Północ już minęła a ja miotam się przed tv, bo gorąco, duszno, zwariować można, idę spać, wiatrak miele zawiesinę, nic nie pomaga, chłodniejsza nieco zawiesina i tyle, otwieram okno, na parapecie stawiam sprzęt i klękajcie narody, miły, nocny chłodek napełnia pokój, OM i odpływam, a nad ranem budzi mnie ziąb, trzęsę się, zamykam okno, wyłączam wiatrak i odpływam.
Kawa, papieros, informacje, że psy nakarmione, kot nakarmiony, Tygryś napsikany, kwiatki podlane, hej, hola, nutka czegoś nieokreślonego gryzie, to moja działka, spoko, jeszcze inne rzeczy są do zrobienia, dzień się nie skończył.
Idę do sklepu, paranoicznie wracam sprawdzić czy furtka dobrze zamknięta, idę, majtam foliową torebką, szeleści, gada, nie jestem sama, drogą 40+ C śmigają rowerzyści, szpakowaty przystojniak biegnie joggując, wąskie fałdy opalonej skóry żyją własnym życiem, smukłe, jędrne nogi przedzierają się przez upał i hałas, drugi i trzeci, i rowerzyści, solo i grupami, zwiędłe dzieci za plecami rodziców smętnie kiwają główkami, zatrzymuje mnie rozjechana licha, szaro-czarna, tłusta, i po co ci to było, pchać się miedzy ludzi.
Wracam z pomidorami, kiełbachą i co tam jeszcze, łyk koli dodaje animuszu, cukier przenika do krwi uderzając falą gorąca, mijam pole, jeszcze w sobotę kiwało płową czupryną a dziś stare złoto ścierniska szorstkim dywanem odpycha i kusi. El oro, El dorado, el... pęta się po głowie, i paranoja, że jednak coś z psami, że o Boże, jak Jej spojrzę w oczy, czy kiedyś uwolnię się od strachu?
Pora na zmianę, małe wredne wypuszczam, merda się sobą, szturcha w rękę, ej, spoko, czułości to jak bedę miała chęć, wcale mi się to nie podoba, ale muszę, niech będzie dzieciak bez poczucia odpowiedzialności, niech się wyluzuje, jest postęp, nie szczeka beznadziejnie żeby zwrócić na siebie uwagę, jakoś się układa.
Szybki prysznic, bób do sagana, pralka włączona, papieros i kawa, resztki wyparowały, nie robię kolejnej, woda wystarczy.
Dziś bób na ciepło z pomidorami i w ziołach.
Kawa, papieros, informacje, że psy nakarmione, kot nakarmiony, Tygryś napsikany, kwiatki podlane, hej, hola, nutka czegoś nieokreślonego gryzie, to moja działka, spoko, jeszcze inne rzeczy są do zrobienia, dzień się nie skończył.
Idę do sklepu, paranoicznie wracam sprawdzić czy furtka dobrze zamknięta, idę, majtam foliową torebką, szeleści, gada, nie jestem sama, drogą 40+ C śmigają rowerzyści, szpakowaty przystojniak biegnie joggując, wąskie fałdy opalonej skóry żyją własnym życiem, smukłe, jędrne nogi przedzierają się przez upał i hałas, drugi i trzeci, i rowerzyści, solo i grupami, zwiędłe dzieci za plecami rodziców smętnie kiwają główkami, zatrzymuje mnie rozjechana licha, szaro-czarna, tłusta, i po co ci to było, pchać się miedzy ludzi.
Wracam z pomidorami, kiełbachą i co tam jeszcze, łyk koli dodaje animuszu, cukier przenika do krwi uderzając falą gorąca, mijam pole, jeszcze w sobotę kiwało płową czupryną a dziś stare złoto ścierniska szorstkim dywanem odpycha i kusi. El oro, El dorado, el... pęta się po głowie, i paranoja, że jednak coś z psami, że o Boże, jak Jej spojrzę w oczy, czy kiedyś uwolnię się od strachu?
Pora na zmianę, małe wredne wypuszczam, merda się sobą, szturcha w rękę, ej, spoko, czułości to jak bedę miała chęć, wcale mi się to nie podoba, ale muszę, niech będzie dzieciak bez poczucia odpowiedzialności, niech się wyluzuje, jest postęp, nie szczeka beznadziejnie żeby zwrócić na siebie uwagę, jakoś się układa.
Szybki prysznic, bób do sagana, pralka włączona, papieros i kawa, resztki wyparowały, nie robię kolejnej, woda wystarczy.
Dziś bób na ciepło z pomidorami i w ziołach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz