sobota, 7 lipca 2018

Łyse opony

Dzień wstał akuracik na wycieczkę. Wiaterek, troszkę chmur. Jakoś tak w okolicach południa wydłubałyśmy się z domu. Na Kabatach szok - ni ma luda. Znaczy się są, ale tyle co kot napłakał. No i zaczęła się zabawa.
Mój bicykl prosty jak budowa cepa. Hamulec w pedałach, żadnych przerzutek. Tak chciałam. Pordzewiały, poobijany strucel. Jeździ jak marzenie.
Młądej po wyjściu z metra i przejechaniu kawałka odpadł dzynks a właściwie śruba się poluzowała i dzynks od przerzutki wypadł. Przewidując, że mogą się dziać różne rzeczy, wzięłam rękawice robocze, Młąda miała spakować klucze. Spakowała jeden i zestaw śrubokrętów. Ciut jakby mało. Dziadek nieborak stanął nad nami i wydziwia
-tyle lat żyję, ale nie widziałem żeby kobieta naprawiała rower.
Pomyślałam - no to padłbyś martwym nieboszczykiem na miejscu, bo Pierworodna remontuje samochody, strzela, rozkłada motor jak puzzle czy inne klocki a przy tym wizga seksapilem .
Przykręciłam łapą na ile się dało i jadziem. Trze. Hamulec. No cóż. Odgięłam na ile się dało. Jedziem.  w trakcie awarii i tarć czy buczenia, byłam oazą spokoju. Tafla nieporuszonej wody to ja.  ( jednak nauki Buddy nie poszły na marne.
Dotarłyśmy  do punktu A. Śniadamy. Ruszamy a tu trze  trze opona o ramę. Oczywista oczywistość. Narzędzi żaden rowerzysta nie posiada. Metodę uzdrawiania roweru opracowała Młąda - z buta w koło i na jakiś czas spokój. Dotarły my do punktu B już bez większych przygód.  punkt B czyli Park Kultury w Powsinie


Jest co zjeść  pić



Przewijak i karmnik dla mam


Są też domki do wynajęcia. Miejsce czad.

Poleżałyśmy, lody pożarłyśmy, kawę wypiłam. Jedziem. Młąda wybrała trasę. Krosową, o czym nie wiedziała rzecz jasna.   zapomniałam opisać jak Młąda jeździ. Ostrożnie. Po wo li.   ja zresztą też nie szalałam, bo trzeba oswoić rumaka, no ale bez przesady. Co chwila wjeżdżałam jej w zderzak, w locie zeskakiwałam, bo nagle się zatrzymywała. Tekst - co tak pędzisz - do roweru, należał do lepszych.
Dojechałyśmy do punktu C. Zupełnym przypadkiem. Informuję, na pętli autobusu przy Parku jest punkt naprawczy rowerów. Samoobsługowy. Trzymając ramieniem tlf i namawiając się z poTomkiem, podokręcałam co trzeba i bezawaryjnie dotarłyśmy do domu. Ale to nie koniec. O nie!
  przyczółkową skiknęłyśmy do Pałacowej a tam info, że drogi zaraz nie będzie. Bo remont czy inne atrakcyjności.
Szybka decyzja. Pałacową pod płot a potem jak się da. Ostateczne  kiedyś tam 25 października przeprawiałam się przez Wkrę z rowerem w wodzie do ramion, więc gorzej być nie może.
 lecim ścieżką przez krza, padliną jedzie, dzikiem wali, pokrzywy na chłopa. Motur za nami. Dojechały my do nieprzejezdności. Na prawo bruzdy,na  lewo droga nach ursynów. Droga w trakcie roboty.   więc drogą na zachód, jak ci osadnicy. Jedziem. Pyli, rzuca człekiem.    dojechalim do bazy. Sprzęt ciężki odpoczwa a dziadziuś go pilnuje.   droga stromo pod górę. Wymiękam. Młąda wraca zabiera bajka, ja się syzyfię.
Wlazłam na ten giewont i mówię ledwo dychając
 - odpoczniem. Tylko po drugiej stronie ulicy.
 Po drugiej stronie Młąda
 -. Odpoczniesz na rowerze. Przecież siedziz.
Niby logiczne. Oddech pawie już w normie, więc ok. Jadziem.
Gównodroga wąską, niby gładka a z poboczem żwirowym i co pińć metrów muldy, a dla debili nastawianych znaków na betonowyc klocach.  jadę.  jedzie samochód z naprzeciwka. Bydle musi mieć metr luzu z prawej. Mi zostaje pół na mojej stronie, więc deko odbijam w prawo, żeby nie zahaczyć debila, z prawej żwirek, za chwilę piiiiip mulda a tuż obok niej piiiip znak drogowy na betonowym klocku. Więc usiłuję  wjechać na muldu , po samym skosiku. I tak- przednie koło na skosiku muldy, tylne na żwirku i jak mnie zamiotło, jak pięknym lobem poleciałam przez całą szerokość ulicy, że no baja, wprost pod koła taksówki. Piiiip mulda uratowała mi życie, bo widoczna z dala wymuszała hamowanie. Ale i podstawiła mi nogę. W każdym razie bilans wyszedł na zero. Nie. Po zastanowieniu jestem bardzo na plusie. Bo opony mam łyse. zero bieżnika. Żeby było ciekawiej, pięknym ślizgiem sunęłam pod samiuśkim kościołem. I nieprawda, że jak komu w wypadku, bo to był wypadek, zleci obów, to martwy trup. Mi zleciał. Jedyne obrażenia to lekkie otarcie kolan i ciałko na kolanach w czerwone kropeczki. Nawet nic się nie podarło, nie pękło. Bom oaza spokoju. Tafla wody niewzburzonej 🤣
Pamiętam ten lot. Ciekawe doświadczenie. Zaiste. 🤣
Potem Młąda mnie usadziła i kazała odpoczywać. Życzliwi inaczej dopytywali czy wszystko ok?  no i uciekając pzed burzą, której ostatecznie nie było, dojechałyśmy metrem na Pola Mokotowske.
Wracając ze spaceru z Drabem spotkałam sąsiadkę. Ciskać się zaczęła, że znów drzwi zdemolowane.
- kobieto, wzuć na luz itd itp  tłumaczę, że to nic takiego, że to się zdarza, po co te nerwy. Bom ja oaza spokoju. Tafla nieporuszonego oceanu. Spojrzała na mnie z dziwnym uśmiechem i zamilkła. 🤣🤣🤣🤣🤣 od dziś zyskam u kolejnej osoby opinię czubka. Nic to, bom ja oaza spokoju.....🤣🤣🤣🤣🤣🤣🤣

I nie rozumiem,  nie ogarniam tego c ze mną się dzje. Żadne gnaty mnę nie bolą. Nic nic, nic, nic.  samopoczcie i wydolność lepszą niż 10 lat temu. Pierdyknęłam dziś o asfalt z mocom i god....nie bez godności własnej i  zasadzie nic. Żadnego pęknięcia, złamana.
Ktokolwiek nademną czuwa, temu wielkie dzięki. Jednocześnie informuję, że nie jestem pazerna i skromny milionik byłby akuracik na mój rozmiar. więc proszę mieć mnie w swej pamięci. OK?

Ps. Konia z rzędem temu, kto to wytłumaczy.


 -

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz