środa, 30 listopada 2016

bo życie takie jest

Usiłuje sobie przypomnieć od kiedy zaczęłam kasłać. to już pewnie miesiąc z okładem. kaszel to jedno, drugie osłabienie. praktycznie to wygląda tak: polazłam na terapię, potem na rtg. plucek. obu. stosunkowo krótki spacerek. 3 przystanki tramwajowe. wróciłam do domu i padłam. dosłownie. ani ręką, ani nogą. to było w poniedziałek. wczorajszy dzień przeleżałam, dziś powinnam pójść po opis zdjęcia ale jakoś nie czuję się na siłach. nie rozumiem. zanim zaczęłam pracę byłam pełna energii, sił, zapału. a teraz. zwis mało ozdobny z glutociągiem pod nosem wypluwający płuca w chwilach ataku. obłęd.
w związku z powyższym zakończyłam karierę na zmywaku. kadłub zdecydowanie odmówił pracy od kilku (norma) do kilkunastu godzin. jeszcze kasę musze odebrać i to będzie finał. zaczynam karierę szatniarza :D będzie zabawnie zaiste. :D
ostatnio głównie pytam:
- dostanę coę do picia?
-a coś do jedzenia"
-jak długo masz zamiar być w tej sytuacji? (( czyli bez poszukiwania i pracy)
-jak długo będziesz tu mieszkać?
nie że gonię natarczywie do roboty, nie, że wyganiam ciupagą, tylko chcę mieć jasność w swoim życiu i własnym otoczeniu.
nie , że czepiam się.
no przeca mać osobista ostatnio zaczęła się śmieć same ze siebie: kurcze, ie to można żyć? chyba Ci trochę przeszkadzam. z uprzejmości odrzekłam potwierdzająco, dodając, że ma chatynkę nr 3 i tam mogłaby się uprzejmie i z godnością starzeć. :D uznała, że chwilowo nieosiągalne. czeka, aż ciotka za nią zatęskni. a na razie napawa się spokojem. możliwością okupowania klopa bez limitu i durnych komentarzy. pętaniem się po domu bez złośliwości i darcia ryja przez ciotkę. i pare innych równie atrakcyjnych dla niej sytuacji. odpoczywa.
ja dla odmiany więdnę. ja zakasłana, zglucona. ona biedna starowinka nawet nie prychnie. wcina każde jadło, a tam wcima, pochłania. ja szczęściem też. i w związku z tym zaraz coś pożrę.

boszsz...jakie mam fascynujące życie...

poniedziałek, 21 listopada 2016

i jak tu żyć??????

jak normalny człek podjęłam się pracy. a jakże. ambitnie robiłam karierę na zmywaku. huk, że targanie koszy ze szkłem w hurtowych ilościach. dziwne, że kadłub nie marudził. huk, że 1/2 roboczogodzin w pochyleniu. najważniejsze, że głowa nie boli. na obieraku miszczem obierania cebuli  i innych warzyw zostanę. najwazniejsze, że dyrcio żółwika szczela na dzię dobry. inny, ciacho na maxa, dlon ściśnie na dobry dzień i dobranoc. bo nie wiedzieć czemu nie koczują w pracy tak jak my do świtu.
ambitnie podeszłam do tematu. konsekwentnie. no i klapłam. dopadła mnie zaraza. bez gorączki, bólu mięsni. niby grypopodobne. grzecznie jadłam zaaplikowane antybiotyki. po tygodniu pognałam do pracy, bo jak nie pracujesz, to nie zarabiasz. nastąpił nawrót. znów lekarz, L4, ANTYBIOTYK-na recepcie. leżenie, wypacanie się na maxa, ciśnienie na pysk, znów zawroty głowy. ogólne osłabienie.
wkurw. bo potrzebuję pracy, kasy, kontaktu z ludźmi a tu znów uziemiona.
włączyłam kawałkiem myślenie. wyłączyłam cebulę na stiopy. zaordynowałam magnez z apteki. z pierdylionem dodatkow ale za to cytrynian. najlepiej przyswajalny. i taram! stiopy, które dawały mi przerózne wrażeniauspokoiły się. przestało rwac w nich, szcxypać, piec. matka karmiona nimi również przestała narzekać na kłopoty z nogami. za to z upodobaniem siusia krwią, do lekarza rodzinnego nie raczy, czeka z konsekwencją na urologa. no to se poczeka chyba jeszcze do kwietnia, o ile doczeka. konkluzja-w pewnym wieku osły powinno się ubezłasnowalniać.
właczyłam szczątkowe myślenie i wyszło mi, że to całe choróbsko, wypluwanie płuc, to reakcja, a jakże, alergiczna, na środki czystości domowe. znaczy się na te różne sztuczne aromaty w nich zawarte. bo wszystko zaczęło się od natchnienia Młądej do mycia podłogi. aktualny przelotny Ptak Domowy przytargał ze sobą mnóstwo chemii myjącej no i Młąda zaszalała żeby mi zrobić przyjemnosć. Wieczorem po powrocie do domu spać nie mogłam. bukiet odoru wybudzał mnie co chwilę. rano pokasływałam, wieczorem już kasłałam a rano ryczałam i charczałam kaszlowo. zamiast iśc do pracy. powtórka z rozrywki nastąpiła wczoraj. dziecię pranie wykonało, ręcznie, bo pralka zdechła i woń proszku do prania spowodowała nowy atak kaszlu. sory, ja już panu podziękuję. nie wiem w czym będę prała, ale na pewno nie w chemii. utwierdziłam się w postanowieniu.
Przelotny Ptak pokombinował i okazłało się, że Wujek Google na doskonałą informację dla mnie. rzut beretem od mojego domu jest pralnia automatyczna. idziesz wrzucasz brudy do bebna, zapodajesz co trzeba. siedzisz i czekasz aż się uprzi a potem do suszarki. i gotowe. płacisz oczywiście :)
wszystko jest po cos. zgon pralki też.
usiadłam, przemyślałam sprawę i kalkuluje mi się to. za prąd z prania płacę ok 50 zł miesięcznie, dodać do tego należy wydatki na środki czystości, koszt nabycia pralki + obowiązkowe naprawy po skończeniu się gwarancji. sory resory ale to mi się nie kalkuluje. gacie , sweterki, skarpety i inne drobne utensylia mogę ręcznie. duże do pralni. za 8 kg wsadu 12zł, za 12-15zł + 2 zł za 2 minuty suszenia. wolę wydać to 5 dyszek na pranie poza domem a reszta w kieszeni i łazienka powraca do pierwotnej funkcji.
chwilowo  znów na zwolnieniu. szlag!!!!!!!!!!!!!!!!!!

niedziela, 13 listopada 2016

przez okno

przez moje okno widać kawałek Warszawy. moim zdaniem tę przyjemniejszą część. Aktualnie to głównie brunatne, gołe gałęzie oblepione miejscami niespadłymi listkami w kolorze starego złota. 11-tego dopadł mnie KOD. od rana disco impreza z okazji Święta Niepodległości rozpoczęta Szakirą czy inną równie mało atrakcyjną artystką. kulminacyjnym poonktem były propagandowe wrzaski z estrady. tak, tak, postawili oną nocą, nocą zebrali szczęśliwie. ale co dzikiego ptactwa, okolicznych mieszkańców i psów napłoszyli, to ich. pod wieczór zapodali patriotycznie Makumbę.
przez moje okno widać też wzniesienie, szumnie zwane górką. a za oną znajduje się moja praca. powlekłam się wczoraj po odbiór urobku i too niespodzianka. umowa o pracę do podpisania. wzięli mnie z zaskoczenia :D
przez moje okno, pacząc z zewnątrz, widać zmiany. przybyło dobytku. przybyła kolejna osoba z majdanem. dobrze jest. nawet Potomek się objawił na chwilę. dzielniak. zaganiany na maxa. praca, praca, nauka, nauka. rozwój osobisty. Brawo ON!!!!
A Pierworodna realizuje swoje pasje życiowe. Brawo ONA!!!!
Maliństwo się zakokoniło w domu i ani myśli ruszyć w poszukiwaniu pracy. umęcone spacerami z psami i drobnymi robótkami domowymi. Braw ni ma!!
mamelot tupta dzielnie przez zycie ze świętą cierpliwością znosząc upiorny charakterek ciotki. no przeca mówiłam, że ludzie się nie zmieniają. tłumaczenie, że boli i dlatego drze paszczu w różnych konfiguracjach jest żadnym tłumaczeniem. Wyobraźnia poniosła mnie do wszelkich szpitali z cierpiącymi ludziami i gdyby każdy był jak ona, to lekarze i cały personel zostawiłby ich swojemu losowi. Święci wszyscy, którzy mają z nią do czynienia.
a tymczasem konkluzja jest jedna: ciasne ale własne.

czwartek, 10 listopada 2016

autorytet górą

posłuchałam mądrzejszych czyli lekarza, Pierworodnej i ciotki i raczę się chemią. na krtań nie działa chwilowo więc tę kuruję olejem cynamonowo-goździkowym. ulga natentychmiastowa.
konkretnie to jakby jest poprawa. tylko nie wiem czy to antybiotyk czy olej i syrop sosnowy. cokolwiek by nie było postęp jest.

dopadła mnie chwilowa ekscytacja wyborami za atlantykiem. ryży górą. program na 100 dni taki sobie. doopy nie urywa. a zresztą co to mnie obchodzi. wybrali go sobie to będą mieli to dobro na następne 4 lata no chyba że komuś zupełnie nie będzie pasował. a takich jest sporo. hamerykańskie KODziaki szaleją. świat widzi i ma ich generalnie w ciemnej wilgoci.
może w końcu te gendery i inne trochę ograniczą. może ucichną wojny. może...morze je długie i szerokie.



wtorek, 8 listopada 2016

Łańcuszek

Pierwszego dnia w pracy trafiłam na kolesia chorego. ma maxa. siedział borok w kąciku i udawał, że wszystko ok. twardy chciał być. potem dochodziły do mnie echa kaszlu rwącego płuca . następny został trafiony akustyk, po nim manager, po nim mój osobisty szef, kucharz i tera ja.
wczoraj rano byłam nieco osłabiona, ale kładłam to na karb zmęczenia. wieczorem z krtani ryki i świsty rwały się mało rytmicznie i dotkliwie. noc przekichana. a to się pociłam a to telepało mnie z zimna pod 3 kołdrami.
polazłam do lekarza. infekcja wirusowa grypopodobna. 2 antybiotyki tak na wszelki wypadek, żeby się nie rozwinęło zapalenie płuc. dwa!!!! chwilowo leżę w łózku, córka zabawia mnie opowiastkami z życia, zapodałam sobie zupkę cytrynową z kolendrą, maść kamforową, ruthinoscorbin. popijam wierzbówkę, syrop z sosny, hinduską herbatkę z cynamonem, imbirem i chili, łykam olej cynamonowo-goździkowy i zobaczymy. jak nie będzie poprawy to trzeba będzie jednak sięgnąć po chemię.

i tak z wdzięcznością myślę:
-po coś łajzo chory przylazł do pracy?!

w kolejce pewnie już stoi kilku innych zainfekowanych a najradośniejszy będzie pogrom klientów. bo chory kucharz to chorzy klienci. ale fajnie :)

poniedziałek, 7 listopada 2016

czyń a pacz końca

czyli skleroza i łakomstwo = kara.
zeżarłam ostatnio pyszne pierogi z mięsem. poddjadałam pyśny chlebuś z orzechami, rodzynkami i innymi dobrami. wogle gluteniłam się na potegę. finalnie buzia wysypana pokrzywką jak u dziecka z celiakią. Dłonie swędzą miedzy palcami. czoło czerwone jak doopa szympansia. nieszczęscie po prostu.
ogólnie jakby z górki. trochę łatwiej. nawet poszlajałam się zakupowo spożywczo. dzikie czeka na obróbkę bo jakby czasu nie ma. jabłka znikają hurtowo. nabyłam takie małe, przepyszne pokurcze i wcinam nieprzytomnie. są rewelacyjne w smaku i moje pudełko na człowieka bardzo je lubi. tych ze sklepu czy marketu nie. ciekawe czemu ;) zakupowo zaczęłam też korzystać z dobrobytu netu. hurtowe zakupy kociej karmy są dobre. psie takoż. niestetyż firma pt Lokalny Rolnik nie honoruje zapłaty gotówką przy odbiorze zamówienia więc mam ból. muszę za karmą dla siebie dalej latać po bazarach.
w związku z powyższym na balkonie stoi dyżurny sagan z kaszą gryczaną. komponuję z różnymi dodatkami. w kolejce czeka kukurydziana. blech...nie lubie, ale coś jeść trzeba. szybka kanapka MUSI odejść w niepamięć. musli bez gluta drogie jak cholera. i z czym to jeść? cieczy sklepowej pt mleko sojowe, ryżowe, migdałowe nie kupię bo zawartość produktu jest znikoma i chemii do licha. no i drogie toto jak niescenście choć to głównie woda. mięso kocham i rozumiem ;) bez mięcha żyć się nie da. bez mięcha wielka bieda. więc nabywam dzikie i bazarowe. znów drogie. ale coś za coś. jakościowo przewyższa. białka o wiele więcej. łatwo przyswajalnego żelaza również i umówmy się, że nie jada się tego w hurtowych ilościach. jakość ogranicza ilość. po prostu nie da się zjeść dużo.
wapń pozyskuję z tahini. lub ze skorupek jaj. i jakoś to idzie.
mleko mogłabym, ale łaciate jest fuj a z kolei dżersejek jak na lekarstwo. bo to jedyna rasa od której mogę spożywać nabiał. na mega tłusto. no i kozie produkty.równie "tanie" co naturalnie niedostępne.
taka kolej losu że pudełko na człowieka się zbuntowało.

 buty powinnam sobie nabyć. takie zimowe. tylko gdzie i jakie? badziewia chińskiego nie chcę. rzemieślnicy to cenowe zabójstwo, zresztą gdzie znaleźć szewca z prawdziwego zdarzenia? ktoś zna? chciałabym butki na grubej podeszwie, oporne na poślizgi, z furtówką w środku. skórzane. kolor doskonale obojętny. a skończy się pewnie na prawie babciowych papuciach bazarowych z filcem :D z rzeczy niezbędnych do nabycia to skarpety wełniane. jedynie słuszne na zimę. bawełna i plastiki odpadają w przedbiegach.

czeka mnie rozpustna końcówka tygodnia. 3 dni wolnego. szaleństwo. może ruszę w końcu łazienkę? planów mam w głowie tysiące, ale ulotne jak mgła. pojawiają się i znikają przysypane codziennością. czas, czas to taki bezwzględny ogranicznik. a prace domowe to niekończąca się historia.



wtorek, 1 listopada 2016

gdy przypomnę sobie kim jestem ta zacznę żyć. Na razie mnie nie ma.
bez mózgu, bez sił
praca i reset i tak ciągle...
nie mam sił na nic ponadto...