Wiosna panie, wiosna się zbliża. Kwiecień, zielone i paskudztwa wylazły spod śniegu. Żeby paskudztwa zasięg ograniczyć oraz pirza na wszystkim, z lekka pogodziłam podwórko.
I co? Coś to zmieniło?
Za domek kretyn pierwszej klasy, czyli Własną, w uniesieniu Nurkowym, wbiła się w siatkę pyskiem, zdołowała po gruzie i na wpół przytomna na autopilocie wbiła się między kompostownik a siatkę. Pies na ulicy przeleciał a do niej dopiero dotarło, że wykonała numer iście kaskaderski.
Podobnie z Drabem. Ino ten nie rolował. Zatrzymał się na siatce, zabolało, i teraz grzecznie siedzi gdy my oswajamy strefę bezwonną.
Ubiegłoroczne zasieki padły po tygodniu w zasadzie. Zrobione z linek - dobrze widocznych - były dla oszołoma zerową barierą. Aktualna - widoczna - dla spacerowicz - dla młotka, dla młotka na spodzie, jak widać nie stanowi.
A strefa bezwonną musi być. Wnuczek - 10 miesięcy - od miesiąca rząda oprowadzania go na jego własnych stopach. Trenował w domu, teraz czas na podwórko i resztę. Będziem - znaczy się ja - równać teren i zasiewać zielonym. Oraz urządzać go pod młodego. Huśtawki, zjeżdżalnie i te rzeczy. I w tym małe zoo czyli kaczki na wybiegu.
Dla dużych też coś będzie. Jakieś normalne siedziska, stoliki itp. hamak obowiązkowo.
Czyli bardzo świecko, mało świątecznie.
A co do świąt - zaczynam doceniać podwórkowe porządki. Nic tak nie łączy - z sąsiadami - jak wspólne sprzątanie ulicy i podwórka.
Co do świąt - bardziej są w człowieku niż kościelne. Co ze święconką? - sąsiad podpowie.
Przygotowania typu smagany i porządki, jeszcze w powijakach. Siedzę przy kawie i z obrzydzeniem patrzę na zlew pełen garów. A to dopiero początek. Ech święta....