sobota, 30 czerwca 2018

Karma czy prawo natualne?


Czy kiedyś ktoś Was skrzywdził? Gupie pytanie? Retoryczne raczej, bo każdemu ktoś, kiedyś sklepał doopę za niewinność, za bycie jeno. Niesprawiedliwe potraktował, osądził? Z premedytacją? Znamy to wszyscy.
I czasem, choćbyśmy nie wiem jak, na ile dostępnych nam sposobów analizowali sytuację, nie widzimy naszej winy. A jednak. Jest jeden potężny, przepotężny feler. Nasze działanie lub jego brak, nasz charakter, istność - mimo braku jakiejkolwiek przemocy z naszej strony, wywołuje agresję, burzę niepowstrzymanej nienawiści początkowo ukrytej, tłumionej.
Pomijam tak powszechny, drzewiej nieznany, okres burzy i naporu okresu dojrzewania i nazad. Przekwitania. W obu okresach odwala totalnie i różnie się to manifestuje.
Zastanawiam się ot tak. Niewymuszenie. Czy można jednostronnie przejść nad wadami u człeka, którego chwilę wcześniej uwielbialiśmy, do nienawiści, agresji? Czy tak szybko mija kres zauroczenia? Co takiego musi się stać by to się zadziało? u mnie naiwność, że nie będzie źle, że przecież nie będzie pić itd. Że ojciec nie może - co za głupie założenie - wypiąć się na własne dziecko? Że że że     jest tego tyle ilu ludzi.
Co brać lub nie brać pod uwagę? To zagadka.
 skąd bierze się brak obiektywizmu w efekcie skutkujący krzywdą lub poczuciem krzywdy.
Krzywda zaś lub jej odczuwanie wywołują konkretne emocje, słowa.   w skrajnych przypadkach agresję fizyczną.
Często zdarza się tak, że osoba kzywdząca, sama doznaje jakiejś szkody, uszczerbku. Czy to materialnej czy fizycznej.  wtedy w ostatnich latach z satysfakcją lub i bez, mówimy - karma.
Czy to ma sens?
Nie wolno skrzywdzić ciężarnej bo myszy lub mole się zalęgną. Taka wiedza pokutuje.
Nie wolno odmówić bycia chrzestnym.
Nie bierz od nikogo butów czy zegarka - koniec znajomości. itd itp
Tu z kolei zdarzenia są powiązane z konkretami.
Czy wspólna pasja i udany sex to wystarczające podstawy do trwałości małżeństwa?
Tysiące pytań i żadnych konkretów.

Byłam na półrocznej terapii. coś tam w głowie zostało.  procentuje. i choć założenie było inne otwiera mnie na świat. w inny, bardziej dojrzały sposób. ale to jest proces. to musi trwać.
Pracuję wśród ojczenaszów. Są normalnymi ludźmi a jednak innymi.   choćby przez to, że żyją sami w niewielkiej społeczności. Są tak  i tu i tam. W świecie fizycznym i duchowym.
Tolerancja dla drugiego, dla jego odmienności to jest to czego się trońkę tu nauczyłam i uczę. Akcepacji. Bez względu.
Cierpliwości. 
Czasem słyszałam - weź to jako swój krzyż. Tak wysoko jeszcze nie wzniosłam się by pewne rzeczy z pokorą przyjmować. I nie chodzi tu  relacje z ojcami. Nieważne.
Są rzeczy, jawna niesprawiedliwość, która nie pozwala milczeć. I to jest chyba ten moment kiedy trzeba rozmawiać. Dużo  intensywnie. Przegadać sprawę do dna. Czasem to mie pomaga i co?
Co dalej?
Czasem we wspólnym życiu zdarzają się rzeczy, których nie jesteśmy w sanie akceptować. Nie jesteśmy, takie mamy w danym momencie wrażenie. Bo nie tak miało być.
Przecież partner nie może być np sangwinikiem czy np cholerykiem? Nie. Nie może. Bo mamy, mieliśmy inne wyobrażenie. Musi być echem nas samych? Wiernym odbiciem myśli i pragnień? To przecież nierealne przy zderzeniu osobowości z różnych domów, kultur, regionów. Jak w takim razie trwają małżeństw mieszane? czy dochodzi  fascynacja odmiennością na wielu płaszczyznach? Jak pogodzić inną tradycję? Jak zaakceptować słabość, potrzebę zachowania kawałka swojego świata? Czy można być z kimś kogo nie ma? Jest ale go nie ma? Widzisz, czujesz ale jest poza. Jest inaczej. Ma inne potrzeby. A to w danej chwili jest niezależne od niego.
Czy musisz zawsze nadążać za partnerem?
Czy życie w parze musi być tak skomplikowane? Przecież jest miłość do cholery czy jej nie ma? czy jesteś pracodawcą, że wymagasz zamiast kochać i być?



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz