sobota, 29 lipca 2023

Zbiornik przeponowy i my.


 3 dni temu zeszłam do piwnicy po miodek by zrobić sobie płyn izotoniczny. Zeszłam i mnie wmurowało. Z boku baniaka na wodę, hydrofora-tryskał cienki strumień wody. Co można zrobić w tej sytuacji? Zakręcić dopływ wody. Wezwać hydraulika. No ale nie ja. Nawet przez głowę mi to nie przeszło po doświadczeniach z remontem. Ale nie wzdragałam się przed konsultacją. Pykła membrana. Pykła czyli trzeba wymienić. Wymienić czyli odkręcić. Ja, zamiast najpierw odkręcić wąż amortyzujący to gimnastykowałam się z 8 śrubami a potem Niagarą ze zbiornika.. Zalało podłogę- pociecha-zmyło wiekowy miał męglowy i syf. Pojechałam do sklepu i nabyłam membranę. W międzyczasie okazało się że pękł worek przeponowy, gruby balon z grubej gumy w zbiorniku. Więc razem z membraną kupiłam worek.. I Kropelkę. Coby krawędź worka przykleić do krawędzi zbiornika by nie cofał się do środka. Ale zanim włożyłam worek trzeba było opróżnić zbiornik z wody. Tym zajęła się Młąda. Ja tylko wysuszyłam i zajęłam się mocowaniem worka i membrany. (Przy okazji mamunia poczęstowała mnie szowinistycznym długie włosy, krótki rozum. Że to niby u mnie.) Nie prosta to rzecz gdy wszystko pasuje. Moja membrana miała o ten milimetr, dwa różnice w rozstawie otworów. A to dużo. Wiedziałam że z tym nie podołam, więc wezwałam pomoc.. Pan przyjechał, przymierzył, nawiercił co trzeba, kompresorem podpompował i pojechał. Ale coś mi nie pasowało, coś środkiem mówiło że jeszcze nie jest dobrze. No i faktycznie. Miernik pokazywał za duże ciśnienie. Chciałam trochę puścić i dziadostwo się rozszczelniło. Chciałam doktęcić zawór, no i pyknął mi przy samym zbiorniku. Płakać mi się chciało bo  umordowana byłam już jak zwierzę a tu taki pasztet. Jeszcze Młąda czując pismo nosem, tj konieczność pomocy i ciężkiej pracy strzeliła focha. Zostawiłam wszystko w pizdziec i poszłam spać brudna jak prosię, bo wody przywiozłam ino do spożywki.

Dzień drugi. Rano pojechałam po zawór zwany pizdrykiem. Nie było właściwego, kupiłam coś w podobie. Po minie sprzedawcy widziałam że coś nie halo, ale nakręcona olałam to. Zainstalowanie pizdryka przez zbiornik zajęło minutkę przy pomocy narzędzi najprostszych przedłużających rękę.. Kolejna walka z membraną bo znów nie pasowały otwory, które w praktyce pasowały. Więc powinny.. W końcu się udało. Przezornie na wszelki wypadek zaznaczyłam gdzie góra membrany. Podłączyłam wąż amortyzujący zakręciłam wodę i pojechałam po kompresor.. Facet w Casto po poznaniu mojej historii pokazał mi nowy model. Walizkowy.  Przyjechałam, podłączyłam, a trochę zmęczona byłam, kompresor i czekam na cud. A tu nic ciśnienie nie rośnie.  Wkurwoina pizgłam wszystko i poszłam spać. Rano zeszłam na dół, patrzę na kopresor i w końcu dotarłoło do makówki, że aby zbiornik napełnić powietrzem, trzeba nacisnąć na spust. Nacisnęłam. Młąda i ja w napięciu czekamy na efekt. Rośnie, jest, idzie. Ale i kurła kolejny problem idzie.

Wyobraźcie sobie, pizgłam rura amortyzująca przy samej nakrętce. Młąda się rozpłakała a ja zaczęłam się śmiać do rozpęku, bo Bozia solidnie nas szkoliła. 🤣🤣🤣

Dzień trzeci. Wyprawa do Casto po przewód a przy okazji okazało się że pizdryk jest zbyt krótki i kompresor go nie łapie. Nie sam kompresor rzecz jasna ale nasadka z pizdrykiem nr 2. Więc szukamy alternatywy dla zaworu zwanego pizdrykiem nr 3. Nigdzie nie ma, wszędzie to słyszymy. W końcu właściwy język przekazał właściwy kontakt a właściwy kontakt - to pedrillo? Iiii to się kupuje zaworek samochodowy. No to dzida do rowerowego. Nie pytajcie czemu tam. Tak wyszło. Była opona. Powrót na rowerach w czasie burzy. A co tam! Nie może być za łatwo. Zwlokłam z siebie miastowe odzienie, nawlokłam dres roboczy i heja. Niemal bez słów już, jak zgrana ekipa hydrauliczna - zdjęcie membrany, odpompowanie wody, wyjęcie wadliwego pizdryka od powietrza, założenie właściwego, ułożenie worka, założenie membrany. Przy przewodzie amortyzujący dopadło mnie załamanie. Wyszłam po pomoc. Odmówiono. Przyjechałam a tu przewód zamontowany idealnie. Młądą. Zamknęłam zawór do wody, podłączyłam kompresor. Skubany ma moc. Chwila moment i zbiornik napompowany. Odkręcony zawór, włączamy pompę pod prąd i gra. Buczy aż miło. Ino spod zaworu zalewowego bulgoce. Młąda do kręciła. Już nie bulgotało a ciekło delikatnie. A huk z tym. Padnięte poszłyśmy spać.

Dzień kolejny.  Zaproszeni panowie sprawdzili stan prac, uszczelnili zawór, popatrzyli na mnie z uznaniem i powiedzieli - jest pani Mega. 


Ok, ok. Od dziś mów mi Mega. 

A napoju izotonicznego jeszcze nie zdyżyłam zrobić


PS. Zanim otworzycie otwór przelewowy to spuśćcie wodę z systemu bo będzie gejzer. Nam tak ebło 2x. Raz dla mnie, raz dla Młądej. Mega wrażenie 🤣🤣

niedziela, 16 lipca 2023

Na wszystko jest metoda

 Zrobiłam mega skuchę. Rozmrażałam lodówkę i zapomniałam wyciągną drobiazgi z góry zamrażarki. Co tam było to się nie dowiem, bo z tym walczyła Młąda - po miesiącu od rozmrażania. Nie że zmuszałam, sama sobą a ja gdzieś tam na rehabilitacji. Ale odór, nawet niezbyt długo trwający ściągnął kohortę much.. No po prostu plaga. Cichcem, na paluszkach przemykały się do kuchni za moimi plecami przez 2 pokoje i korytarz. Każdorazowe wejście do kuchni tworzyło kolejny stos muszych trupów. Do czasu.

Zamówiłam pułapkę na muchy. Mniejszą kopię ruskich samoróbek i o wielekroć skuteczniejszą.

Poniżej efekt 1 dnia skutecznego działania a 4-tego od powieszenia.




środa, 5 lipca 2023

Idiotyczny atak paniki.

 Mam plan. Plan ogólny na każdy dzień, gdzie główny punkt to leżakowanie ok południa, a z dnia na dzień szczegółowy. I tak to leci.

Przez najbliższy miesiąc rehabilitacja, więc co dzień śmigam na rowerze i pełznę podziemnym przejściem pod torami. Swoją droga nie rozumiem czemu nie robią w miastach tuneli na torowiska. Wygodniejsze i bezpieczniejsze dla mieszkańców..

Co dzień wycinamy swoje maliny. Zaczął się sezon borówkowy. Pomidory dalej zielenieją na krzakach. Poziomki wcinam regularnie.

Kaczki nakarmione, nowa grządka skręcona częściowo. W sobotę maja przywieźć ziemię.

I zrobiłam pierwsze gotowanie na kuchence polowej. Genialna rzecz. Kilo bobu gotowało się może 10 minut na kilku patykach. A ja oczywiście wpadłam w panikę albowiem w czasie gotowania palenisko się wypalało z jakiśresztek czegoś i nieco śmierdziało jakimś olejem, łomot serca, przerażenie, że....co? No właśnie, czemu! Domniemywam ze z powodu nowego działania, nowych czynności. Bardzo nieprzyjemne uczucie. Podobne do tego przed wizyta w urzędzie, sadzie. Brr