3 dni temu zeszłam do piwnicy po miodek by zrobić sobie płyn izotoniczny. Zeszłam i mnie wmurowało. Z boku baniaka na wodę, hydrofora-tryskał cienki strumień wody. Co można zrobić w tej sytuacji? Zakręcić dopływ wody. Wezwać hydraulika. No ale nie ja. Nawet przez głowę mi to nie przeszło po doświadczeniach z remontem. Ale nie wzdragałam się przed konsultacją. Pykła membrana. Pykła czyli trzeba wymienić. Wymienić czyli odkręcić. Ja, zamiast najpierw odkręcić wąż amortyzujący to gimnastykowałam się z 8 śrubami a potem Niagarą ze zbiornika.. Zalało podłogę- pociecha-zmyło wiekowy miał męglowy i syf. Pojechałam do sklepu i nabyłam membranę. W międzyczasie okazało się że pękł worek przeponowy, gruby balon z grubej gumy w zbiorniku. Więc razem z membraną kupiłam worek.. I Kropelkę. Coby krawędź worka przykleić do krawędzi zbiornika by nie cofał się do środka. Ale zanim włożyłam worek trzeba było opróżnić zbiornik z wody. Tym zajęła się Młąda. Ja tylko wysuszyłam i zajęłam się mocowaniem worka i membrany. (Przy okazji mamunia poczęstowała mnie szowinistycznym długie włosy, krótki rozum. Że to niby u mnie.) Nie prosta to rzecz gdy wszystko pasuje. Moja membrana miała o ten milimetr, dwa różnice w rozstawie otworów. A to dużo. Wiedziałam że z tym nie podołam, więc wezwałam pomoc.. Pan przyjechał, przymierzył, nawiercił co trzeba, kompresorem podpompował i pojechał. Ale coś mi nie pasowało, coś środkiem mówiło że jeszcze nie jest dobrze. No i faktycznie. Miernik pokazywał za duże ciśnienie. Chciałam trochę puścić i dziadostwo się rozszczelniło. Chciałam doktęcić zawór, no i pyknął mi przy samym zbiorniku. Płakać mi się chciało bo umordowana byłam już jak zwierzę a tu taki pasztet. Jeszcze Młąda czując pismo nosem, tj konieczność pomocy i ciężkiej pracy strzeliła focha. Zostawiłam wszystko w pizdziec i poszłam spać brudna jak prosię, bo wody przywiozłam ino do spożywki.
Dzień drugi. Rano pojechałam po zawór zwany pizdrykiem. Nie było właściwego, kupiłam coś w podobie. Po minie sprzedawcy widziałam że coś nie halo, ale nakręcona olałam to. Zainstalowanie pizdryka przez zbiornik zajęło minutkę przy pomocy narzędzi najprostszych przedłużających rękę.. Kolejna walka z membraną bo znów nie pasowały otwory, które w praktyce pasowały. Więc powinny.. W końcu się udało. Przezornie na wszelki wypadek zaznaczyłam gdzie góra membrany. Podłączyłam wąż amortyzujący zakręciłam wodę i pojechałam po kompresor.. Facet w Casto po poznaniu mojej historii pokazał mi nowy model. Walizkowy. Przyjechałam, podłączyłam, a trochę zmęczona byłam, kompresor i czekam na cud. A tu nic ciśnienie nie rośnie. Wkurwoina pizgłam wszystko i poszłam spać. Rano zeszłam na dół, patrzę na kopresor i w końcu dotarłoło do makówki, że aby zbiornik napełnić powietrzem, trzeba nacisnąć na spust. Nacisnęłam. Młąda i ja w napięciu czekamy na efekt. Rośnie, jest, idzie. Ale i kurła kolejny problem idzie.
Wyobraźcie sobie, pizgłam rura amortyzująca przy samej nakrętce. Młąda się rozpłakała a ja zaczęłam się śmiać do rozpęku, bo Bozia solidnie nas szkoliła. 🤣🤣🤣
Dzień trzeci. Wyprawa do Casto po przewód a przy okazji okazało się że pizdryk jest zbyt krótki i kompresor go nie łapie. Nie sam kompresor rzecz jasna ale nasadka z pizdrykiem nr 2. Więc szukamy alternatywy dla zaworu zwanego pizdrykiem nr 3. Nigdzie nie ma, wszędzie to słyszymy. W końcu właściwy język przekazał właściwy kontakt a właściwy kontakt - to pedrillo? Iiii to się kupuje zaworek samochodowy. No to dzida do rowerowego. Nie pytajcie czemu tam. Tak wyszło. Była opona. Powrót na rowerach w czasie burzy. A co tam! Nie może być za łatwo. Zwlokłam z siebie miastowe odzienie, nawlokłam dres roboczy i heja. Niemal bez słów już, jak zgrana ekipa hydrauliczna - zdjęcie membrany, odpompowanie wody, wyjęcie wadliwego pizdryka od powietrza, założenie właściwego, ułożenie worka, założenie membrany. Przy przewodzie amortyzujący dopadło mnie załamanie. Wyszłam po pomoc. Odmówiono. Przyjechałam a tu przewód zamontowany idealnie. Młądą. Zamknęłam zawór do wody, podłączyłam kompresor. Skubany ma moc. Chwila moment i zbiornik napompowany. Odkręcony zawór, włączamy pompę pod prąd i gra. Buczy aż miło. Ino spod zaworu zalewowego bulgoce. Młąda do kręciła. Już nie bulgotało a ciekło delikatnie. A huk z tym. Padnięte poszłyśmy spać.
Dzień kolejny. Zaproszeni panowie sprawdzili stan prac, uszczelnili zawór, popatrzyli na mnie z uznaniem i powiedzieli - jest pani Mega.
Ok, ok. Od dziś mów mi Mega.
A napoju izotonicznego jeszcze nie zdyżyłam zrobić
PS. Zanim otworzycie otwór przelewowy to spuśćcie wodę z systemu bo będzie gejzer. Nam tak ebło 2x. Raz dla mnie, raz dla Młądej. Mega wrażenie 🤣🤣