niedziela, 21 września 2014

piątek, 19 września 2014

Baba na opak

Rano ciśnienie jak na mnie wysokie - górne, o ludzie prawie 130. Szok, formalnie szok. Bo zwykle oscyluje w granicach 110. ale tabletek zwiększający ciśnienie w uchu chiba i na resztę działa. Nie znam się.
Na opak bo zwykle ludziom w ciągu dnia ciśnienie się powiększa, skacze czasem. U mnie na odwrót. Im bliżej nocy tym niższe i niższe.Gdy ostatnio wypikało mi 80-tkę się zdziwiłam mocno. A jak skacze to też konkretnie. 195 - wynik przedni.

Nic to żyjem i żyjem. Siłą przyzwyczajenia, miłością najbliższych.Czasem trudno, boleśnie, chudo. Czasem nie do opisania dobrze.

Bo Dziecina przyjdzie, z michą ciepłej wody, zdejmie skarpetuchy, kopytka wymoczy, wytrze i ubierze na nowo.
Przyniesie sagan gorącej hetbaty, coby się mać rozgrzała, Pierworodna obiadek pod nochal odsunie.

Zaczynam widzieć i bardziej dostrzegać dobro wokół mnie.

Dzięki kochane ludziki :*****

czwartek, 18 września 2014

Bo i że...

Zebrało mi się na marudzenie. Że i bo i wogle  i świat... i kot dobija się przez okno, muszę wstać i wpuścić, że pies szczeka pod bramą, wstać trzeba i sprawdzić,... że przymrozek rano... że z kasą krucho... że z chęcią bym popracowała konkretnie, ale 2kg w łapie i już boli...że na pracę dupną nie mam szans, ... dopną czyli biurową, siedzi się na dupsku za biurkiem...że i bo... że i bo

I tak od niechcenia trafiam na blog milczący - Jazzowej - jest i nie ma... cisza... zostały słowa...   pod nimi słowa... tych którzy jeszcze są i tych którzy odeszli

I już nie świeci im słońce, kot za oknem nie drze paszczy, pies nie ogryza papuci... matka miękką ręką nie pogłaszcze... telefon nie zadzwoni bo i gdzie...

A ja mam za złe?

z tej perspektywy to zwykłe kapryszenie małego berbecia. Bo kaszka nie słodka, bo buciki nie te, bo i że

z tej perspektywy żadne znaczenie ma przecinek i kropka


z tej perspektywy jest bycie.. zespół, ...wespół,... życzliwie, ... szczodrze,... obficie... jt dobremsy

obdarowywanie sobą i czym się da

i znów słowa...bezczynne... płaskie... bez dna... koloru... słowa z treścią bezczynne


czynić...czynić.... owocować

środa, 17 września 2014

Puszczowo

Wiele razy mijałam ten dąb a dopiero w niedzielę zobaczyłam tę podobiznę :).jpg

Na szlaku, lekko zmęczona. jpg

Odpoczynek. Na nogach wieczne, całoroczne buciki. jpg

poniedziałek, 15 września 2014

Nie pękać! Nie kwękać! I "w każdym razie"

Czyli zebrałam d...pę w troki i poszłam! W międzybruździe. Co ma być to będzie ale szkoda tak pięknej pogody.

Najsamprzód ( hłe, hłe ;p) Góra Kalwaria. Jak zwykle sielsko, anielsko. Może są inne, niezbyt miłe,  aspekty tego miasteczka ale poza gooownianymi w starych koszarach carskich innych nie zaznałam. Z buta pognalam do pizzerni. Zaparłam się, że na głodniaka nigdzie nie lezę. Nakarmiona jak tuczna gęś powlokłam się krokiem Dziwaczki. Jak lazła, tak lazła, ale do przodu.
Nafutrowana po kokardkę, zmuszona do pożarcia mega lodziszcza, lazła i kapała. W końcu wkurzona oddała rożek. Bo porcja nie do przelizania(?) Dobre, na naturalnych składnikach, ale co za dużo... to wiadomo!

Sielskość i braterskość dał poznać młody na rowerku. Zawiesiłyśmy się na przejściu, zielone jak wół a my stoimy.
- przechodzić - drze się szurpaty łebek z drugiej strony ulicy. Lobla! Ju! Przechodzimy.
Lubię tak! Człowieka się widzi. Nie niknie w tłumie. Nie ma koszmarnej anonimowości metropolii.
Ze schodków sklepu pada pytanie:
- a te lody gdzie można kupić?
Jasne, że odpowiadam. Jest człowiek. Mogę pomóc. Widzę i jestem widziana. Czasem aż za bardzo, ale to w bliskości Wawy.

Dokaczkałam na skarpę, nad starorzecze Wisełki. Dla tego tylko widoku mogłabym tu mieszkać. Morze zieleni w dole i aż po horyzont, który nie kończy się 5m dalej na betonowej ścianie bloku. Wzrok pędzi niczym nieograniczony w dal, hen przed siebie gdzie ciemną linią łączy się ziemia z niebem.

Dopełzłam za stadion. Sucho, pusto, siadłam na ościstem. A tu grzyb. Dziwny maślak. Wyrośnięty a w zasadzie już ususzony. Hmm.. ? O co chodzi?

Zalety małego miasteczka. Cisza, chłodek wieczorny od lasu i pól, widzialność, wszędobliskość, piękne widoki, ceny niższe niż w Wwie. + pierdylion inych jeszcze mi nieznanych.


Truskaw. Nie grzybobranie, spacer, nasączanie się dzikiem i świeżem. Ludzi jakby mniej, wieść gminna niesie, że wszelkie siły straży leśnej, jak i policji konnej i wszelkiej innej maści rzucono do łapania grzybiarzy. I jakoś się nie dziwię. Bo jest pełno badziewia porozrzucanego po ścieżkach i drogach puszczańskich. Z chęcią dopadłabym "artystę", który wymyślił szczególną nić Ariadny. Co 5m rzucał kawał gazety na drogę. Coby się nie zgubić. Ech!!! ręce opadają.
Małe dzieci w głębi puszczy drą paszcze bardzo konkretnie.: -mamo, mamo - z mocą megafonu. Rany, już świńskich truchtem zaczęłam gnać by ocalić sierotkę gdy z dali równie głośno paszczu drze mać! Obrzydło mi to miejsce. Znalazłam se na wschód od Wawki. Lepiej, ciszej. Ale gdzie? O! Tym razem już sza!

W każdym razie w drodze powrotnej wdepły my do przybytku zwanego "Dziuplą". Dziecko stawiało. Ja marudziłam bo ceny konkretne. Ale tam!
- Mamuś, ja chcę choć trochę się odwdzięczyć!

Ddopsz, to kopytka z dzikim sosem poproszę. Dziecko sarenkę. Pyszne, dzikie, delikatne żeberka. Eko maniacy nie musicie czytać i komentować!
W każdym razie moja już tak struta, że uznała dobre za zbyt dobre i postanowiła się tego pozbyć. W okolicach 20-tej, w bocznej uliczce Lasek użyźniałam z siłą wodospadu drogę dojazdową do jakiejś posesji. Pewnie rano "błogosławili" mnie konkretnie.
Sori!, ale szalet miejski nie istnieje w infrastrukturze Lasek.
Jednym słowem jedzonko za dzikie dla mnie, drogie, i mało, choć smaczne, domowe ale nie walące na kolana. Porcja II dania jak dla dziecka.

Korzystając z "okazji" weszłyśmy do sanktuarium Matki Bożej z Guadelupe. Msza św. była. I jak zwykle wylazłyśmy z "łupami". Cudnej dobroci ksiądz-chuderniaczek, przemiła pani. A śpiew? Coś dla Dzieciątka :) Świetna akustyka, głośno, głośno!

No co? Przecież mówiłam, że kocham łazić po kościołach :)


A widocznść "a la Truskaw"? Szczególna culturka ;/ Szłam z Młądą za łapkę lub objęte, bo chłodno i jakby łatwiej. No i oczywiście, bo cultura tu prima sort:
-lesby itp teksty leciały za nami...

Ech... Truskaw buraku!!!


A swoją drogą moje sweet focie przystanku w Truskawiu przyniosły dobry skutek. Jest nowy, śliczny :) Na razie bez smug krwi i śladów porachunków przy pomocy butelki i sztachety.

Żegnaj przaśny Truskawiu!!!

środa, 10 września 2014

A nocą...koty buszują

11-ta. Ciemno, księżyc pękatą buźkę z ciekawością pochyla nad ziemią. Łypie tu i tam..
Czasem cień rozjaśnia światło lampy ale na przeważającym obszarze panuje NOC.

A nocą... koty buszują, świnie, dzikie buszują..

Łażą za siatką, chrumkają, pokwikują żerując pod jabłonką..

Dziwnie jakoś i nieswojo.

Siedzę przy stole a tu nagle: - chrum i chrum, i tupot raciczek stłumiony ziemią, trzaski suszu pod nogami

Moje już niosą do płota:- stój, gdzie idziesz, dzik może przeskoczyć przez siatkę
hm???? ale ok. Stoję, a zwierze 2-3 metry od mła łażą bezczelnie i ryją.

Ekscytacja wizytą trwała ok godziny. Nażarły się dobrego i polazły.

A wcześniej, przed zachodem przetuptałyśmy się spacerowo wzdłuż drogi. Nie jakiejś bocznej, ale dwupasmówki z wielkim natężeniem ruchu. I już za skarby świata nie uwierzę, że dzikie jest bojaźliwe.
Dzika banda. Ślady pokazywały, że była tam locha z młodymi i odyniec konkret. Ubiegłej nocy ślepia świeciły powyżej połowy wysokości siatki.

Łazi toto bezczelnie w biały dzień, sprytnie kryjąc się w trawach, kilka metrów od pędzących samochodów, autobusów komunikacji miejskiej.
Ślady jak najbardziej aktualne. Godzinę, może mniej przyszły do błotnistej kałuży. Chyba nasza rozmowa je spłoszyła - i dobrze - polazły w krzaki nad ściek. Gupi pies, zwany Panterą nic nie pokazywał. Och, Bamboszka brak. On wszystko powiedział :(
Polazły w krzaczory, na trawie jeszcze błoto nie wyschło. Ja zapamiętany tropiciel byłam w swoim żywiole. Kuna też zostawiła swoje stiopowe pieczątki.

Na dziś przygotowałam już drabinę przy ogrodzeniu. Może przyjdą to cyknę jakieś fotki. Na podorędziu, jak to mówił pewien staruszek, gwidły. Szczerzonego... wiadomo.. i uchylone drzwi. Jakby co, może uda mi się zwiać. a jak nie, to znaczy że tak miało być ;p

Psy pozamykam na trzy spusty. Będzie cicho...

do jutra... pa pa

niedziela, 7 września 2014

Niedziela

Pamiętam słoneczny, nieco chłodny poranek. Nie wiem jakim cudem udało się Cioci wydłubać mnie o świcie z łóżka ale.. stało się.
Najpierw droga na krzyżówkę do PKS-u. Szybko, bo autobus dojeżdżał tak "na oko", wszak były to lata 60-te. Nudna droga, pamiętam jakiś most, ale może mieszają mi się inne, podobne wyprawy.
W każdym razie dotarłyśmy, jak dziś się przekonałam, do Góry Kalwarii.
Pamiętam ją z perspektywy siedzącego psa. Miałam może ze 3 lata.
Stałam pod arkadami czekając na Ciocię. Dokoła pełno handlarzy i handlarek. Wiklinowe kosze zapełnione jajkami, kurami, kaczkami. Przaśne wory pękate żytem, owsem, pszenicą. Cycate babiny w pozawijane w wielkie, wełniane, w kratę chusty. Sękatymi rękami spalonymi słońcem podsuwały do obejrzenia jaja, do spróbowania śliwki. Z poradlonej twarzy z troską patrzyły bystre, zmęczone życiem oczy czujnie oceniając potencjalnego nabywcę. Pod chustką trwał nieustanny proces rachowania. To na podatek, to na papę na dach, to na buty do szkoły dla wnuka. Bezustanne rachowanie. Troska nieustająca.
I dziś znalazłam się dokładnie w tym samym miejscu prowadzona wspomnieniem, śladem, tropem przeszłości.
Są arkady, takie mikro sukiennice przy ratuszu, szkole muzycznej, pomiędzy przystankami dla i wsiadających.
Gdzie była ulica, kocie łby-niewygodne dla małych stópek, są miejsca parkingowe. Jest cicho, sennie. W jesiennym, ciepłym słońcu, na skwerze pomiędzy-ludzie na ławkach. Pojedynczo, w parach. Jakaś przedziwna magia unosiła się w powietrzu. Jakby....
Nie ma co ukrywać, mam fioła totalnego. Kocham wędrówki po kościołach. Kocham ciszę Sacrum. To przedziwne skupienie....więc siłą rzeczy zaszłyśmy do Ojców Marianów. Pięknie, barokowo..
Ale nie w tym rzecz się miała. Głównie szłam Smętkiem. Za Ciocią, która co roku bywała na początku czerwca albo w Górze albo w Prażmowie. Na obchodach uroczystości św. Antoniego z Padwy.
Tak, wyruszyłam śladem Cioci, szukałam miejsc w których była.
Źródełko św. Antoniego, za kaplicą pod Jego wezwaniem-niestety niedostępną-nabrałyśmy wody do butelki.
I z powrotem na górę, bo kolejnym celem było nabycie figurynek maciupkich tegoż Antoniego. (Przez lata nosiłam je w torebce, zawsze przy sobie, i nigdy, nigdy nie spotkało mnie w tym czasie nic złego. A stan wojenny był, woziłam Sołnieżycyna od niechcenia, bywałam w podejrzanych domach, ech! i zawsze bez szwanku. Więc figurynki. a tu nieszczęście :)-sklepik otwierany po mszach, najbliższa o 19-tej, a o 20-tej to już na bank nikt go nie otworzy.
Z kościoła wychodzi starszy, postawny człowiek. Nogi same mnie niosą za nim. Czemu? Nie wiem, ale idę.
-Szczęść Boże Ojcze - drę paszczę
Staruszek odwraca się zaciekawiony, z uśmiechem. Odpowiada jak należy.
-Przepraszam, że tak zaczepiam, ale czy Ojciec orientuje się czy jest możliwość nabycia figurynek św. Antoniego. Bo sklepik zamknięty, przyjechałam specjalnie z Warszawy, no i klops.
-Proszę za mną. Przypadkiem mam klucze. Wybierze sobie pani co potrzeba.
Idę za starcem i radość we mnie cichutko pika. Zakupki, wdzięczne poziękowanie i idę do Młądej.
A On odwraca się do mnie i pyta:
-Skąd pani wiedziała żeby mnie zaczepić ( Bo On nigdy nie dysponuje kluczami )?
Co odpowiedzieć kombinuję i w końcu walę prawdę:
-Nie wiedziałam, nogi same sobie szły, Pan prowadził.
Uśmiechnął się zagadkowo. I tak się rozstaliśmy.

piątek, 5 września 2014

Dożynki

Dożynkowy ołtarz. Celebrował biskup. ?                                                                     




Dzieła tfurcuf ludowych. Ja dożynkowa nie jestem To mój pierwszy raz. I doprawdy nie wiem czy to tak ma być. Najpierw biskup, potem wieńce, suma, przemówienia wielkiej treści, i wyśtępy zespołów ludowych. A na zapleczu mikro bazarek z różnościami.

Łowickie głównie wzory. Zachwyciła mnie parasolka

Starosta i starościna dożynek

Wieńce dożynkowe. Powiększenie daje obraz miernej jakości



               

czwartek, 4 września 2014

Niespodzianka

Jak grom, choć niezbyt niespodziewany, z powodu znajomości życia, spadła wiadomość.

Pierworodna bez pracy.

Wszystko nagle, niespodziewane.

Więc jakby ktoś szukał do pracy  kobiety, co niczego się nie boi, wszystko w lot chwyta, umiejętności w wielu dziedzinach ma znakomite, to upsz prosz o kontakt.