rano opierdzziel dostałam. nie za duży ale jednak. od Młądej. bo chciała mi kawę podać do łóżka a ja wstawszy przed piątą zapodałam ją sobie sama. to tak na dzień dobry.
przesiedziałam kilka godzin usiłując dociec co ja właściwie dziś chcę. i uznałam, że chcę. cokolwiek. np poprać, poukładać i te rzeczy. chcieć a móc to jednak różne sprawy. fizys mówi leż a chęć kopie w zadek. i tak szuram po domu zgięta jak babinka. bo te lędźwia, do te kopytka, a i głowa mówi-masz mnie!
więc snuję się i w gumiakach na rękach smażę tego posta. a niech tam. nie mam siły ściągać ich. a pranie warczy. wirówka przestała. jeszcze tylko wypłukać, odwirować, powiesić.i tak dokoła i w kółko Macieju póki nie zapełnię suszarek. a po południu kolejny zjeb będzie. od Młądej. że nie odpoczywałam. ta pralka ma moc. chyba umarłego pogoniłaby do roboty.
a w pracy? z nudów wczoraj myłyśmy okna. z nudów! a i należało im się.
kumpela jest the best. siedzimy i nawijamy sobie na uszy. wymieniamy przepisami, polecamy filmy i jak to w maglu. plotkujemy. sory. ale to tradycja.
szef jest nie tylko w dechę ale i w deseczkę. strasznie go lubię. raz że jezuita, dwa, że poza zasięgiem, trzy, że nie jest upiedliwy. parę innych cech dobrych jeszcze bym znalazła. ale nie dziś. zwłoka jestem.
kolegów rozkminiam.
generalnie jest git i malina. w piątek po pracy, gdy pomyślę o dwóch wolnych dniach, to mię dopada smutas jaki. bym jeszcze popracowała.
koleżanka ciągle mnie wstrzymuje.
-weż no przestań. założę ci kajdanki. zwiążę i w kącie upchnę.
bo wicie, ja lubię tę pracę i zasuwam. z innych mam nawyk robienia na najwyższych obrotach. a tu nic z tych rzeczy. ma być spokojnie, powoli, bez spinki.
ludzie! jak tu żyć? :D
przesiedziałam kilka godzin usiłując dociec co ja właściwie dziś chcę. i uznałam, że chcę. cokolwiek. np poprać, poukładać i te rzeczy. chcieć a móc to jednak różne sprawy. fizys mówi leż a chęć kopie w zadek. i tak szuram po domu zgięta jak babinka. bo te lędźwia, do te kopytka, a i głowa mówi-masz mnie!
więc snuję się i w gumiakach na rękach smażę tego posta. a niech tam. nie mam siły ściągać ich. a pranie warczy. wirówka przestała. jeszcze tylko wypłukać, odwirować, powiesić.i tak dokoła i w kółko Macieju póki nie zapełnię suszarek. a po południu kolejny zjeb będzie. od Młądej. że nie odpoczywałam. ta pralka ma moc. chyba umarłego pogoniłaby do roboty.
a w pracy? z nudów wczoraj myłyśmy okna. z nudów! a i należało im się.
kumpela jest the best. siedzimy i nawijamy sobie na uszy. wymieniamy przepisami, polecamy filmy i jak to w maglu. plotkujemy. sory. ale to tradycja.
szef jest nie tylko w dechę ale i w deseczkę. strasznie go lubię. raz że jezuita, dwa, że poza zasięgiem, trzy, że nie jest upiedliwy. parę innych cech dobrych jeszcze bym znalazła. ale nie dziś. zwłoka jestem.
kolegów rozkminiam.
generalnie jest git i malina. w piątek po pracy, gdy pomyślę o dwóch wolnych dniach, to mię dopada smutas jaki. bym jeszcze popracowała.
koleżanka ciągle mnie wstrzymuje.
-weż no przestań. założę ci kajdanki. zwiążę i w kącie upchnę.
bo wicie, ja lubię tę pracę i zasuwam. z innych mam nawyk robienia na najwyższych obrotach. a tu nic z tych rzeczy. ma być spokojnie, powoli, bez spinki.
ludzie! jak tu żyć? :D