W końcu normalna zima. Mróz i śnieg. I jakby dla pokazania że to nie zabawa rozpękł mi się piec. Ze 2 tygodnie wstecz. Kurcze, tak bezradna jak w innym momencie nie czułam się dawno.
Telefony po znajomych, rodzinie, hydraulika ch i spawaczach finalnie skończyły się tym, że zięć z kolegą zaspawali mi co trzeba, ustawili piec jak trzeba i grzechem doopki.
W rezerwie mam do odebrania praktycznie nowy piec od sąsiada przez płot, ale brak ramion mocarnych i kasy na podłączenie. Hrabia hydraulik za tę robotę rzeczy sobie 1000zł. ! Niech spada między bruzdy! I nie że z dostarczeniem od sąsiada do mnie. O nie! Samo podłączenie rur.
Pobyt warszawski utwierdził mnie w przekonaniu, że własny piec i ciepełko to jest to co mi potrzeba. W mieszkaniu jest jak zwykle zimą przeraźliwie zimno.
W Otwocku Młąda gania u siebie z krótkim rękawem i w końcu zaczyna zdejmować z siebie warstwy.
U mnie porozstawiane pochłaniacze wilgoci. Piec grzeje. W kuchni cieplutko. W pozostałych pokojach chłodniej ale to dobrze. Miło się śpi.
Generalnie to ta działka i dom przerastają mnie fizycznie i finansowo, ale choćby nie wiem co do Warszawy nie wrócę.
Latem można się udusić i ugotować, zimą lodówka. Huk, smród, nadmiar wszystkiego co mi przeszkadza.
Ciekawa jestem jak u Was z opałem. U mnie przy zerowych temperaturach-grzane 2domy-poszło pół tony węgla na miesiąc. Nie wiem jak będzie w lutym przy konkretnych minusowych na zewnątrz. A jak u was?
Żyję. Miewam ataki paniki. Czasem zgarnia mnie karetka z domu.
Nic ciekawego, poza tym, że kaczki zimują w brodziku 🤣🤣🤣
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz