niedziela, 12 stycznia 2014

Zła "/

Z wczesnej młodości czyli lat 70-tych pamiętam, że wietnamczycy szamali na okrągło ryż. Nie sam oczywiście.
Mięso kupowali w postaci wołu. Mięsień dupny to był. Solidny, mocarny. Wkładali to do zamrażarki a na bieżące potrzeby wyciągali i wiórkowali czyli ścinali płateczki mrożonego mięsa. Żarte były z dodatkami.
Klasyka codzienna to właśnie toto z cebulą i 5-smaków.
Tylko ta cebula już nie ta i te 5 smaków nabyte w Wietnamskiej knajpie tyż inne. Bardziej anyżem gwiazdkowym jedzie.
Mi jedzie.
Bo nie przepadam za tą przyprawą.
Zbyt aromatyczna.
 Dodawali kapustę, głowiastą, skrojoną niemal w niteczki, marchew. Co jeszcze? Nie pamiętam. Na stażu byłi, skromnie żyli. Rozpustę mieli jak ktoś kontrabandę z ojczyzny im przywiózł.

Zamiast sioja sos używali z dobrym skutkiem przyprawy winiar do zup. Mieszali oną z sokiem z cytryny i chili lub pieprzem.
W onym sosie maczali mięsko z ryżem zawinięte w sałatę. Pycha :P
Maczali w nim co się dało. Cykorię na ten przykład też.

Ci jadły oryginały?
A np zjawiskową zupę z wędzonej makreli z rabarbarem. Obłęd nie do odtworzenia.

Czasem w ramach imprezy robili ichnie mięsko z grilla, czyli piekarnika. Loble było.
Czasem produkowali słodycze.
Przyglądałam się temu z rozbawieniem. Bo takiego nabożenstwa jakie oni mieli do orzechów arachidowych w syropie z cukru, nie widziałam. Nawet w Kościele :D



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz