sobota, 13 czerwca 2015

umęconam jak koń po pardubickiej

zgodnie z planem pojechałam na odpust do góry kalwarii. co było wcześniej, niech mech i paproć porośnie.dojechalim my w skwarne połedni, żar walił z nieba, wilgotna zawiesina poburzowa. plandeki straganów widoczne z daleka, z bliska oczy rażą oczojebne, chińskie, plastikowe zabawki. masakra!
uliczką św.Antoniego wybrukowaną kocimi łbami pełzłyśmy ku kaplicy. lekki powiew od wisły orzeźwiał i trzeźwił. padalec też chyba uznał, że chłodne kamienie to coś w sam raz na dzisiejszą pogodę. i cień. domek, który bardzo mi się podoba w dalszym ciągu wystawiony na sprzedaż. od roku czeka na nabywcę. zmulona otrzeźwiałam w sekundę gdy doszły do mnie dźwięki odprawiającej się mszy. zerwałam się do galopu to duża przesada. ( zawsze mam problem z właściwym określeniem formy mego ruchu ) umówmy się, że ciężkim stępem toczyłam się w dół zbocza lapyma ponaglając młądą. zastopowało mnie pode bramą, zebrałam się w sobie jak niegdyś jagna pierdylion swych spódnic i zaczęłam wspinaczkę po kolejnym pierdylionie schodów. ku polowemu ołtarzu. mszy opisywać nie będę. standart. po mszy kapliczka, po kapliczce w kolejce do źródełka św. Antoniego po uzdrawiającą wodę. cwaniaki i tu się znalazły. no! Bozia im wynagrodzi ! a potem na imprezkę przyklasztorną. kawa, ciacho, chlebuś i te rzeczy. oczywiście loteria i pogaduchy.
słowo daję jestem niemożliwa. półwiecze za mną a ja ni cholery o tym nie pamiętam. im kto bardziej obcy, tym ja bardziej serdeleczna. no i trafiłam na braciszka przy dewocjonaliach. szukałam medalika i różańca palecznego. a przedtem licho mnie podkusiło, coby przy breloczkach pokazać swój z Mateńką z Guadalupe. ojcaszek- młodziaszek lekko się zapowietrzył. zdołał zakomunikować że marzy o takim, ja o różańcu palcowym. łypnął na mnie okiemi sruuuu, ściągnął z oalca swój i mi daje. O_O krygować się nie potrafię, ucieszyłam się, przymierzyłam i jak to ja, królowa taktu stwierdziłam, że będzie pasował na duży palec u nogi. tia.. myśl kobieto, myśl! braciszkiem wstrząsło, zwłaszcza, że ładnych kilka lat korzystał z niego. sami rozumicie.
żeby jakoś wybrnąć z tej sytuacji postanowiłam podarować mu swój z domu. jełop kanciasty jestem, mogłam mu dać swój od razu. ale nie! wyskoczyłam znów jak filip z konopi - musimy się spotkać. czy mówiłam, że jak Pan Bóg chce kogoś pokarać to mu rozum odbiera? ja jestem najlepszym przykładem.  spojrzał na mnie z rozpaczą, załam, kretynka, coś o mailach, w końcu zaproponowałam adres. miszczyni kurna prostoty. a potem było lepiej. poszłyśmy do kościoła na górce i między stragany.wróciłam z powrotem po różwróciłyśmy między stragany. wróciłam po szkaplerzyk. nie zdolna do żadnej krytystko wina tego cholernego słońca. w upały tak właśnie funkcjonuję :/ycznej myśli pod swoim adresem. w drodze na przystanek zniesmaczyłam kolejnego zakonnika swoim cymbalstwem.
wróciłam do domu. odsapnęłam i powiem wam, to wsz

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz