wtorek, 8 maja 2018

Gadam do siebie.

I wcale mi nie nudno. Nie to, że strunami. Jeszcze nie. Głową.
Gadam, że w końcu mi dobrze, bo spokój mam.
Nie to, że już porzuciłam memłon rodziny. Tylko dobrze mi, że w końcu asertywnie rzekłam:
- chcę mieć spokój. Nie przychodzę do Was i oczekuję samego. Mam Was dosyć.
Howk!
Jest mi na tyle dobrze, że zaczyna mi się chcieć.
Na tyle dobrze, że potrzebuję 100/ pewności.
I dlatego polazłam po kopię umowy o pracę. I co? I co? Nico! Pracuję jeszcze do 30 czerwia.
I na tyle dobrze, że bez wyrzutów pożarłam winne grona z zestawem serów. I nie gryzie mnie nic, że nie karmię rodziny.
Karmiłam z krótkim epizodem 30 lat i wystarczy.

Siedzę se wygła, popijam kawę, podjadam dobroci i mam dobrze. Pies mi przeciągi ogonem robi, czasem paszcze rozedrze, kot z wysokości krytycznie lustruje hałaśliwe czopki. Dobrze mi.
Robię to na co mam chęć.. Z pracą to samo.

I niebo zstąpiło, i piekło wylazło - Agulec punktualnie do pracy przychodzi. I tylko ludziska kręcą głową  i chicholą się pod nosem z niedowierzaniem - jak to możliwe? No możliwe. Cuda się zdarzają.

Pax vobiscum 😊

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz