Siedzę w kuchni przy stole i usypia mnie monotonny dźwięk wody ciurkającej do wiadra. Ciurka z zaworu od kaloryfera.
Siedzę i zastanawiam się kiedy kolejna rzecz padnie. I już mnie nawet nic nie trafia, nie denerwuje. Stupor jaki mnie dopadł.
Mać ma lajhaki rodem ze średniowiecza coś jak duży fiat byłego małża na druty i sznurki działający. Tu się nie da.
Obdzwoniłam wszystkich hydraulików w okolicy, a było ich trochę, nie ma chętnych - za mały zarobek. A wymieniać całej instalacji dla nich za skarby świata tego nie będę bo defektów ten przybytek ma tyle, że łatwiej i taniej chyba będzie kupić coś nowego niż babrać się w tym.
Więc siedzę i coraz bardziej mi wszystko opada. Bo kiedy pierdyknie piec c.o. to będzie horror na całego.
Szukam domu. Z minimum 2pokojami i dużą kuchnią. Przy lesie sosnowym. Jakaś woda też by się przydała.
Chętnie drewniany ale! to raczej kiepski pomysł zważywszy na leśne i nie tylko żyjątka. Itd itp.
Tysiące myśli mi się snuje po głowie. Pakować się w remont starego domu po dziadkach a potem zabrać się za ten ciotkowy? Nie wiem! Nie wiem! Wszyscy odradzają robienie czegokolwiek tu. Przeciwnie. Proponują granat czyli wyburzenie. Tyle.
I co ja mam zrobić? Głowa mi pęka!