sobota, 25 lipca 2020

Zamiana

Kiedy słyszę - udało Ci się - w odniesieniu do orzeczenia o niepełnosprawności i renty - płakać mi się chce.
Jakie to osiągnięcie? Jaki to sukces?
Zamień się że mną jeśli chcesz, bo ja bardzo.
Chcę jeździć na rowerze, biegać, chodzić normalnie, mieć stabilną psychikę, dobrą pamięć.
Chcę to co masz a ja podzielę się z tobą. 

czwartek, 23 lipca 2020

Cień

Nie ma co się czarować. Ostatni tydzień to jakaś masakra.
Wiecznie ból, cierpienie i łzy. Powód? Jakiś jest ale jeszcze nie dotarłam. Masakra. Nienawidzę tego!
W poniedziałek powiastka od komornika. Za przejazd na gapę z 2012 roku. Nerwy.
We wtorek ponad godzinna "konferencja" telefoniczna z terapeutą. Dopytywała się o pewne niejasne rzeczy testu, który robiłam że 2 tygodnie temu. Na 95% mam borderline. Czekam na spotkanie z nowym psychiatrą i jego opinią. Ale zgadzam się z tym. Wszystkie znaki na niebie i ziemi a przede wszystkim moja psychika i ciało na to wskazują. No i życie.
Wczoraj kolejne pismo od kolejnego komornika. Tym razem dla mamy. Jakieś odsetki od niezapłaconego podatku. A wydawało mi się że wszystko jest ok.
Potem Cepelek - chirurg plastyczny i wycięty fragment oblicza. Taki kapselek. Powędrował na histopatologię.
W międzyczasie histeria i potworne lęki. Bezustanne wydzwanianie do Młądej na oddział. Debilna rozmowa z jej lekarzem który jest zwykłym złamasem. I tyle.
Chirurgowi pokazałam zdjęcie mamy twarzy. Ma od lat zmianę, jakby narośl. Rośnie, maleje, znika i znów narasta. Diagnoza od rzutu okiem - rąk podstawno komórkowy.
 Wychodzę z Cepeleku. Przymus kontaktu z Młądą. Nielogicznie i bezsensownie łapię taksówkę by do niej jechać bo się rozpadnę.
Szczęśliwie dzwonią z lecznicy że jakieś formalności do wyjaśnienia.
Jadę do przychodni. Kiedyś rejonowej. Proszę o receptę na leki mamy. Jędza z recepcji żąda spisu. Bo oni kart nie wyciągają. Obok stoi lekarz - jak się później okazało, jeden na całą przychodnię i milczy. Proszę o numerek do lekarza na już ponieważ potrzebuję dla mamy skierowanie do onkologa. W tym momencie wtrąca się lekarz z pretensjami i mordą. Że zarobiony, żeby w przyszłym tygodniu się umawiać. Wtrąca się pielęgniarka - że ona po 13 godzin pracuje. Chyba właścicielka tego przybytku.
Szczerze mówiąc nie interesuje mnie ani czy ile pracuje. Potrzebne mi kwity dla mamy.
Wkurwiona na Maxa drę ryja - to tak wygląda ta szybką droga onkologiczna?
Zapada cisza.
Lodowatym tonem ze zgrzytem wkurwionej piły informuję - to jest moja matka i zrobię co mogę dla niej a nawet więcej!
Zarobiona pani doktor przyjmuje jednego pacjenta z prędkością światła, potem ja a po mnie pustka. Nikogo.
Przychodzi Młąda. Wracamy do domu.
Padnięta, nieszczęśliwa. Samotność ją rozwala. W końcu decyzja. Jedziemy razem nach Otwock. Ona po Alaskę, ja by tu być.
W czasie drogi rozpierdziel totalny. Trzymam ją za rękę by się nie rozpaść.
W domu jako tako, choć co chwila oczy pełne łez i nieogarnięcie.
Młąda odjeżdża. Babelot idzie spać.
Siedzę w kuchni i staram się nie płakać. Czekam na telefon.
Pogadałyśmy.
Czekam na kolejny.
Aż dojedzie bezpiecznie do domu.
A w środku buzuje, szaleje burza. Serce zaczyna wariować. Jest źle. Tak źle jak wtedy gdy targnęłam się na życie. Gorączkowo szukam hydroxyzyny. Nie ma! Jest Triticco. Biorę okruszek. Czuję jak spokój powraca. Alleluja! Serce jeszcze klekocze ale coraz mniej.
Idę do łóżka. Odpalam jakiś vlog. Wyciszam się.

Dziś zupełnie inaczej. Spokojnie.
Jest plan na dzień.
Już po rozmowie z Młądą.
Ona psychicznie też lepiej.
Jest z nią Alaska.
Nie jest sama.

Taka myśl mi dzisiaj przyszła do głowy.
Że są ludzie, którym nie ma dnia by coś dupy nie skopało. A są tacy, którym do koszyczka wpada samo dobro.
Czemu?
Że życie jest przyjemne i łatwe a świat piękny - wiadomo że nie.
Życie jest parszywe a świat okrutny.
Tylko czase

czwartek, 9 lipca 2020

Ona

Dziękuję Ci za to że Jesteś. 
Dziękuję za to, że Jesteś/Byłaś sobą, do przejścia. 
Dziękuję że rozumiesz. 
Dziękuję za Twe dłonie. 
Za Ciebie Bogu dziękuję. 
Ty wiesz, nie nazwa czyni Boga. 
Dziękuję za przyjaźń. 
Za pomoc. 
Za Twoją wiarę. 
Za miłość którą obdarzałaś wszystko i wszystkich. 
Za zrozumienie, które było esencją Twojego istnienia. 

Przyjaciółko z dawnych lat. Tęsknię za Tobą. 
Będziemy jakoś sobie radzić. 
Wszystkim pomagałaś a nikt nie mógł pomóc Tobie. 

Ewuniu. Dziękuję.
 Ty dalej robisz swoje. 
Dziękuję. 




niedziela, 5 lipca 2020

Lato 2020



zagonek jasnoty białej niezbędny dla każdej pani. 

 Pamiętacie? W ubiegłym roku na wiosnę było nic, potem zakwitły ziemniaki a w tym roku 😍😁
 Okno po remoncie.
Czas najwyższy zabezpieczyć otwory okienne. To jeszcze nie wszystko. Efekt końcowy będzie jak będzie 😉
a to okno zastane. Do obrobienia. 
Garaż w formie boordel i wszystkości. Robi za suszarnię, magazyn, warsztat remontowy i krótko za przechowalnię kaczek. Na warsztacie jak widać okno z Berdyczowa. Czekałam na kit. Bo to trza wydłubać stary kit, wyszlifować, zakitować szpachlą stolarską. ( muszę pójść do tartaku po pył drewniany do do mieszania do kitu), znów szlifować. I finalnie pomalować.

Avokado i cytryny. Deko zaniedbane. 

Już wiosną bociany mocno klekotały i przyleciały z gościem.
Pan prezes skończył miesiąc i ma moc! Ten głos! Ten power! ♥️♥️♥️♥️

Co dalej w rodzinie? 
Dzieciak PCI męskiej trzymie się z dala. Działkę ma, babę ma, pracę ma, dudki ma. Nową, lepszą mamę i rodzinę ma. Więc po co reszta?
W domu ciągle borykamy się z demonami przeszłości. Przemocą, porzuceniem itd. Rzeczami które zostały wpisane w pamięć mitochondrialną. I nie mówcie że klaps, szarpnięcie to nie przemoc. Że podniesiony głos to nie przemoc. Że szydera, obmawianie, poniżanie, brak szacunku - to nie przemoc. Że rzucenie - spróchniała morda - nie, nie do mnie - to nie przemoc.
Oki. Pozamiatany ten temat. 

Zwierzaki żyją. Alunia wyszła z zatrucia. Za to Lali zrobiła się przetoka na łapie. Pewnie weszło nasionko trawy. Bywa. 
Trzepotki i bzyki hurtowo nawiedzają działkę. 
A Dziwaczki? 
Są. I tikają 😜
 W obu pokojach zakładam wentylację. Konieczność! W tym akurat będzie docelowo salon z aneksem kuchennym. W białym 🤣🤣🤣 gabinet połączony z sypialnią.
Cieplica bez dachu. Wiatr naderwał. Znaczy się tak ma być. A w przyszłym roku będzie domem kotów. Zainstaluję siatkę, Dach, konary drzew, budki i koty będą miały raj. A cieplicy rozbuduję ku wiacie. Bo i czemu nie?
Robią się kominy. Miszcz dekarski zostawił szczeliny wokół kominów i pięknie woda zalewała strop. Pan Kominiarz był uprzejmy i zamiótł gruz opadły z kominów. Otynkował wstępnie. Dołoży drugą warstwę a w pokojach kratki wentylacyjne. Zupełnie inaczej to wygląda - prawda? 



Kuchnia? Nie! Pierdolnik! Docelowo sypialnia. Nie mam siły na jej ogarnianie. Choć zdarza mi się zmyć sagany i coś ugotować. Kogo razi niech nie patrzy. 

Łazienka. Ile razy tu wchodzę to pierwsze co mam w głowie to - o ja pierdolę! 
Żeby mniej pierdolić zdjęłam suszarkę bo powodowała u mnie uczucie strachu. Czemu? Suszarnia docelowo będzie w garażu tak jak i pralnia. A łazienka będzie garderobą.
Łazienka docelowo będzie tam gdzie wiatrołap i wejście a wejście będzie w innym miejscu. 
Dziadowski kąt zmienia swoje oblicze. Była tu goła ziemia, nad nią rynna z której woda z wizgiem leciała i skutecznie nawilżała mury. Stąd grzyb w kuchni. Ale zrobiłam wylewkę - wiem - nieidealna, ale moimi ręcami i ściana  wysycha. I grzyb nie przyrasta. 
Tu był pierdolnik również. Zwisające blachy dzyńdzące przy wietrze. Młode orzechy i wysypisko popiołu. W tamtym roku był " kompost". Nie dotrwał.
Wiosną posadziłam ziemniaki. Średnio porisły. Za to wykiełkowały pomidory! Chyba patisony, koperek.

A co ze mną? W najbliższym czasie mam komisję w sprawie renty. Terapeutka zmieniła mi psychiatrę. Może coś się ruszy. Jest spotkanie rodzinne z psychiatrą Młądej. Babelota nie będzie. potomek nie przyjdzie.
A ja jestem padnięta. Upał, wilgoć i czuję się jak " stary człowiek".
Dziś niedziela. Ogarniam siły. Regeneracja. Będę zalegać, jeść, pić
 Bumelować jednym słowem