zawiesina chloru, proszków i sztucznych aromatów plus opary z magla i spod żelazka do najfajniejszych nie należą. w sumie poza kasą bilans wychodzi na zero. pod względem zdrowotności. więc zmykam zaraz nad rzekę po łyk świeżego powietrza.


czwartek, 12 kwietnia 2018

środa, 11 kwietnia 2018

Zakonnie nie jest strasznie, wręcz pzeciwnie.

Lubię sobie czasem pooglądać ojczenaszów. Jest ich trochę. I tak paczę na nich, paczę i se myślę: Ciebie nie znam, ty dobrze wyglądasz, tobie z oczu dobrze patrzy itd
Bo to wicie, jak ze znajomymi. Jednych lubisz bardziej, innych mniej. Jednych cenisz za wiek  wiedzę, innych za profesjonalizm, na innych z przyjemnością zawieszasz oko - baba się w środku odzywa, inni rozśmieszają. jeszcze inni rozczulają delikatnością i pewnym speszeniem w obecności bab. A ja to chyba jestem dla nich z kosmosu. Nawijam jak katarynka nie licząc się z tym, że to zakonnicy. Mają ci niektórzy ze mną, oj mają :)
I choć czasem jest trudno, to z pewnością to moje miejsce. Z ojcem "a jakoś", ze Strusiem, z taką przejedną sukienką i wogle. Z ojcem co wyciąąąga i przeciąąąga melodyjnie wyrazy.  . Z ogrodem za płotem, z kotami naszymi, z roześmianym proboszczykiem i całą ekipą. Pomimo i nawet za. :)
Lubię przesrary kamienny mega wielki zlew, magiel co czasem huknie, komodę przepaścistą i  obrazeczki święte i krucyfiks.
Poranną kawę i pogaduchy. I zupełnie  świeckie salwy śmiechu, które  pewnie ojcaszków przyprawiają o zakłopotanie.
Jak mi tu? Jak w domu niemal.

I gdyby kiedyś dawno temu ktoś mi powiedział, że można i tak żyć, to pewnie latała bym od dawna w czarnej kiecce.
Kurde, bez sensu to deko.

Dzieje się

W końcu z opóźnieniem, ale jednak, złożyłam wniosek o nowy dowód.
Wykonałam rozdział, na co moje i innych.
Przeszłam na emeryturę od zajęć domowych. Ew robię to na co mam chęć.
Dzielę na konieczne. Czas do wykorzystania dla mnie i moje rzeczy.
Dom zwaliłam Młądej na głowę.
A w domu wymiana rur. Więc ma co robić.
Oczywiście przepychanki słowne utarczki i skoki ciśnienia. Trudno się żyje razem staruszkom, autystykom i mi. To mi składa się na depresję, zapominanie, niewydolności różne. Ogólnie same popaprańce.
Rozmowa z ulubionym jezuitą- nie ma sprawiedliwości na tym świece. Nigdzie. Absolutnie. To moje wnioski. I drugie - nie prosić Boga o nic, bo jak da, to w pięty pójdzie.

W pracy dzieje się również. Wielopłaszczyznowo, ale to zostaje między nami.

poniedziałek, 9 kwietnia 2018

Przelewanie

W sobotę, po kolejnym córowym tekście, jaka to a zła i okrutna, postanowiłam wykonać reset i przewietrzyć się nieco. Widać to w poprzednim poście, gdzie groch z kapustą. Żadnej chronologii. Ale nie mam cierpliwości do lapka a do ludzi to już wcale.
Sobotę zdeptałam konkretnie. Nabywszy papier wymowny i pampersy dla maci, zaczęłam szukać butów dla siebie. Gdzie ja rozum miałam, że targałam te 18 rolek po 4 warstwy? No gdzie?butów nie kupiłam. Nawet u Lasockiego totalna pustynia da mnie.
zgubiwszy wszelką logikę polazłam na bio. Tfu! Może się kiedy odnajdzie albo i nie, bo coraz częściej myślę - na huk męczyć sobą innych i siebie.
Chyba nie tylko ja tak mam. na bloku obok i w okolicy wieczorem akcja ratowania samobójczyni. brawo negocjator.   w każdym razie wiadomo, że dach w bloku to kiepska sprawa.
A w niedzielę wylogowałam się z rodziny na cały dzień. Przez Kabaty autobusem dotarłam do Wilanowa. Planowane duszne sprawy odpłynęły w siną dal.
Niedziela jakby nie zdążyła się skończyć albowiem matunia pochlipując żałośnie usiłowała przed północą krople sobie zapuszczać. Młąda grzecznie odpowiadała. Mać dalej swoje. Sen poszedł się ..... Wpadłam do pokoju. zakropiłam, pognałam dać. Młoda zjeb dostała.  usiłuję zasnąć. Coś o 2:30 padłam. 3:30 sruuuu  babelot wbija się do kuchni łomocząc stołkiem.  bo kufa kot w przedpokoju na podłodze nie może dać. Trzeba mu udostępnić moje łóżko. Wstałam, popatrzyłam średnio przytomnie, ciśnienie mi nawet nie skoczyło. Wysyłam do łóżka, zamykam drzwi a tu kwik. Włożyła palce w drzwi a ja niechcący przycięłam je. Znów chlipanie, palce w usta. No i oczywiście ja samo zło.  złośliwie przypomniałam jak dziesiątki razy   przytrzaskiwała dzieciakom palce i jakoś cyrku nie robiły.  zuo jestem. Samo zuo.
 terą leży obok mnie po zakropleniu kropli  opowiada swoje koszmarne sny.

czwartek, 5 kwietnia 2018

Zmiana

To, że ploty jak w każdej pracy - to norma. Robić z siebie ofiarę losu - można, czemu nie? Spóźniać się notorycznie. Można, bo ma się plecki. Czasem jest śmiesznie, czasem strasznie gdy okazuje się, że zrobiłam coś czego nie zrobiłam. Czasem ktoś na tyle " dobrego " newsa puści, że wszyscy jak za pociągnięciem sznurka się odwracają. a najczęściej, że cokolwiek by nie mówić i tak zostanie przekręcone.
Generalnie wesoło inaczej jest wejść w zżyte środowisko, gdzie niechcący rozwalasz jakieś układy  których nawet nie wiesz.

środa, 4 kwietnia 2018

Taki stan

Babelot zalogowany w szpitalu. Akcja logowania dokładnie taka sama jak poprzednio. Inne rekwizyty i osoba towarzysząca.
Ciotka zalogowana i wylogowana ze szpitala. Pan Rysio pomaga.
Deklaracja matki, że z Otwockiem koniec, do obserwacji. W każdym razie przez najbliższy miesiąc nie do wyjęcia.
Życie pokaże ciąg dalszy.
A ja w końcu może sobą trafię do lekarza, bo coś nie bardzo.
Póki co popijam herbatkę z igliwia i dobrze mi z tym.

wtorek, 3 kwietnia 2018

Pobudka!

Spałam sobie. Grzecznie. We własnym łóżeczku. Po kąpieli i pogaduchach nocnych, które przeciągnęły się do północka.
Spałam do 2:36.
Tlf - gdzie moje ubrania?  O_O
      - o co chodzi?
      - zabrałaś mi moje ubrania a ja wybieram się do szpitala.
Ok. Trybię. Ta torba z ciuchami babci to nie babci tylko onej.
? Do szpitala? O ta pora?
- a ty wiesz, że ja do pracy idę i bym chciała pospać?
Nadaje dalej.

Chyba miła nie byłam.

poniedziałek, 2 kwietnia 2018

Ales klar

Spakowała się bez banana. Przymus to nie radość. Tłumaczę - czasem trzeba robić coś co nie jest fajne ale konieczne.
Aczkolwiek w przypadku Młądej pakowanie jej w chory układ nie jest najszczęśliwszym pomysłem. Autyzm. tyle.na pocieszkę i dla własnej wygody nakazałam zabranie Alaski. Najmniejsza, karna. Względnie cicha.
Spakowałam wózek już na luzie, że się udało, że pierwszy punkt będzie z głowy.
Dojechały. Doszły.weszły.
I miast przywitać się,  ciotka wyskakuje z pytaniem - co tu robi pies? Kto mi pozwolił go tu przywieźć?
Ja oczy jak talerze, bo wicie, zatkało mnie. Działka wspólna. Ostatecznie mogła spać w starym domu. Jeszcze spokojnie tłumaczę, pytam, chcę się dogadać. Nic, zero, nul. Ciśnienie rośnie, atmosfera gęstnieje.
 Dziadzio Rysio w szoku, moja matka stoi w szoku a ta rja już rozdziawia jak niegdyś. No kufa! Łaskie mi robi, że będę się nią zajmować? Że Młąda? A wszystko to nim zdążyłam się przywitać.
No krótki mam ci loncik, krótki.
- o nie! Twoich wrzasków to ja się jż  nasłuchałam. Więcej nie będę!- zbieraj manele, wracamy do domu - Młąda się ogarnia.
- mamo, jedziesz na operację czy nie? chcesz patrzeć normalnie czy poświęcisz wzrok siostrze?   -  złe we mnie wstąpiło.
mać wręcza mi torbę z rzeczami do prania. Ok. rozumiem.
Dyrdamy wespół-zespół na przystanek i skowronki mi w doopie latają, że uwolniłam się od jędzy. Że Młądej nie zostawiłam na pastwę. Serio!!!!
Gadam z matką telefonem. ta spierdziela na dwór bo siostrzyca na czterech wypełzła z łóżka, żeby podsłuchiwać. okazało się, że dziadzio Rysio  pognał na  rowerku za nami, żeby nas zaprosić do siebie. matka też dziś ma przyjechać, jutro wizyta u lekarza. dziadzio w szoku. matka na wkurwie . ja luz.

A ja jeszcze rano kolejny az namawiałam ją do przyjazdu do nas. bo cieplej, łatwiej, wygodniej.

Mi z pewnością, a jak jej? wali mnie to już!


Bida

I jak takimi rękoma cokolwiek robić?
Każdy kontakt z wodą - warszawską - zaognia stan. każdy kontakt z chemią  nasila objawy skórne.
Naskórek pęka, powstają ranki, pęcherze, bąble.

Taka sytuacja 😞

Polewa

Już wczoraj niedziela zapowiadała lanie. Mokro, wietrznie, a przed nami droga.
Siedzę i się zastanawiam, czemu taka skwaszona od rana jestem, bo istotnych powodów o poranku brak. Ciepło, kawusia, dymek itd.
może, że jakoś tak niefajnie porobiło się i z dzieciakami. Pierworodna na gorzkich żalach bezustannych do mnie. Nie życzy sobie kontaktu do odwołania. Młody gdym zmęczona odebrała tlf, uznał żem nie w humorze i wypiął się. A święta nie takie jak kiedyś. Tyle tylko, że zakupki pokarmowe zrobione. Bez kościoła, święconki, bo i połamało mnie solidnie a wykłócać się i prowadzić wielogodzinne wykłady do Młodej o świętach, nie mam siły. Ma swoje przekonania odnośnie wiary, kk itd. Wiele z tego rozumiem. Bezustanna ofiara w setkach tysięcy kościołów na całym świecie po kilka razy dziennie - to boli. Ją. Hostia to dla Niej kanibalizm.
Ale zostawmy już  i Święta Wielkiej Nocy i KK w spokoju.

Od jakiegoś czasu zastanawia mnie jedna rzecz. Może to jest tylko sprawa mojego otoczenia, rodziny? Wszechogarniający brak miłości. Bo że miłość w przeróżnych jej odmianach istnieje to oczywista. Ale...
Kocham i współczuję więc życzę ci jak najgorzej. skąd to przypuszczenie? a  choćby z różnych zezwierzęconych profili. Kocham pokrzywdzone zwierzę - sprawcy życzę wszystkiego co najgorsze.
Dalej - masz inne zdanie, może nie jest ktoś tak lotny umysłowo - sp...debilu. To takie oczywiste. I ta szala. Z jednej strony ten mądry z drugiej głupek. Patrząc na miłość na obu, gdzie przeważy?
Kochamy i tę miłość hermetycznie zamykamy w sercach, domach. Nie potrafimy się nią dzielić. Nie potrafimy mówić.   nie chcemy jej dawać.
Zostawmy to.
Miłość jako emisja, jako stan, jako pewna forma energii istnieje. To fakt. Co z nią? Zakładając  - słusznie - jej eteryczną formę, nawet odrzwia pancerne nie przeszkodzą jej w uwolnieniu się. Przenikaniu. Gdzie ona?
Zostawmy to.

Najszło mnie wczoraj na jutubstwo. Albowiem to co interesuje moją progeniturę chciałabym poznać i zrozumieć. Więc żeby oderwać Młądą od filmów o poszukiwaczach duchów a trafić w jej zainteresowania - mniej więcej - odpaliłam ilmik z e Swerdlowem czy cóś.  dokładnie nie wiem kim jest ten pan. Mistyk, jasnowidz?   rzeczy o których mówi, są ze wszech miar interesujące, ba , także mocno kontrowersyjne. I tak z filmu na film trafiłam na wypowiedź jego pzyjaciela. Staruszka. Włoch, który kilkadziesiąt lat temu miał konakt z kosmitami.  i teraz zaczyna się robić ciekawie. Opowiada ten pan, że niegdyś, w zamierzchłych czasach, oni kosmici, a cokolwiek by nie mówić my też nim jesteśmy, przylatywali na ziemie. Skrótem - pomagali nam w rozwoju, otaczali opieką a w zamian, miłość  wykorzystywali jako formę energii, dzięki której żyli. Wątek toczy się dalej, ale to rzecz mniej istotna. Kto chce wierzyć uwierzy, kto chce pzemyśleć - przemyśli. Mnie nie decydować.
W każdym razie żyjemy w XXI wieku i wiedza, kontakt międzyludzki dzięki przekaźnikom jest.

Teorii na temat przybyszy z kosmosu jest od cholery. Zaczynając od Anunaki, wydobywanie złota, szaraków, gadów i innych butów poprzez swojskiego Borutę, bogów hinduskich, japońskich, wierzenia pierwotne, trolle, elfy, anieli i co tam chcecie - do wyboru, do koloru. Poskładać tego w żaden racjonalny sposób nie sposób. Przyspawać się do jednego z klapkami na oczach jak koń. Można. tylko co z naszym umysłem. Co z nauką Jezusa - "wszystko badajcie, a co dobre zachowujcie".mamy szukać, dociekać, uczyć się, rozwijać.
Czy rozwojem jest suto zastawiony stół? czy  to tradycja i święto obżarstwa po poście i wstrzemięźliwości? 
Jak to jest, że żarcie w przeróżnych odmianach ma nas uwznioślić? Ktoś to ogarnia?



niedziela, 1 kwietnia 2018

Zaplanowane życie

Jutro powinnam z Młądą zalogować się w Otwocku i tam Ją pozostawić. Na pastwę ciotki i pieca.
Powrócić, i do roboty w oczekiwaniu na mać, albowiem musi się zalogować do lekarza by dostać zgodę na operację kolejnego oka. Musi się zgłosić do szpitala 4-tego. Manele w podskokach i z bananem na twarzy doniosę.
W tzw międzyczasie będę umierać ze strachu czy Młąda paląc w piecu c.o. wysadziła dom w pireneje czy nie. Czy stosuje antybiotyk na ręce? CZy unika jakiejkolwiek chemii? Czy....
Oczywiście muszę zostawić trochę mojej magnackiej fortuny na przeżycie dla obu. Resztka na wymianę dowodu i coś do saganów. I znów będę pusta.
A w przyszłym tygodniu czeka mnie wymiana rur. Więc opróżnianie szafek. wynoszenie ich z kuchni.
Odbiór matki ze szpitala-nawiasem mówiąc i codzienne wizyty.
Potem 4 razy  na dobę zakraplanie oczu. Ups....krople trzeba wykupić więc dowód odchodzi w bliżej nieokreśloną przyszłość. A pod koniec pierwszej dekady kwietnia zawlec matkę z nabojem do Otwocka.
Pracować też trzeba.
Psy cholera też się same nie wyprowadzą.

Skończy się jak poprzednio padaczką czy nie?
Proszę obstawiać 🤣

Czyli od po 10-tego będę do połowy maja sama.