poniedziałek, 20 października 2014

Inka

Wracałam z wyraju. Za mną pozostała przestrzeń, kochane pyszczory, dzikościeżne kociska, przyjazne dusze.
Przed mną domeczek ze swoimi zastanym sprawami. Ciasny, czasem męczliwy do rozpęku, czasem milasty jak podusia.
Metrem wyszłam, łomot, pęd powietrza. ludziki pędzące w jedną, drugą stronę, zapatrzone w mikroświat materii, zasłuchane w jazgot na fali. Życie miejskie.
Lezę po schodach i lezę. I lezę.. i czy nie ma innej metody na dotarcie na górę? Jest. Ale tu bliżej do domu.
Wylazłam. Przez łomot wagonów dociera do mnie czysta, świeża nuta. Skrzypce. Westchnęłam skrzywiona - znów jakiś grajek kaleczy pewnie dźwięki. Ale cóż, każda praca warta grosza.
W miarę posuwania się do przodu dźwięk narasta czystą, piękną nutą. Vivaldi. Stanęłam jak wryta. Upewniam się czy to na pewno Vivaldi. Skrzypaczka z zaśpiewem potwierdza.
Nie wiem czy to UkraINKA, czy LitwINKA. Dla mnie Inka.
Piękna dusza, wielki talent.

Stałam zasłuchana i chlipałam z cicha czegoś.
Piekno melodii, czystość dźwięków - kąpiel nie tylko dla ducha.

Patrzyłam oszołomiona na ludzi mijających ją obojętnie, jak to?, czemu?, przeciez za grosz, za nic macie niesamowity koncert pełen wirtuozerii. Czemu mijacie ją obojętnie, czemu nie słyszycie piękna, czemu nie cenicie niezwykłego talentu?

Czemu ...... ?

Inko....wielkiei kariery Ci życzę w najlepszych salach koncertowych świata.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz