cotygodniowa kopertka z urobkiem wyciągnięta. Pytam młodej bo to w końcu jej kasa, co będzie jadła, na co ma chęć.
w drodze do sklepu przypomniałam sobie że mam miesięczny więc nie muszę przepłacać o okolicznych sklepach. Lala do domu, ja do tramwaju no i namawianie się z młodą.
- co byś?
- kup mi pomarańczę, jedną.
no kochana. Na tydzień żarcia że szok!
- co jeszcze?
- śmietanę gęstą do ryżu z jabłkami
- co jeszcze? Zagrodowego kupię
- nie szkoda ci zwierzątek?
- szkoda. Ale jestem mięsożerne. I muszę czasem.
dojechałam na bazar. Obczaiłam przecenione, niecudne a dobre papryki, kilka innych warzyw na leczo wege. W znajomej budzie zagrodowego, w rybnej świeżą makrelę i dopadłam stragan z surówkami. No tak mam. Muszę do wszystkiego mieć surowe. Duuużo.
najpierw skromnie pół pojemniczka tej, trochę tamtej surówki. A ty kobita dostawia kolejne. A kolejka za mną się tworzy. Tu pakuję, tu ślinotoku dostaję, w głowie przeliczam koszt warzyw, prądu, czasu. Pierdzielę. Szaleję. Decyzja zapadła. Biere z selerem, z czerwoną kapustą na ostro, z porew, wielowarzywną, buraczki i cóś jeszcze. 20 zeta pękło i 7 pojemniczków w torbie. Jami
a w domu normalna pańszczyzna. Samo się nie zrobi. Kurak częściowo zamarynowany czeka. Część zamrożona. Ryba oczyszczona. Koty flaki pożarły. Pokrojona w dzwonka w zamrażarce.
finał wieńczy dzieło czyli obiad pożarty. Ryż idealnie ugotowany czyli sukces. W końcu znalazłam patent na ugotowanie onego. Tak, żeby każde ziarenko było osobno. Po prostu w saganie rozgrzewam masło, wsypuję ryż, obsmażam, zalewam wodą, doprowadzam do wrzenia, stawiam na płytce, przykrywam pokrywką, zmniejszam płomień i idę w cholerę. Mój wewnętrzny zegar idealnie mówi mi kiedy znów nawiedzić kuchnię. Tak! Ryż znów wyszedł perfekcyjnie.
przylazła młoda wegetarianka. Nosem niuchnęła od progu. Pognała do kuchni. Tależ, ryż, sos, kurak..
wredna matka za plecami syczy:
- nie szkoda Ci zwierzątek?
chwila wąchania, uśmieszek pod nosem i kolejny kawałek kuraka ląduje na talerzu.
- masz kilka surówek do wyboru w lodówce
otwiera, paczy, oczy jak koła młyńskie. Wybór padł na pora.
siadła przy stole:
- dziś jem łapami!
- surówkę też?
surówkę już klasycznie.
pobiła rekord prędkości w jedzeniu. Chyba jednak na samych sokach żyć się nie da :)
w drodze do sklepu przypomniałam sobie że mam miesięczny więc nie muszę przepłacać o okolicznych sklepach. Lala do domu, ja do tramwaju no i namawianie się z młodą.
- co byś?
- kup mi pomarańczę, jedną.
no kochana. Na tydzień żarcia że szok!
- co jeszcze?
- śmietanę gęstą do ryżu z jabłkami
- co jeszcze? Zagrodowego kupię
- nie szkoda ci zwierzątek?
- szkoda. Ale jestem mięsożerne. I muszę czasem.
dojechałam na bazar. Obczaiłam przecenione, niecudne a dobre papryki, kilka innych warzyw na leczo wege. W znajomej budzie zagrodowego, w rybnej świeżą makrelę i dopadłam stragan z surówkami. No tak mam. Muszę do wszystkiego mieć surowe. Duuużo.
najpierw skromnie pół pojemniczka tej, trochę tamtej surówki. A ty kobita dostawia kolejne. A kolejka za mną się tworzy. Tu pakuję, tu ślinotoku dostaję, w głowie przeliczam koszt warzyw, prądu, czasu. Pierdzielę. Szaleję. Decyzja zapadła. Biere z selerem, z czerwoną kapustą na ostro, z porew, wielowarzywną, buraczki i cóś jeszcze. 20 zeta pękło i 7 pojemniczków w torbie. Jami
a w domu normalna pańszczyzna. Samo się nie zrobi. Kurak częściowo zamarynowany czeka. Część zamrożona. Ryba oczyszczona. Koty flaki pożarły. Pokrojona w dzwonka w zamrażarce.
finał wieńczy dzieło czyli obiad pożarty. Ryż idealnie ugotowany czyli sukces. W końcu znalazłam patent na ugotowanie onego. Tak, żeby każde ziarenko było osobno. Po prostu w saganie rozgrzewam masło, wsypuję ryż, obsmażam, zalewam wodą, doprowadzam do wrzenia, stawiam na płytce, przykrywam pokrywką, zmniejszam płomień i idę w cholerę. Mój wewnętrzny zegar idealnie mówi mi kiedy znów nawiedzić kuchnię. Tak! Ryż znów wyszedł perfekcyjnie.
przylazła młoda wegetarianka. Nosem niuchnęła od progu. Pognała do kuchni. Tależ, ryż, sos, kurak..
wredna matka za plecami syczy:
- nie szkoda Ci zwierzątek?
chwila wąchania, uśmieszek pod nosem i kolejny kawałek kuraka ląduje na talerzu.
- masz kilka surówek do wyboru w lodówce
otwiera, paczy, oczy jak koła młyńskie. Wybór padł na pora.
siadła przy stole:
- dziś jem łapami!
- surówkę też?
surówkę już klasycznie.
pobiła rekord prędkości w jedzeniu. Chyba jednak na samych sokach żyć się nie da :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz