poczawszy od tych na szczycie do nas, na dole. ciurkiem. i chyba trzeba uznać to za stan normalny? bo to większość tak ma.
co prawda jeśli durniom pozwolisz na wszystko to i świat będzie taki. no i jest. bez dwóch zdań.
taka sytuacja. przychodzi gruba. gruba po całości. i ciałeł, i wrażliwością, i zawartością portfela, o wrażliwości szkoda gadać.
jestem sobie obserwatorem. paczę, słucham, wyciągam wnioski. no i pierdzielnęła jak chory w kubeł. znaczy się pojechała po mnie. no taka kufa dowciapna inaczej. błysła i świsła intelektem i ucieszyła się, że taka elokwentna. trochę mną miotnęło, coś odpowiedziałam, ale jakby wisi mi to kole. paczę na oną i się zastanawiam co to ma w głowie i sobie poza pychą, chamstwem i butą. wdzięku też posiada nieco i tym nadrabia. gdyby wyskoczyła z gumofilców, byłaby uroczą kobietką. a tak cham i tyle. w pozłotku.
paczę bez emocji na młą mamę. bez bo i po co. czasem młoda przeprowadza wiwisekcję. czy mama brała cię na ręce. niom, jak byłam chora czy zmęczona. czy na kolana. niom, w autobusie. czy cię głaskała? nio, jak jej uświadomiłaś. czy całowała. ni chu. czy tuliła? zapomnij. a wszystko z powodu reportażu o niepełnosprawnym dorosłym i jego matce. i wypowiedziach innych jej dzieci. że czuła, troskliwa, opiekuńcza. co to?
werdykt młądej jest druzgoczacy: nie jesteś matką, nie chciałabym żebyś była moją. kurtyna
paczę i słucham. podglądam relacje ludzkie. i nie dziwię się że panuje ogólny chlew i ześwinienie. po prostu inaczej nie potrafimy. nie mamy szacunku do innych, a jeśli mamy to szybko go tracimy obcując z nimi. bo nie dotrzymują słowa, bo kłamią, bo podglądają, bo nie zachowują się właściwie. i niestetyż schodzimy do ich poziomu.większość. nie wszyscy. pacz akcja w sejmie. on świnia to i ja też. bulwers idzie po całości. dupolizy usiowe i aniołowe płaczą w merdiach bo micha się skończyła. lecą jak ćmy do agory, tvnu i gorzkie żale wylewają. wszystkich równi wyjebać na bruk. sprowadzić do poziomu większości polaków. najniższe stawki zarobków, najgorsze leczenie, brak dostępu do wszystkiego. i wilczy bilet. zakaz podjęcia pracy. miłość się skończyła i zrozumienie. lata ludzie dostawali w dupę a zdrajcy i emigracja skrzywiona naigrawa się z wyborów. rozumiem ból dupy, wszak demokracja miała być na ich zasadach.
nie zachwyca mnie to co się teraz dzieje. nie zachwycają podpisane ustawy, sojusze, wizyty. mimo wszystko jednak liczę na to, że przynajmniej pewnej grupie się polepszy. Że dzieci nie będą odbierane rodzicom, że emeryci będą mieli leki za free. ciut to już dużo.
nie liczę na rewolucję, ale nie mogę stać jak znak drogowy i nie mieć zdania. wewnętrznie się zmagam z niechęcią do pewnych osób, ich obecnością na arenie politycznej a nadzieją. przy po ona zdechła. teraz powoli odżywa.
ja na nic nie liczę, tu nadziei nie ma. wszak w programie pisu nie ma nic o 50+. żadnej sensownej propozycji. bo to takie ni to ni sio. bo z założenia to grupa aktywna zawodowo, doświadczona itp
tylko jakoś tak się dzieje w wielu przypadkach, że po przekroczeniu pewnego wieku, w wielu sytuacjach oni idą pierwsi do odstrzału. taka sytuacja.
przypadkiem spotykam tego samego sąsiada w windzie, przypadkiem łapię spojrzenie nieznajomego pełne nieskrywanej nienawiści. przypadkiem trafiam na szujstwo różnej maści.
czy ja pępek świata tego? ni. paczę, robię co moje albo i nie. zwlekam się na odmózgu rano i zastanawiam się co rozpocząć z tak chu... rozpoczetym dniem. programowo uśmiecham się do siebie w lustrze, zakładam kaloszki nadgryzione drabią paszczą i ruszam na obchód psiego rewiru. przeważnie planuję niewykonywalne. bo.. taka sytuacja. i zastanawiam się mad sensem.
pacze bo mogę, robię, bo mogę, czekam bo mogę. czego nie to próbuję. przebijam się przez ścianę niechęci, sama budując wokół siebie coraz wyższy mur obojętności. wznosze blanki, lukarny, szydzę i naśmiewam. czasem dopada mnie totalny stupor. pomysłowość ludzka nie zna granic. nie ogarniam.
iść, iść byle dajej, byle zniknąć z horyzontu zdarzeń. zejść w niebyt, odpłynąć, zapomnieć. stracić perspektywę, wyzwolić się z uzależnień, odetchnąć na swoich warunkach.
ogarniam inaczej, wbrew